12 marca mija 85 lat od tzw. Anschlussu - przyłączenia Austrii do III Rzeszy. W jaki sposób Austriacy przyjęli oddziały Wehrmachtu i SS wkraczające do Wiednia, Salzburga, Grazu czy Klagenfurtu?
Dr Joanna Lubecka: Zacznijmy od tego, że rodowitym Austriakiem, pochodzącym z Braunau nad Innem był sam Adolf Hitler. Nie uznawał on Austriaków jako odrębnego narodu. Uważał, że wraz z Niemcami tworzą oni jedną Rzeszę, są jednym narodem, posługującym się jednym i tym samym językiem. Już na początku jego "Mein Kampf" jest zdanie, że Austriacy i Niemcy to "ta sama krew". Mamy cały ciąg wydarzeń, które poprzedzały aneksję - upadek potężnej monarchii habsburskiej, Austrię, która z europejskiej potęgi stała się po 1918 r. zaledwie małym i słabym "bękartem wersalskim" - krajem targanym chaosem politycznym, upadkami kolejnych rządów, trapionym bezrobociem. Większość Austriaków witała niemieckie oddziały entuzjastycznie. Dziś to może nas zaskakiwać, ale to właśnie jest nasze myślenie ahistoryczne, bo wiemy, co wydarzyło się później, ale wówczas, 85 lat temu prawie nikt nie kwestionował bliskości historycznej, wspólnoty kulturowej i językowej. Szef propagandy III Rzeszy, Joseph Goebbels wspomniał w swoich pamiętnikach niekończącą się radość i entuzjazm na ulicach austriackich miast i wsi.
W referendum 99,7 proc. Austriaków odpowiedziało także twierdząco na pytanie "Czy głosujesz na listę naszego führera?". Austriaccy historycy zastanawiają się, w jaki sposób głosowaliby Austriacy, gdyby referendum nie było sfałszowane i przyjmują, że i tak większość społeczeństwa poparłaby Anschluss.
Dla wielu Austriaków oznaczał on połączenie się z dużym krajem o silnej i stale rozwijającej się gospodarce, gdzie nie groziło bezrobocie, a polityka socjalna była korzystniejsza niż w Austrii. Ta przyczyna ekonomiczna była dla wielu Austriaków decydująca. Drugą przyczyną entuzjazmu na widok niemieckich oddziałów w Wiedniu i innych miastach była tęsknota za utraconym w 1918 r. imperium Habsburgów. Rządy przed marcem 1938 r. można określić mianem "austrofaszyzmu". Z drugiej strony w kraju panował chaos, walki poszczególnych partii politycznych, a jednocześnie nieskuteczna władza centralna.
Austriaccy historycy piszą, że po Anschlussie wielu austriackich członków SS wierzyło, że Hitler zgodzi się na odbudowę monarchii.Wielu austriackich esesmanów traktowało karierę w SS jako kontynuację kariery w dawnej monarchii austro-węgierskiej. W tym względzie widać też zasadniczą różnicę, która leżała u podstaw tworzenia niemieckiego i austriackiego SS – niemiecka SS miała stanowić nowe elity, powstające jako antyteza do elit Republiki Weimarskiej, austriackie elity SS opierały się w znacznej mierze na elitach cesarstwa habsburskiego, były swoistą kontynuacją. Przykładem może być tu Arthur Seyss-Inquart - który zaczynał karierę jeszcze w czasach monarchii, a w czasie drugiej wojny światowej doszedł do stanowiska komisarza Rzeszy w okupowanej Holandii.
Austria była pierwszą ofiarą nazizmu czy też wspólnikiem zbrodni?
Do dziś Austriacy trzymają się twierdzenia, że byli pierwszymi ofiarami nazizmu i Hitlera. Wykorzystują to, co zaproponowali im to, co „podali na tacy" alianci w deklaracji moskiewskiej (1943). Jednak z pewnością nie możemy zgodzić się z tym poglądem. Po Anschlussie Austriacy stanowili 8,8 proc. ludności III Rzeszy, ale np. w SS stanowili ok. 14 proc., w obsadzie obozów koncentracyjnych - ok. 20 proc. Można więc mówić o nadreprezentacji Austriaków w niemieckim aparacie represji.
