Z wojny polsko-bolszewickiej większość Polaków kojarzy jedną datę – 15 sierpnia, dzień tzw. Cudu nad Wisłą. Zacznijmy więc od początku. Jak i kiedy doszło do wybuchu wojny polsko-bolszewickiej? Czy pana zdaniem była ona nieunikniona?
Nie ma dokładnej daty wybuchu tej wojny. W Polsce przyjmuje się na ogół, że był to 14 lutego 1919 r. Niektórzy historycy wskazują początek stycznia 1919 r., kiedy polska samoobrona w Wilnie walczyła z Armią Czerwoną.
Według moich badań ta wojna była nieunikniona, ze względu na cele strategiczne Polski i Rosji bolszewickiej. Józef Piłsudski stawiał na głębokie wypchnięcie Rosji z polityki europejskiej. Uważał, że niezależnie od barwy jej rządów jest ona stałym zagrożeniem dla bytu i funkcjonowania państwa polskiego. Najlepiej, gdyby gdzieś tam za Uralem jakieś państewko pozostało... Piłsudski licząc na wyeliminowanie Rosji, miał plan utworzenia na gruzach zachodnich rubieży jej byłego imperium federacji państw narodowych, powiązanych z Polską i pod jej przewodnictwem. W jej skład miały wejść Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa, Białoruś oraz Ukraina.
Z kolei cele bolszewików określone zostały już w 1903 r. na drugim zjeździe ich partii. Miała to być rewolucja światowa ‒ credo dążeń do panowania komunistów nad światem. Jednak początkowo celem bolszewików było przede wszystkim pokonanie kontrrewolucji, czyli „białych generałów” oraz obcej interwencji. W 1918 r. cała uwaga Lenina skupiona była na zdławieniu największego zagrożenia dla jego władzy, czyli admirała Kołczaka na Syberii. Później tę rolę przejął generał Denikin, który z Krymu szedł na Moskwę.
Reklama
Do wojny polsko-bolszewickiej doszło w momencie wycofywania się ze Wschodu niemieckiej armii, która znalazła się tam w czasie I wojny światowej i na mocy rozejmu podpisanego przez państwa Ententy z Niemcami zmuszona była do wycofania się do Prus. Jej miejsce zajmowała Armia Czerwona, która korzystała też z pozostawionej przez Niemców broni i amunicji. Widząc posuwających się na Zachód bolszewików, w ich kierunku ruszyło Wojsko Polskie. W tej sytuacji musiało dojść do fizycznego zetknięcia dwóch armii, co nastąpiło, w ograniczonym jeszcze stopniu, właśnie w połowie lutego 1919 r.
Dodajmy, że to spotkanie nastąpiło w miejscowościach Mosty i Bereza Kartuska, które położone są zaledwie 100 km na wschód od Białegostoku i Brześcia. Po krótkich walkach z bolszewikami zdobyli je Polacy. Nie była to jednak nietypowa sytuacja. Polacy byli w tym czasie zajęci również innymi konfliktami.
Tak, młode państwo od samego początku uwikłane było w spory o granice: z Czechami, Niemcami, Litwinami czy Ukraińcami. I na nich skupiała się główna uwaga Wojska Polskiego, nie na rozpoczynającej się wojnie polsko-rosyjskiej. Stąd bardzo ograniczone działania militarne przy, można powiedzieć, samowoli dwóch generałów ‒ Iwaszkiewicza i Listowskiego, którzy widząc pewne możliwości, przesuwali polskie oddziały coraz bardziej na wschód. Taka sytuacja trwała do lata 1919 r., kiedy zwycięsko dla Polaków zakończyła się wojna z Ukraińcami, a przede wszystkim Powstanie Wielkopolskie, którego wynik został uznany przez kongres pokojowy w Paryżu. To związało Niemcom ręce i wówczas powstał pomysł zaktywizowania działań na froncie litewsko-białoruskim, gdzie dowodził generał Stanisław Szeptycki. Tak doszło do największej w 1919 r. operacji, która doprowadziła do zdobycia Mołodeczna, Mińska, Borysowa i Bobrujska. Do jesieni 1919 r. wojska polskie wyszły na Autę i Berezynę, czyli w sumie niedaleko Smoleńska. Sukcesy wynikały z tego, że cała uwaga Armii Czerwonej skupiona była na Denikinie.
