5 marca 1940 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło uchwałę o rozstrzelaniu polskich jeńców wojennych przebywających w sowieckich obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. Kiedy jednak de facto w kręgach władzy sowieckiej podjęto decyzję o zamordowaniu polskich oficerów?
Cała sprawa ma oczywiście swoją dłuższą genezę niż tylko ten jeden dzień – 5 marca 1940 r. – kiedy to ścisłe kierownictwo Związku Sowieckiego na czele z Józefem Stalinem zaakceptowało pomysł Ławrientija Berii, aby na zatrzymanych w kilku obozach polskich oficerach, policjantach, strażnikach więziennych, pracownikach Służby Leśnej, urzędnikach administracji terenowej, funkcjonariuszach wywiadu i kontrwywiadu wykonać najwyższy wymiar kary, czyli karę śmierci. Do tego tragicznego finału dochodzono powoli.
Do sowieckiej niewoli dostało się blisko ćwierć miliona polskich żołnierzy, głównie szeregowców i podoficerów, oraz kilkanaście tysięcy oficerów. Rosjanie początkowo postanowili skoszarować ich w kilku miejscach, tworząc dla nich specjalne miejsca odosobnienia. Potem nagle podjęto decyzję, że zostanie dokonana segregacja oficerów oraz funkcjonariuszy pozostałych służb, ponieważ żołnierzy szeregowych rozpuszczono w większości do domów, a tylko część z nich zaangażowano do pracy przy różnego rodzaju inicjatywach gospodarczych i komunikacyjnych, np. do budowy dróg i szlaków komunikacyjnych. Oficerów postanowiono rozdzielić w trzech obozach – w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku – w zależności od rodzaju służby. Następnie zastanawiano się nad tym, jak dalej ten problem rozwiązać.
Co zrobiły wówczas władze sowieckie?
Specjalnie powołane do tego struktury w NKWD dokonały oglądu dokumentów dotyczących zatrzymanych polskich obywateli. W momencie, kiedy przeanalizowano biografie tych ludzi oraz ich dotychczasową służbę, rolę i znaczenie, a także pełnione przez nich funkcje, władze sowieckie doszły do wniosku, że, jak to określił Ławrientij Beria, jest to element, który w żaden sposób nie nadaje się do resocjalizacji. Uznano, że polscy oficerowie mogą w przyszłości stanowić zagrożenie dla władzy sowieckiej, że jest to element niebezpieczny. Rzadko wspomina się, kiedy analizuje się sytuację dotyczącą zbrodni katyńskiej, że Sowieci zatrzymali wówczas ok. 30 proc. Polaków z wyższy wykształceniem. To także miało znaczenie dla całej sprawy, przede wszystkim przyszłych losów Polaków.
Czy wobec tego Sowieci tą zbrodnią chcieli dokonać również zbrodni na polskich elitach intelektualnych?
Nie ma wątpliwości, że były to elity intelektualne. Przedstawiciele różnych zawodów i specjalności. Zdaniem Sowietów w przyszłości mogli oni stanowić zagrożenie. Można tu skonstatować, że egzekucje były zabiegiem przemyślanym i celowym. Sowieci chcieli się pozbyć tych, którzy mogliby kształtować świadomość społeczeństwa polskiego, mogliby nawiązywać do tradycji, kultury i patriotyzmu polskiego. To nie był przypadek, że w pewnym momencie Beria doszedł do wniosku, że zatrzymanych Polaków nie da się przerobić na sowiecką modłę.
W 1946 r. z inicjatywy Związku Sowieckiego na posiedzeniach Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze w sprawie zbrodni katyńskiej pojawiło się określenie ludobójstwa. Pomysł sowiecki był czytelny. Zbrodnię tę chcieli przypisać Niemcom. Bez powodzenia. Amerykanie i Anglicy, mam tu na myśli prokuratorów z tych krajów, nie dali wiary sowieckim świadkom, którzy plątali się w zeznaniach. Byli niewiarygodni. Sugeruję jednak, że warto zapamiętać to wydarzenie z punktu widzenia przywoływanego przez Sowietów określenia zbrodnia ludobójstwa. Moim zdaniem polityka Sowietów od tzw. operacji polskiej (1938) oraz czterech deportacji Polaków na wschód (1940–1941) wpisywała się do szeroko zakrojonej antypolskiej akcji, którą bez cienia wątpliwości można zdefiniować zbrodnią ludobójstwa. Polegała ona na zupełnym wyeliminowaniu inteligencji polskiej, która świadczyła o sile polskiego społeczeństwa i narodu. Stanowiła też zagrożenie dla komunistycznej ideologii, zwłaszcza na Kresach Wschodnich.