Austriacy byli nie tylko współuczestnikami i współsprawcami wielu z brodni z Holokaustem na czele, ale także czołowymi współtwórcami zbrodniczego systemu jak SS-Obergruppenführer Ernst Kaltenbrunner - w latach 1943-45 szef RSHA - Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Austriakiem był Odillo Globocnik - gauleiter NSDAP Wiednia, a w czasie wojny główny odpowiedzialny za ludobójstwo ludności żydowskiej w Generalnym Gubernatorstwie, m.in., za masowe deportacje Żydów do obozów zagłady. W Austrii wychowywał się i dorastał urodzony w niemieckim Solingen Adolf Eichmann - główny "architekt Holokaustu".
Z Austrii pochodził zbrodniarz wojenny, "kat Warszawy" - dowódca SS i policji na Dystrykt Warszawski SS-Brigadeführer Franz Kutschera zastrzelony 1 lutego 1944 r. przez żołnierzy oddziału Kedywu Komendy Głównej AK "Pegaz". Szacuje się, że odpowiadał za śmierć ok. pięciu tysięcy Polaków rozstrzelanych w egzekucjach na ulicach stolicy.
Austriacy zajmowali czołowe stanowiska w "rządzie" Generalnego Gubernatorstwa: Otto von Wächter był zastępcą Hansa Franka, gubernatorem dystryktu krakowskiego i Galicji. Najwyższym komisarzem Rzeszy w okupowanej Holandii był wspomniany już Seyss-Inquart. Wielu Austriaków pracowało w Centrali Przesiedleńczej i Głównym Urzędzie Rasy i Osadnictwa SS - organizacjach "projektujących" niemieckie zbrodnie. Austria jako "pierwsza ofiara nazizmu" to mit.
Wymieniła pani nazwiska czołowych zbrodniarzy, ale Austriacy byli na każdym, nawet najniższym szczeblu w niemieckiej machnie zbrodni.
Tysiące Austriaków służyło w SS, w tym także w SS-Totenkopfverbände - oddziałach strażniczych obozów koncentracyjnych i zagłady. Inni trafili do służby w Schutzpolizei, żandarmerii oraz innych formacjach policyjnych, które popełniły liczne zbrodnie w okupowanych krajach Europy. Przykładem "szeregowego zbrodniarza" może być podoficer SS Franz Bürkl, uznany za jednego z najokrutniejszych strażników z załogi Pawiaka w Warszawie. Mimo niskiej rangi zamordował własnoręcznie co najmniej kilkudziesięciu więźniów. 7 września 1943 r. na mocy wyroku śmierci został zastrzelony przez żołnierzy "Agatu" AK. Innym przykładem może być SS-Lagerführerin (kierowniczka obozu kobiecego Auschwitz II – Birkenau) Marie Mandl, która popełniła liczne zbrodnie na więżniarkach. Najwyższy Trybunał Narodowy skazał ją na karę śmierci, wyrok wykonano 24 stycznia 1948 r. w krakowskim więzieniu przy ul. Montelupich. Można przypomnieć, że Austriacy stanowili ponad 70 proc. stanu osobowego w 1. zmotoryzowanym batalionie żandarmerii SS. Jednostka ta pacyfikowała kilkadziesiąt wsi na terenie kilku dystryktów Generalnego Gubernatorstwa. Z Glognitz w Styrii pochodził żandarm, a w czasie wojny - kapitan niemieckiej Ordnungspolizei (policji porządkowej) Gerulf Mayer odpowiedzialny m.in. za mord na 92 mieszkańcach Skałki Polskiej w maju 1943, za udział w eksterminacji Żydów oraz dziesiątki innych zbrodni popełnionych na mieszkańcach Kielecczyzny. Swój udział w zbrodniach mają także austriaccy żołnierze Wehrmachtu. Nawet niemieccy historycy obalają mit "rycerskiego Wehrmachtu" i szacują, że min. 500 tys. żołnierzy w mundurach feldgrau, w tym także Austriaków uczestniczyło w zbrodniach wojennych.
Takich przykładów są tysiące, nie tylko z terenu okupowanej Polski, ale także z okupowanej przez III Rzeszę Jugosławii. Tam policjanci i esesmani nie tylko walczyli z partyzantami Tity, ale także przeprowadzali liczne akcje pacyfikacyjne przeciw ludności cywilnej.
W jaki sposób policjanci i urzędnicy z alpejskich miasteczek stali się patologicznymi, masowymi mordercami kobiet i dzieci? Austriacy założyli niemieckie mundury, ale zbrodni popełniać nie musieli, a jednak je popełniali. Co spowodowało ich przemianę?