Smoleńsk jest nazywany często bramą do Moskwy. Czy nie był to dobry moment na zrealizowanie koncepcji Piłsudskiego? Lub wręcz przeciwnie – na zawarcie pokoju i utrzymanie tej linii?
Późnym latem 1919 r. doszło do pewnej formy rokowań pokojowych pod auspicjami Czerwonego Krzyża. Odbywały się one w Białymstoku, Białowieży, ale głównie w Mikaszewiczach na Polesiu, gdzie Marchlewski, jako przedstawiciel Moskwy, parł do zawarcia pokoju. Bolszewicy potrzebowali go, by skoncentrować Armię Czerwoną do walki z Denikinem. Jednak kpt. Ignacy Boerner, wysłannik Piłsudskiego, doprowadził do fiaska tych rokowań. Moskwa oczywiście wykorzystała to jako oręż propagandowy, niemniej Piłsudski zdecydował wówczas, by wojsko polskie zatrzymało się na rubieżach, które zajęło i nie szło dalej. To było sygnałem dla Armii Czerwonej, że może przerzucić część żołnierzy przeciw Denikinowi, którego ostatecznie pokonano pod Orłem, zaledwie 150 km od Moskwy.
Polska kontra bolszewicka Rosja / Dziennik Gazeta Prawna
Dlaczego Piłsudski na to pozwolił? Denikin mógł przecież zająć Moskwę, gdyby bolszewicy musieli walczyć na dwóch frontach?
Problem w tym, że Denikin był zdecydowanym nacjonalistą, nastawionym jeszcze bardziej antypolsko niż Lenin. Dla niego Polska nie istniała w ogóle, a jeśli już, to tylko jako ziemie Księstwa Warszawskiego. Piłsudski chcąc wyeliminować takiego przeciwnika, pozwolił, by 60 tys. czerwonoarmistów poszło przeciwko Denikinowi. Mimo stawianych mu zarzutów uważam, że miał tu zmysł polityczny. Przyjął, że bolszewicy są mniej groźni i da się z nimi wygrać. Z Denikinem, który miał wsparcie Ententy, sprawa byłaby znacznie trudniejsza.
Pod koniec 1919 r. obie strony miały już jednak rozwiązane ręce. Co dzieje się dalej?
Po fiasku rozmów pokojowych obie strony postawiły na decydujące rozstrzygnięcie w 1920 r. Bolszewicy za pomocą propagandy próbowali zjednać przeciwko Polsce europejską klasę robotniczą, a jednocześnie przygotowywali się do generalnej rozprawy militarnej. W styczniu 1920 r. powstał plan Borysa Szaposznikowa, byłego pułkownika armii carskiej, który zakładał gromadzenie masy uderzeniowej na Białorusi. Dowodzenie frontem północno-zachodnim objąć miał Michaił Tuchaczewski, „demon wojny domowej”, wsławiony walkami z Kołczakiem. Siłami czterech armii miał uderzyć po osi, którą niejedni już wcześniej maszerowali, czyli Smoleńsk‒Warszawa. A potem pewnie Berlin i dalej. W kwietniu 1920 r. plan został zaakceptowany przez biuro polityczne partii bolszewickiej i przygotowania ruszyły pełną parą.
Był też drugi front, południowo-zachodni na Ukrainie, dowodzony przez Aleksieja Jegorowa, któremu została wyznaczona rola zabezpieczenia flanki wojsk Tuchaczewskiego. Jednym z członków Rewolucyjnej Rady Wojennej tego frontu był Józef Stalin, który prowadził własną grę i robił wszystko, by nie podporządkować Tuchaczewskiemu wojsk podległych jemu i Jegorowowi, co zakładał plan Szaposznikowa.