Można wskazać pewną geografię tej zbrodni. Zamordowani wiosną 1940 r. polscy oficerowie pochodzili głównie z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej. Czy to również miało znaczenie dla podjętej przez Sowietów decyzji?
To byli ludzie, którzy po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. przez władze II Rzeczypospolitej (a w pewnym sensie była to idea Józefa Piłsudskiego) zostali celowo ulokowani na Kresach Wschodnich. Mieli tam kultywować polskość, krzewić kulturę i tradycje narodowe. W nagrodę dostali ziemię i niewielkie gospodarstwa. Majątki pomnażały siłę państwa polskiego. W momencie, gdy na Kresy wkroczyły wojska sowieckie po 17 września 1939 r., wypełniając umowę paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r., z góry było wiadomo, że ci ludzie byli narażeni na największe niebezpieczeństwo z powodu tego, czego dokonali w 1920 r. Józef Stalin i jego współpracownicy na długo zapamiętali klęskę i kompromitację bolszewików pod Warszawą w sierpniu 1920 r.
W kwietniu 1940 r. oprócz zbrodni katyńskiej doszło do jednej z deportacji w głąb Związku Sowieckiego, która dotyczyła rodzin zamordowanych polskich oficerów. Widać zatem, że był to dalszy element eksterminacji polskiej ludności z tych obszarów, ponieważ ci ludzie (żony i dzieci pomordowanych, ich rodzice, bracia i siostry oraz dziadkowie) stanowili zagrożenie dla polityki sowieckiej. Zresztą wydarzenie to należy analizować nie tylko przez pryzmat zagrożenia. W przyszłości byliby to w pewnym sensie świadkowie zbrodni. Mogliby się upominać o swoich bliskich zamordowanych w 1940 r. Natomiast ze stepów Kazachstanu byłoby to już mało prawdopodobne.
Czy przebywający w obozach jenieckich polscy oficerowie mieli świadomość niebezpieczeństwa, jakie im grozi? Czy spodziewali się scenariusza, że zostaną zamordowani?
Zachowały się różnego rodzaju notatki, zapiski, dzienniki, pamiętniki, karty pocztowe oraz niewysłane listy napisane przez polskich oficerów. Z ich treści wynika, że nie spodziewali się oni najgorszego. Traktowali niewolę jako naturalny wynik tego, że wybuchła wojna, a Rosjanie wkroczyli na te tereny, na których oni przebywali. Sądzili, że za jakiś czas ten problem zostanie rozwiązany, ale nikt nawet nie myślał, że rozwiązaniem będzie egzekucja dokonana przez NKWD. Tym bardziej że sami Rosjanie nie dawali powodów do tego, by w ogóle Polacy podejrzewali taki obrót sprawy.
Obozy w Starobielsku, Ostaszkowie i w Kozielsku były klasycznymi obozami jenieckimi, w których obozową codzienność wypełniały różne zajęcia, w tym indoktrynacja. Rosjanie dostarczali komunistyczne wydawnictwa oraz propagandową prasę sowiecką. Żołnierze korespondowali z najbliższymi, co również dawało poczucie bezpieczeństwa. W kartach pocztowych, wysyłanych do najbliższych, pisali, gdzie przebywają (podając adres do korespondencji). Były to oczywiście krótkie informacje, ponieważ nie można było niczego napisać o tym, co działo się wewnątrz obozu. Ta stosunkowo swobodna sytuacja nie wskazywała na to, że jej finał będzie tragiczny.
Czyli to, co się stało, było dla polskich oficerów zaskoczeniem…
Sama decyzja ścisłego kierownictwa sowieckiej partii komunistycznej była nagła. Proszę zresztą zwrócić uwagę na to, że do ostatniej chwili żołnierze wychodzący z obozów zabierali listy od kolegów, żeby wysłać je z nowego miejsca zatrzymania, a ci, którzy zostali w obozie, wręcz im zazdrościli, bo myśleli, że może oni jadą już nawet do domu lub będą przenoszeni do lepszych warunków. Na odchodne mówili sobie: "Do zobaczenia. Za kilka tygodni lub dni w innym miejscu będziemy znowu ze sobą rozmawiać”.
