W systemie, w którym informacja była kontrolowana i reglamentowana, musiał wykształcić się mechanizm zaspokajający naturalną ludzką ciekawość i potrzebę sensacji, bo zwyczajnie łaknęliśmy czegoś bardziej barwnego niż deficytowy szary papier toaletowy – mówi "DGP" Siergiej Buntman, publicysta radia Echo Moskwy, kolekcjoner sowieckich dowcipów i miejskich legend. – Plotka zastępowała internetowe portale plotkarskie i tabloidy. Co ważniejsze, była również wentylem bezpieczeństwa, przez który uchodziła codzienna frustracja spowodowana powszechną psychozą, strachem, podejrzliwością, uciskiem, obfitym niedoborem wszystkiego i marzeniem o lepszym życiu – tłumaczy.
Dlatego niesprawdzone wieści przekazywane z ust do ust dotyczyły niemal każdej dziedziny życia.

Demaskowanie systemu

Pewnego razu jadący moskiewską ulicą beczkowóz z piwem się przewrócił. Napitek wylał się na ulicę, a w pustym zbiorniku przechodnie zobaczyli mrówki wielkości kciuka (inne wersje: glisty grube jak pięść lub ciało). Ludzkie palce, szczurze ogony i psie zęby w kiełbasie i pielmieniach (maleńkie pierożki podobne do uszek) znajdowano w różnych miastach Związku niemal codziennie.
Reklama
Ulicami tychże miast jeździły specjalne wozy KGB, które lokalizowały odtwarzacze wideo z zabronionymi kasetami (np. „Rambo” albo „9 i 1/2 tygodnia”). Funkcjonariusze przejmowali filmy, odłączali w mieszkaniu prąd, a winowajcę zabierali na dołek. Parę razy zdarzyło się, że winda z aresztowanym i KGB-istami zerwała liny i się roztrzaskała. Chyba było to w Leningradzie, Moskwie lub Kijowie. Jednak strach przed windami był jednak powszechny w całym Związku.
Jedne plotki opowiadało się w pięć sekund, a inne – można było serwować jak bajki (starszym) dzieciom na dobranoc albo domownikom przy kolacji. Gdzieś między Leningradem a Niżnym Nowogrodem dwóch młodych traktorzystów pracowało w polu, gdy jeden ciągnik wpadł do głębokiej szczeliny w ziemi. Co się okazało? Robotnicy przypadkiem znaleźli wejście do niemieckiego bunkra z czasów II wojny, a w nim pełen farsz – broń, mundury, jedzenie oraz wódkę. Po degustacji sznapsa chłopcy postanowili się zabawić. Założyli mundury, wzięli karabiny i pomaszerowali do wioski. A tam akurat w klubie zebranie kołchozu. Niemcy wpadli na salę z okrzykami: Haende hoch!, ustawili wszystkich pod ścianą i zawołali: Komuniści oraz komisarze wystąp!. Odpowiedziało im milczenie. Traktorzyści przeładowali broń i zaczęli grozić, że wszystkich rozstrzelają. W tym momencie z grupy wyskoczył przewodniczący kołchozu (w innej wersji – miejscowy działacz partyjny) i zaczął pokazywać palcem na rodaków: Ten komunista, tamten komunista!. W końcu naziści wyprowadzili cały tłum z klubu i pognali w pole, wskazali na traktor i rzucili komendę: Arbeiten!. Kołchoźnicy, jak zobaczyli traktory, z miejsca się zorientowali w mistyfikacji i wezwali milicję. Chłopcy dostali po kilka tygodni odsiadki za chuligaństwo, a szefa kołchozu sądzono już z paragrafu za zdradę ojczyzny. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Ogromna część sowieckich plotek demaskowała oraz rozprawiała się z nieludzkim systemem. Jak mało który element życia w Związku Radzieckim w pośredni sposób wyrażały one nienawiść i do komunizmu, i do jego funkcjonariuszy. Zupełnie absurdalne opowieści miały czasem poważne konsekwencje dla przedstawicieli systemu. Powszechnie się uważa, że tzw. afera rybna (wiele procesów o korupcję w branży rybołówstwa i handlu rybnego), która wybuchła pod koniec lat 70., zaczęła się właśnie od plotki, jakoby w puszkach kilki (jednej z najtańszych konserw ze szprota) można było znaleźć kawior. Żywotność plotki zwróciła uwagę KGB, które zaczęło inwigilować kierownictwo zakładów produkujących konserwy. Efekty śledztwa przeszły najśmielsze oczekiwania bezpieki. Odkryto siatkę zajmującą się kontrabandą kawioru na Zachód i handlem walutą. Najwyższym funkcjonariuszem w grupie okazał się zastępca ministra gospodarki rybnej – Władimir Rytow. Oskarżono go o przyjęcie łapówek w wysokości 300 tys. rubli. Była to wówczas suma zawrotna, bo ekskluzywne auto marki Wołga kosztowało 16 tys. rubli. Rytowa skazano na rozstrzelanie i wyrok wykonano. Kilkadziesiąt osób dostało wyroki wieloletniego więzienia.
Z plotkami liczyli się nawet sekretarze generalni KPZR. Zwyczaj pokazywania się przy oficjalnych okazjach z żonami upowszechnił wśród funkcjonariuszy reżimu dopiero Michaił Gorbaczow. Wcześniej żona należała do życia prywatnego, to zaś było głęboką tajemnicą. Ale na początku lat 80. miliony sowieckich obywateli w głównym telewizyjnym serwisie informacyjnym „Wriemia” zobaczyły Leonida Breżniewa z małżonką. Powód? Pojawiła się plotka, że Leonid Iljicz rozwiódł się z Wiktorią i ożenił ze śpiewaczką Ludmiłą Zykiną. Gensek postanowił zdławić plotkę w zarodku.