Z tego wynika, że bolszewicy już od stycznia 1920 r. szykowali się do generalnej rozprawy z Polską...
Tak, i tu dochodzimy do sporu o datę wybuchu tej wojny. Główny nurt historiografii rosyjskiej, a wcześniej radzieckiej mówi, że nie było wojny 1919‒1920 r., tylko rozpoczęła się ona w 1920 r. Nieszczęściem naszej polityki historycznej jest, że my to powielamy i robimy w ten sposób przysługę Putinowi. Bo co to oznacza? W 1920 r., 25 kwietnia, pierwszego natarcia dokonali Polacy na Ukrainie, wkraczając do Kijowa, dochodząc do linii Dniepru i starając się osadzić u władzy Petlurę, który miał być naszym sojusznikiem w ramach federacji. Czyli tak, jakbyśmy my tę wojnę wywołali. Tylko w jaki sposób wcześniej nad Autą i Berezyną znalazły się armie podlegające Tuchaczewskiemu?
Pozostaje jednak pytanie o sens wyprawy kijowskiej.
Sposób myślenia polskiej strony był następujący: nie mamy tyle sił, żeby walczyć na wszystkich kierunkach, czyli białoruskim i ukraińskim. Wybieramy więc jeden, by osłabić przeciwnika i wtedy przerzucamy wojska na drugi front. Tu jednak Piłsudski popełnił strategiczny błąd. Wywiad mówił, że główna masa wojsk koncentrowała się na Białorusi. Stawiam śmiałą tezę, że Rosjanie rozpoznali nasze zamiary i świadomie sprowokowali nas, byśmy rozpoczęliśmy działania na Ukrainie. Chcieli jak najdalej wciągnąć wojsko polskie na tym kierunku w momencie, kiedy Tuchaczewski szykował się do ofensywy. Kiedy Polacy idąc za wycofującą się bolszewicką 12 Armią, doszli do Dniepru, Piłsudski nie miał żadnego planu, co robić dalej. Była pustka operacyjna. Liczył, że może trzeba będzie skierować wojska na Krym, może na Odessę, gdy tymczasem przeciwnik krok po kroku realizował swój plan. Przedsmakiem tego, co się będzie działo, było częściowe uderzenie Tuchaczewskiego w maju 1920 r. 15 Armia wdarła się wówczas w głąb terytorium zajmowanego przez Polaków i szybko okazało się, że brakuje nam odwodów. Zaczęło się wycofywanie wojsk na kierunek białoruski, tworzenie Armii Rezerwowej pod dowództwem gen. Sosnkowskiego, która miała pewien wpływ na to, że udało się odrzucić wówczas Rosjan z powrotem nad Autę i Berezynę. Ale to było jedynie preludium do prawdziwej ofensywy. 4 lipca 1920 r. Tuchaczewski ruszył całym frontem, rozpoczynając kluczową fazę wojny polsko-rosyjskiej.
Od Berezyny do Warszawy miał do pokonania ponad 600 km. Jak to możliwe, że na takiej przestrzeni Polakom nie udało się zorganizować obrony?
Wojsko polskie już drugiego dnia tej ofensywy zmuszone było do odwrotu, który trwał nieprzerwanie aż do Narwi i Wkry. Główną siłą manewrową, która decydowała, co dzieje się na tym froncie, był złożony z dwóch armii 3 Korpus Konny Gaja. Obchodził formacje polskie, zmuszając je cały czas do odwrotu. Pierwszy zorganizowany opór udało się stawić dopiero na linii Narwi. Nie udał się natomiast plan Piłsudskiego obrony twierdzy w Brześciu jako podstawy do zgromadzenia masy uderzeniowej wojsk i rozpoczęcia kontrnatarcia. Kluczowa jest tu odpowiedź na pytanie, jaka to była wojna. Otóż było to starcie dwóch tworzonych ad hoc armii, w zasadzie nieregularnych, słabo uzbrojonych i walczących na ogromnej przestrzeni. Przewagę miał ten, kto atakował, ten, który się bronił, praktycznie był bez szans. Dlatego ideą strony polskiej, notabene podpowiedzianą przez francuską misję wojskową, było wycofanie ilu się da żołnierzy z oddziałów frontowych i stworzenie masy uderzeniowej wewnątrz kraju, aby przejść do kontrataku. I to był klucz do tego, co ja nazywam Operacją Warszawską, a co inni nazywają też Bitwą Warszawską – oderwanie się od przeciwnika, skoncentrowanie wojsk i natarcie.