Decyzja o egzekucji była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Sowieci też nie dawali powodów, aby wywożeni domyślali się, gdzie następny etap obozowego pobytu dobiegnie końca. Oficerowie byli szczepieni na różnego rodzaju choroby, więc to również było obliczone na stworzenie takiej atmosfery, żeby nie dać poznać rzeczywistych zamiarów.
Czy wszyscy oficerowie zostali zamordowani?
Około 400 żołnierzy zostało oszczędzonych z zagłady katyńskiej – tak można powiedzieć na podstawie przeprowadzonych przez Sowietów rozmów i analizy zebranych dokumentów. Uznano z jakiegoś powodu, że ta garstka będzie do czegoś potrzebna, z uwagi na swój zawód lub unikatową specjalizację.
Pamiętajmy też, że jeszcze wcześniej doszło przecież do zwolnień z obozu w wyniku interwencji niemieckiej, szwedzkiej lub włoskiej. Chociażby Józef Czapski przeżył dzięki takiej interwencji. Sowieci oszczędzili także tych, którzy podjęli współpracę z komunistami.
Jednym z ocalonych z transportu oficerów, notabene transportowanych przez NKWD do miejsca egzekucji w Katyniu, był Stanisław Swianiewicz. Wraz z innymi oficerami był wywieziony pociągiem do stacji Gniazdowo koło Katynia. Tam niespodziewanie wycofano go z dalszego transportu i pozostawiono w pociągu, podczas gdy pozostałych Polaków wyprowadzono i załadowano do tajemniczego samochodu. Widocznie zapadła wówczas decyzja, że Swianiewicz może być potrzebny w przyszłości ze względu na prowadzone przez niego badania naukowe nad gospodarką niemiecką. Por. prof. Swianiewicz – naukowiec Uniwersytetu Stefana Batorego z Wilna – wówczas nie zdawał sobie sprawy z tego, że cudownie ocalał. Dopiero w 1943 r. zestawienie faktów przekonało go do tego, że zbrodnia została dokonana przez NKWD wiosną 1940 r., on sam zaś znalazł się wtedy między życiem a śmiercią na wyciągnięcie ręki. Od strzału w tył głowy dzieliło go dosłownie kilka, kilkanaście minut.
Czy Sowieci liczyli się z tym, że zbrodnia dokonana na polskich oficerach może wyjść na jaw?
Wiosną 1940 r. Związek Sowiecki i III Rzesza Niemiecka byli sojusznikami, współpraca między nimi zaś układała się bardzo dobrze. To właśnie uspokoiło w pewnym stopniu obawy sowieckie – że za egzekucje na polskich oficerach nie grożą im dalsze konsekwencje, że tę zbrodnię będzie można łatwo ukryć.
Proszę również zwrócić uwagę, że na miejsce potajemnego pochówku polskich oficerów wybrano teren zalesiony, gdzie już wcześniej były chowane inne ofiary sowieckich zbrodni – byli to obywatele ZSRS, którzy nie zgadzali się z poglądami Stalina lub kontestowali jego kult jednostki. Skoro polskich oficerów pochowano w takim miejscu, oznacza to, że las katyński, na odludziu, był dobrze wybrany i gwarantował zbrodniarzom bezpieczeństwo. Miejsce egzekucji nie rzucało się w oczy, a jeżeli ktoś miałby chcieć szukać polskich oficerów, to na pewno nie tam, w okolicach daczy NKWD nad Dnieprem.
Ale przecież bliscy ofiar mogli się upominać o swoich mężów, ojców, synów. Także polskie władze podziemne mogły chcieć się dowiedzieć o losach polskich żołnierzy…
Deportacje w głąb Związku Sowieckiego rodzin pomordowanych oficerów miały na celu wyeliminowanie świadków, którzy kiedyś mogliby się upomnieć o swoich bliskich. Zresztą z zachowanych dokumentów z sowieckiej proweniencji nie wynika, żeby NKWD po egzekucji podejmowało jakieś nadzwyczajne środki ukrycia zbrodni.