Wszy w dżinsach

Nic dziwnego zatem, że władze krzywo patrzyły na pogłoski i starały się zwalczać (z typową dla siebie przesadą) gadulstwo. W prawie każdym zakładzie pracy można było znaleźć wariacje na temat plakatu z 1941 r. Nie bołtaj!Nie gadaj!. Bo przecież wróg nie śpi. Na niewiele się to jednak zdało i władze szybko same zaczęły sięgać po plotkę jako narzędzie kontrolowania nastrojów.
Na mieście pojawiły się informacje, że kosztujące majątek zagraniczne dżinsy – obiekt pożądania każdego sowieckiego nastolatka – są skażone bakteriami syfilisu albo mają wszyte maleńkie koperty z wszami. To jeszcze nic, bo może być gorzej. Każdy miał znajomą, której krewni kupili za granicą piękne bikini. Na plaży wszyscy oglądali się tylko za modnisią i odprowadzali ją wzrokiem, kiedy wchodziła do morza. Aż tu nagle pod wpływem wody kostium stawał się przezroczysty i dziewczyna wystawiała swoje wdzięki na żer setek par wytrzeszczonych męskich oczu. Co za wstyd! Wniosek z tych opowieści był prosty – kupujcie sowieckie, a nie importowane szmaty.
Przecież Zachód tylko czeka na okazję, żeby zaszkodzić i ośmieszyć ZSRR. Zagraniczni turyści rozdawali dzieciom cukierki skażone prątkami gruźlicy (lub wypełnione skrawkami żyletek), a w trakcie parady pionierów na placu Czerwonym rzucali im pod nogi gumy do żucia Donald. Ale były to prowokacje grubymi nićmi szyte. Żaden, dosłownie żaden pionier nie schylił się po gumę i nie zburzył marszowego szyku.
Jednak lista wrogów ludu nie ograniczała się do obywateli państw zgniłego Zachodu. Szczególnie trzeba było uważać na punków i metali, którzy w dniu urodzin Hitlera łapali pionierów i wieszali za czerwone chusty. Nie mniej obrzydliwi byli więźniowie gułagów, którzy na placach zabaw dla dzieci rozrzucali bandaże nasączone gruźliczą plwociną. Władza sowiecka jednak odcinała rękę, która śmiała jej grozić. Zeki trafiali do tajnych kopalni uranu, gdzie wypadały im zęby i włosy. Słyszało się, że ktoś przypadkiem takich spotykał.
Oczywiście powtarzano sobie również plotki takie, jakie znamy dzisiaj, choćby o celebrytach. Tak więc piosenkarka Ałła Pugaczowa miała udusić przypadkiem własną córkę, a potem z rozpaczy się powiesić. Podczas tournee po RPA członkowie zespołu Boney M zostali zamordowani przez białych rasistów, a nazwa amerykańskiego zespołu rockowego Kiss to skrót od "Kinder SS”"– śmieje się Buntman. – Jedno jest pewne, nieludzki sowiecki system wyzwolił niewiarygodną kreatywność u swoich ofiar, która pozwoliła im z absurdu codziennego uciekać w absurd wirtualny. I dzięki temu jakoś przetrwać – podsumowuje.