Czyli pana zdaniem czegoś takiego jak Bitwa Warszawska nie było?
Myślano, że będzie Bitwa Warszawska, gdyż Tuchaczewski pójdzie na Warszawę. Nie mylono się, gdyż w planie Szaposznikowa końcem działań militarnych miało być zdobycie polskiej stolicy. Jednak w międzyczasie zdarzyła się rzecz, którą odkryłem dopiero w tym roku, mimo że prowadzę badania nad tą wojną od wielu lat. Jak to się stało, że Tuchaczewski zdecydował się obejść Warszawę, a nie atakować ją? Otóż w tym czasie odbywał się II Kongres Międzynarodówki Komunistycznej w Leningradzie i Moskwie. W jego trakcie odbyło się tajne posiedzenie Kominternu i z 6 na 7 sierpnia zapadła decyzja, że nie ma co się bawić w zdobywanie Warszawy, bo Polska jest już w zasadzie pokonana, tylko trzeba iść na Zachód. 10 sierpnia Tuchaczewski wydał więc dyrektywę, która całkowicie zburzyła dotychczasową wizję prowadzenia wojny z Polską. Wszystkie cztery armie miały obejść Warszawę od Pragi aż po Włocławek, zmierzając w stronę Wisły i iść dalej, by połączyć się z komunistami niemieckimi, a następnie przy ich wsparciu rozpocząć marsz na Zachód.
Przy czym granica Niemiec nie była tak daleko od Warszawy jak obecnie. Zaczynała się już w Prusach, czyli za Mławą, a niemieckie Pomorze też było znacznie bliżej. Jednak Polacy największe siły zgromadzili pod Warszawą.
Strona polska uważała, że Tuchaczewski pójdzie na Warszawę i temu podporządkowany był plan obrony. Na Przedmościu Warszawskim stworzono podwójną linię fortyfikacji, ciągnącą się od Wiązowny po Modlin, obsadzoną przez armię generała Latinika. Była wyposażona nawet w lotnictwo i broń pancerną, gdyż tam spodziewano się najbardziej zaciętych walk. Już 6 sierpnia wyszedł rozkaz stoczenia bitwy, podpisany przez szefa 3 Oddziału SG, płk. Piskora. Tymczasem Przedmoście zostało zaatakowane 13 sierpnia tylko przez dwie rosyjskie dywizje i działania na nim były bardzo ograniczone. Te, które prowadzono pod Radzyminem czy Ossowem, też nie były decydujące. Tuchaczewski nie maszerował wówczas na Warszawę. 3 Korpus Konny już 8 sierpnia zajął Ciechanów i poszedł na Mławę, 15 Armia Augusta Korka szła w stronę Płońska, a 3 Armia Łazarewicza rozwijała natarcie w stronę Nasielska i Wkry. Najbardziej na południe znajdowała się 16 Armia Sołłohuba, który nieco sabotował decyzje Tuchaczewskiego i wciąż śniło mu się zdobycie Warszawy, niemniej masa uderzeniowa wojsk frontu Tuchaczewskiego była rozwinięta na północ od miasta.
Kiedy Polacy zauważyli, że cel Tuchaczewskiego się zmienił?