Sytuacja, owszem, uległa zmianie, kiedy w czerwcu 1941 r. Niemcy dokonali agresji na Związek Sowiecki. Sowieci zaczęli się obawiać, że problem pomordowanych polskich oficerów może wyjść na jaw, jednak ważniejsze okazało się wówczas zagrożenie dla sowieckiego państwa. Nie było dziełem przypadku to, że Stalin, mówiąc szczerze, nie miał na głowie problemu związanego z losami polskimi oficerami. Do czasu, aż o polskich oficerów zaczął upominać się rząd Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie. To do całej sprawy wprowadziło wiele problemów. Związek Sowiecki stał się jednak sojusznikiem Wielkiej Brytanii, a "sojusznik naszego sojusznika jest naszym sojusznikiem”, tym samym rząd RP stał się nagle sojusznikiem Związku Sowieckiego w wojnie przeciwko Niemcom.
Wtedy zapadła decyzja o utworzeniu Polskich Sił Zbrojnych na Wschodzie. Do Moskwy przyjechała delegacja najwyższych władz RP z premierem gen. Władysławem Sikorskim na czele. Problem oficerów, których nie można było odnaleźć w sowieckich łagrach, stał się bardzo niewygodny dla władz sowieckich. To wówczas na pytanie Polaków, gdzie podziali się oficerowie, padła słynna już i wielokrotnie cytowana odpowiedź Stalina, że uciekli do Mandżurii. Jednocześnie Sowieci zaczęli się poważnie zastanawiać, jak wybrnąć z kłamstwa katyńskiego.
Najkrócej rzecz ujmując, obiecali poszukiwania, a tej obietnicy sprzyjała sytuacja w Związku Sowieckim. W głąb ZSRS deportowano przecież, jak niektórzy mówią, nawet półtora, dwa miliony Polaków. W tej masie trudno byłoby odszukać nieco ponad 21 tys. żołnierzy, o których upominali się gen. Władysław Anders i gen. Władysław Sikorski. Ta sytuacja na krótką metę dała ponownie sposobność ukrycia zbrodni katyńskiej.
Poszukiwania nie ustały i trwały dalej. Z polecenia gen. Andersa rtm. Józef Czapski rozpoczął misję ustalenia losów zaginionych oficerów. Proszę zwrócić uwagę, że chociaż Czapski był w obozie w Starobielsku, to i on nie był w stanie w 1941 r. zdobyć się na odważną konstatację, że oficerowie Wojska Polskiego zostali zamordowani. Polacy dalej nie przepuszczali, żeby Sowieci mogli się dopuścić takiej okrutnej zbrodni. Pojawiały się różnego rodzaju opisy zatopionych barek na morzach okalających Związek Sowiecki i ogromnych jeziorach. Ktoś wspominał o kolumnach polskich żołnierzy pędzonych gdzieś daleko na Syberię. Nie brakowało pomysłów, że oficerowie przebywają na dalekiej Kołymie. To są w większości prawdziwe historie, które pojawiały się w różnego rodzaju dokumentach, wspomnieniach oraz zeznaniach przed prokuratorami polskiego sądownictwa na uchodźstwie. Tyle tylko, że nie dotyczą one oficerów z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Natomiast nikt wówczas nie pomyślał, że zaginionych oficerów funkcjonariusze NKWD rozstrzelali wiosną 1940 r.
Do 1943 r. władze RP i ci, którzy szukali zaginionych polskich oficerów, w pewnym sensie poruszali się po omacku. Polacy byli osamotnieni, jeśli chodzi o poszukiwania. Nie mogli liczyć na jakąkolwiek pomoc Anglosasów. Dla nich sprawa katyńska w tym okresie jeszcze nie istniała, po 1943 r. zaś stanowiła poważny problem polityczny. Wszak dla Winstona Churchilla i Franklina D. Roosevelta ważniejszym sojusznikiem był już Stalin niż gen. Sikorski.