Odpowiedź na to pytanie od lat spędza sen z powiek psychologów i historyków. Można to odnieść nie tylko do Austriaków, ale ludzi w ogóle. Amerykański psycholog społeczny Philip Zimbardo trafnie określił tą przemianę "efektem Lucyfera", opisując mechanizm, który sprawia, że zwykli ludzie przeobrażają się w bestie. W czasie wojny ludzie widzą straszne rzeczy, przesuwa się granica tego, co można, i tego, czego nie można zrobić drugiemu człowiekowi. Podczas jednej z akcji pacyfikacyjnych Wehrmachtu w polskiej wsi, dowódca nie mógł znaleźć ochotników, zachęcał ich, zgłosili się nieliczni. W drugiej akcji wzięło udział już więcej ochotników, w kolejnych - już wszyscy. W następnym etapie żołnierze robili już sobie pamiątkowe zdjęcia na miejscu zbrodni. W grę wchodziło wiele czynników: wspomniana już nadreprezentacja Austriaków w SS i formacjach policyjnych, rywalizacja wewnątrz organizacji, próba udowodnienia sobie i innym, że jest się "bardziej niemieckim od Niemców", co przekładało się np. na zbrodniczą nadgorliwość w trakcie akcji pacyfikacyjnych czy wyjątkowo brutalne obchodzenie się z więźniami.
Ci ludzie nie tylko wykonywali rozkazy, wychodzili poza nie, dokonywali morderstw na cywilach, rabunków i innych zbrodni wojennych. Byli "kreatywni w zbrodni". Policjanci czy SS-mani rywalizowali z rdzennymi Niemcami w okrucieństwie, a urzędnicy - represyjnymi działaniami wobec podbitej ludności.
Czy Austria i Austriacy próbowali rozliczyć się za wojenne winy i zbrodnie popełnione w całej Europie?
W przeciwieństwie do Niemiec, Austria nie podjęła nawet takiej próby. Wielu zbrodniarzy austriackiego pochodzenia uniknęło sprawiedliwości lub zostało skazanych na karę nieadekwatną do skali popełnionych zbrodni. Przykładem jest tu np. wspomniany już Mayer, który w 1969 r. był sądzony w Grazu i skazano go na 11 lat, a później Sąd Najwyższy w Wiedniu obniżył wyrok do 10 lat z powodu wieku skazanego (60 lat). Mimo mocnych dowodów uniewinniono go z wielu zarzutów.
Symboliczna jest sprawa sekretarza generalnego ONZ (1972-81), Kurta Waldheima. Kilka lat po zakończeniu jego kadencji, w 1985 r. w mediach pojawiła się informacja, że podczas wojny był on oficerem Wehrmachtu i adiutantem gen. Alexandra Löhra w Grupie Armii E. Na terenie okupowanej Jugosławii podległej Löhrowi oddziały Wehrmachtu i SS popełniły liczne zbrodnie. Zresztą Löhr w 1947 r. został skazany na śmierć przez jugosłowiański sąd za wydanie rozkazu niszczycielskiego nalotu bombowego na Belgrad (1941). W 1986 r. w światowej prasie pojawiły się zdjęcia Waldheima w mundurze Wehrmachtu, stojącego obok innego zbrodniarza, dowódcy V Korpusu Górskiego Waffen SS, SS-Obergruppenführera Arthura Phlepsa, którego podkomendni krwawo zapisali się w historii Bałkanów. Waldheim zarzekał się, że nie brał udziału w zbrodniach, jednak w USA i wiele innych krajach uznano go za persona non grata. Sprawa Waldheima wstrząsnęła całym światem z wyjątkiem Austrii. Mimo ujawnienia jego przeszłości w latach 1986-92 pełnił urząd prezydenta. W kościołach i kaplicach całej Austrii do dziś można zobaczyć tablice z nazwiskami żołnierzy Wehrmachtu i funkcjonariuszy innych służb mundurowych z adnotacją "naszym bohaterom poległych pod Stalingradem" lub zabitym w okupowanej Polsce, Jugosławii i innych krajach Europy. Nikt z Austriaków nie zadaje sobie prostego pytania "skąd oni się tam wzięli?". Te pomniki i tablice pamiątkowe są porażające! Wiedza Austriaków na temat ofiar wojny jest zerowa. Oni po prostu nie chcą wiedzieć i pamiętać o przeszłości. Kariery odwołujących się do nacjonalizmu polityków pokroju Jörga Haidera czy obecna postawa wobec rosyjskiej agresji na Ukrainie pokazują nam, że w Austrii nie wyciąga się wniosków z historii sprzed 85 lat.
Autor: Maciej Replewicz