W sytuacji gdy działania na Przedmościu Warszawskim były anemiczne i nie przynosiły rozstrzygnięcia, generał Rozwadowski, który sprawował funkcję szefa Sztabu Generalnego, podjął wraz z gen. Hallerem decyzję: „Wzmacniamy 5 Armię i niech Sikorski uderza na przeciwnika”. Było to niemalże samobójstwo, gdyż armia ta dopiero koncentrowała się w Modlinie. Sikorski początkowo zaprotestował, był jednak ambitnym generałem i został przekonany, że dla ratowania Polski powinien uderzyć. 14 sierpnia 5 Armia rozpoczęła więc ograniczoną ofensywę nad Wkrą i tak doszło do kluczowej na tym etapie bitwy o Nasielsk, która trwała od 15 do 16 sierpnia. Zwycięstwo Polaków i wkroczenie do miasta spowodowało, że Łazarewicz bez rozkazu uciekł za Narew. Ta bitwa do dnia dzisiejszego jest niedoceniana. Nie zaznaczono jej nawet na Grobie Nieznanego Żołnierza, podczas gdy to właśnie tam Sikorskiemu udało się wyhamować impet wojsk Tuchaczewskiego.
Zwycięstwo na bolszewikami świętujemy 15 sierpnia. Z pana badań wynika jednak, że kluczowa dla polskiego zwycięstwa jest inna data.
Tuchaczewski próbował jeszcze ratować sytuację, kierując 4 Armię Szuwajewa do zaatakowania tyłów wojsk Sikorskiego. Efektem była zwycięska dla Polaków dwudniowa bitwa o Płońsk, która całkowicie przekreśliła plany Tuchaczewskiego marszu na Zachód. A 16 sierpnia, w dniu klęski bolszewików pod Nasielskiem, rozpoczął się też polski kontratak znad Wieprza, który zagroził tyłom całego frontu Tuchaczewskiego. To wydarzenia z 16 sierpnia zdecydowały o tym, że dwa dni później Tuchaczewski wydał rozkaz odwrotu.
Czyli tak zwana Bitwa Warszawska toczyła się głównie poza Warszawą?
Jestem nie tylko badaczem historii, ale mam też dyplom ze sztuki wojennej. Jak może bitwa być toczona na przestrzeni 400 km, w różnych miejscach? Dlatego właśnie nie nazywam jej Bitwą Warszawską, a Operacją Warszawską. 16 sierpnia był kluczowy dla sukcesów Polaków na Mazowszu, ale jeszcze nie dla całej wojny. Później działania przeniosły się na Lubelszczyznę, gdyż po niepowodzeniach Budionnego zdobycia Lwowa, na co nalegał Stalin, poszedł on w końcu w stronę Warszawy, by zaatakować nasze tyły. I udało się nam już wówczas wygospodarować wystarczające siły, by pokonać jego Armię Konną pod Komarowem.
6 września to koniec Operacji Warszawskiej – wojska Tuchaczewskiego wycofują się na linię rzeki Szczary i Niemna, ponosząc duże straty. Część, która wyrwała się z kotła – przeszła, reszta – była likwidowana i brana do niewoli.
Zwycięska operacja nie oznaczała jeszcze wygranej wojny. Polska armia musiała odzyskać terytoria, które utraciła w wyniku ofensyw Tuchaczewskiego i Budionnego. Kiedy możemy mówić o zakończeniu działań wojennych?
W wyniku Operacji Warszawskiej załamał się plan bolszewików pójścia na Zachód i wizja rewolucji światowej. Własnymi siłami uratowaliśmy wówczas Europę, ale do zakończenia wojny trzeba było jeszcze operacji niemeńskiej we wrześniu i październiku oraz działań na Polesiu, Wołyniu czy w Małopolsce Wschodniej. To one ostatecznie doprowadziły do tego, że 20 października 1920 r. podpisane zostały preliminaria pokojowe wstrzymujące działania militarne, a 18 marca 1921 r. w Rydze zawarto traktat pokojowy.