Dopiero w wyniku nagłośnienia przez Niemców zbrodni katyńskiej w 1943 r., po odkryciu grobów katyńskich, Polacy dowiedzieli się o tym, co stało się z polskimi oficerami. Prawda okazała się tragiczna. Niemcy nagłaśniając problem, liczyli na to, że Katyń poróżni aliantów zachodnich z Sowietami. Dla władz polskich natomiast problem dotyczył ustalenia sprawcy, gdyż w 1943 r., przynajmniej w kwietniu, nie było jeszcze całkowitej pewności, że zbrodniarzami byli Sowieci. Zresztą niektórzy prognozowali, że była to zaplanowana przez Niemców manipulacja. Dopiero wizytacje lekarzy (np. z międzynarodowej Komisji Lekarskiej), dziennikarzy, pisarzy, naukowców, anglosaskich jeńców w niemieckiej niewoli itp. z kilkunastu krajów (w tym m.in. z Generalnego Gubernatorstwa), których przywieźli tam Niemcy w kwietniu, maju i czerwcu 1943 r., przekonały, że zbrodni dokonali Sowieci wiosną 1940 r. Dowodów mordu udało się zebrać co najmniej kilkanaście (np. ekspertyzy medyczne, dokumenty znalezione przy zamordowanych, strzępy sowieckich gazet, których chronologia sięga kwietnia 1940 r., opinie specjalistów leśników, zeznania świadków z okolicy itp.).
Które z sowieckich dokumentów dotyczących Katynia nadal są nieznane polskim badaczom?
Coraz mniej dokumentów pozostaje niedostępnych w wersji papierowej. Te przekazywane na początku lat dziewięćdziesiątych były niekompletne, gdyż Sowieci przekazali Polakom tylko część dokumentacji. Michaił Gorbaczow w pewnym momencie podjął decyzję o przekazaniu gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu kilku materiałów na temat mordu katyńskiego, z tym kopię słynnego dokumentu z 5 marca 1940 r. Jednocześnie na Kremlu pojawił się pomysł przygotowania anty-Katynia, czyli wydarzenia, które równoważyłoby zbrodnię katyńską. Sprawa dotyczyła losów jeńców bolszewickich z wojny roku 1920. Rosyjscy historycy wbrew faktom i istniejącej dokumentacji stworzyli fałszywy obraz kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy bolszewickich, zamordowanych rzekomo w polskich obozach.
Największy wszakże problem stanowi dokumentacja składająca się z teczek przygotowanych przez NKWD. Zawierają one dane personalne osób zatrzymanych, a także zapisy przesłuchań polskich oficerów. To tzw. pakiet nr 1. To akta bodajże najważniejsze i najbardziej strzeżone w historii powojennego ZSRS. Dostęp do nich miał tylko I sekretarz Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Powiem, oczywiście z lekką przesadą, ale w tym sejfie obok dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej znajdował się tylko kod do broni atomowej. Możemy wobec tego wyobrazić sobie, jaką rangę władze sowieckie przypisywały tym materiałom. Moim zdaniem nie zniszczono ich i nadal są ukryte w archiwach Kremla przed polskimi historykami.
W archiwum zachowały się także listy przewozowe NKWD. Część tej dokumentacji przedostała się do publicznej wiadomości. Były one opublikowane w czterech tomach dokumentów katyńskich wydanych przez Rosyjską Akademię Nauki i Polską Akademię Nauk, zespołem zaś kierowali profesorowie: Wojciech Materski i Natalia Lebiediewa. Podejrzewam, że to nie jest komplet dokumentów. Jednak gdyby w tej chwili polski historyk pojechał do Moskwy i napisał na wniosku badawczym, że chciałby poszukać dokumentów na temat zbrodni katyńskiej, otrzymałby odpowiedź, że więcej ich już nie ma. Nadal nieznana jest również tzw. lista białoruska ofiar zbrodni katyńskiej.
Czy zatem dostęp do wszystkich dokumentów związanych ze zbrodnią katyńską zmieniłby coś w jej postrzeganiu?
Główny obraz nie ulegnie zmianie, ponieważ to, co było do przebadania, zostało już wykonane.
Brakuje jednak kompleksowego spojrzenia na problem zbrodni katyńskiej z perspektywy Związku Sowieckiego. Ten temat pojawia się wprawdzie w dziesiątkach publikacji cząstkowych, ale nie doczekał się całościowego ujęcia zagadnienia, tym bardziej że w tej chwili w Rosji jest widoczna tendencja powrotu do starej wersji interpretacji tamtych wydarzeń. Michaił Gorbaczow przyznał się do zbrodni katyńskiej, wskazał na zbrodniarzy z NKWD, nawet pojawiły się nazwiska osób, które mordowały (np. słynny zbrodniarz Wasilij Błochin, który dokonał chyba największej liczby morderstw politycznych w Związku Sowieckim). Obecnie widać jednak tendencję przypisywania tej zbrodni ponownie Niemcom...