Projekt tygodniami poprawiany i utrzymywany przez posłów PiS w tajemnicy w końcu ujrzał światło dzienne. W dziennik.pl analizujemy najważniejsze założenia dokumentu.
Projekt, nie licząc uzasadnienia, liczy 15 stron. Obejmuje 20 podmiotów - TVP, Polskie Radio i PAP oraz 17 rozgłośni regionalnych. Zgodnie z zapowiedziami zakłada on przekształcenie medialnych spółek prawa handlowego w państwowe osoby prawne. O ile jednak sam pomysł ma wielu zwolenników, także wśród przedstawicieli środowisk dalekich PiS-owi (odejście od formuły spółki postulowała ostatnio chociażby Agnieszka Odorowicz, która startowała w konkursie na prezesa TVP). To już sam proces transformacji budzi wiele wątpliwości.
Wedle ustawy przekształcenie następuje z dnia na dzień, a vacatio legis skrócono do 7 dni, bo - jak czytamy w uzasadnieniu - nie ma sensu podsycać w medialnych instytucjach "poczucia niepewności i tymczasowości".
Prawnicy po pobieżnej analizie projektu szybko wskazują błędy i niedopatrzenia autorów. Mówią, że przekształcenie medialnych spółek to gigantyczne przedsięwzięcie. Wpadek nie da się uniknąć, choćby pracowała nad tym armia prawników z różnych dziedzin.
- Teoretycznie mogłoby się wydawać, że nic prostszego jak zmienić formę prawną kilku spółek. Tego typu zmiany obarczone są istotnym ryzykiem, ponieważ bardzo trudno przewidzieć wszystkie ich konsekwencje - mówi nam Jakub Woźny z Kancelarii Prawnej Media. Zwłaszcza, że trzeba wziąć pod uwagę liczne powiązania z ustawami z różnych dziedzin prawa (radiofonia i telewizja, prawo autorskie, prawo telekomunikacyjne, prawo podatkowe, prawo pracy, trwałości dofinansowań unijnych itp.), ale i stosować siatkę terminologiczną różnych ustaw. Jako przykład Woźny podaje “koncesję”.
- Zgodnie z ustawą o mediach narodowych państwowa osoba prawna staje się z mocy ustawy podmiotem praw i obowiązków przysługujących TVP, w tym koncesji. Tymczasem zgodnie z ustawą o radiofonii i telewizji przejście koncesji w przypadku przekształcenia wymaga zgody KRRiT - tłumaczy Woźny. Takich szczegółów i szczególików jest więcej.
Poza tym projektowane działanie sprowadza się do „wszycia” dodatkowych instytucji w ramy istniejącego systemu prawnego, a nie stworzenia określonego elementu od nowa.
Wszechwładna rada
Dodatkową instytucją jest tu Rada Mediów Narodowych, którą autorzy projektu chcą widzieć jako rodzaj jednej dużej rady nadzorczej. Ten organ przejmie nie tylko kompetencje zlikwidowanych rad nadzorczych, które funkcjonują w spółkach prawa handlowego, ale też kompetencje KRRiT dotyczące nadzorowania mediów publicznych, zwłaszcza wyboru władz i ich finansowania. Rada złożona z pięciu członków (dwóch wskazanych przez Sejm i Prezydenta RP, jednego - przez Senat) powoływanych na na 6-letnią kadencję, będzie kluczowym elementem systemu. Tak naprawdę to rada będzie rządzić w mediach. Katalog jej kompetencji jest niezwykle szeroki.
Rada trzyma kasę - ustala roczny plan finansowania mediów oraz dysponuje Funduszem Mediów Narodowych i kontroluje sposób wydatkowania tych pieniędzy. Rada ustala wysokość pensji dyrektorów i ich zastępców (podobnie, jak wysokość wynagrodzeń wszystkich pracowników na kierowniczych stanowiskach).
To ona nadaje też statuty TVP, PAP i Polskiego Radia oraz zatwierdza w nich zmiany. Dyrektorzy tych instytucji mają zaś obowiązek udostępniać radzie wszelkie informacje i dokumenty “niezbędne do wykonywania ich kompetencji”. Jakby tego było mało, rada może też wpisać wykaz czynności prawnych, jakie wymagać będą jej zgody do statutów TVP, PR i PAP.
Kto obsadza stołki?
Członkami rady mają być obywatele polscy "wyróżniający się wiedzą i doświadczeniem w sprawach związanych z zadaniami, działaniem, i finansowaniem mediów narodowych". W założeniu mają być niezależni od władzy wykonawczej i biurokracji, dlatego członkiem rady nie może być pracownik Kancelarii Prezydenta RP, pracownik administracji rządowej, samorządowej ani członek albo pracownik KRRiT.
Ale już poseł do rady starować może. Co więcej z apolitycznością niewiele wspólnego ma sposób powoływania i odwoływania dyrektorów mediów narodowych oraz kierowników oddziałów terenowych TVP. Te kompetencje powierzono bowiem przewodniczącemu rady, a nie całemu organowi. Przewodniczącego spośród członków wskazuje z kolei Marszałek Sejmu.
W teorii członkowie mają być w wykonywaniu swoich funkcji niezależni, "służąc dobru publicznemu". Odpowiadają przed Sejmem, Senatem i Prezydentem RP i corocznie składają im sprawozdania ze swojej działalności - tak jak KRRiT. Ale, podczas gdy odrzucenie sprawozdania KRRiT może skutkować wygaśnięciem kadencji, to w przypadku RMN jedyne co mogą zrobić posłowie, senatorowie i prezydent, to przekazać swoje uwagi.
Odprawy nie dla wszystkich
Wątpliwości budzi też dyskontynuacja zatrudnienia z mocy prawa. - Nie jest to standardowa taktyka legislacyjna - przyznaje Woźny. W uzasadnieniu czytamy, że stosowanie kodeksu pracy i przepisów regulujących zwolnienia grupowe byłoby "dysfunkcjonalne, ponieważ kreowałoby przedłużające się indywidualne spory". A zwolnienia w mediach po wejściu w życie tej ustawy na pewno miałyby miejsce.
Po trzech miesiącach ci, którym nowe władze nie przedłużą umowy z miejsca stracą posadę. Co więcej, pracodawca nawet nie będzie musiał wysłać im uzasadnienia listem.
W "instytucjach zajmujących się na co dzień tworzeniem i upowszechnianiem informacji treść projektowanej ustawy w omawianym zakresie szybko dojdzie do wiadomości wszystkich zainteresowanych" - tłumaczą autorzy projektu w uzasadnieniu, a wysyłanie listów to dodatkowe koszty.
Pracownicy będą mogli liczyć na odprawy, ale nie wszyscy. Ci, których zatrudniono po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych odpraw nie dostaną bo, jak czytamy, przyszli do pracy "gdy było powszechnie wiadomo, że nastąpią głębokie zmiany” w mediach.
Krzysztof Czabański, wiceminister kultury odpowiedzialny za reformę medialną tłumaczy, że zapis to pokłosie informacji o tworzeniu w mediach publicznych fikcyjnych miejsc pracy dla "kolesiów z kancelarii”, którzy po wyborach stracili pracę. - Uznajemy, że to działanie na szkodę spółki - mówi nam Czabański. Ale nazwisk i konkretów nie ujawnia. Przekonuje też, że pracowników media narodowe będą także zatrudniać, a nie tylko zwalniać i wspomina o ludziach wysłanych z telewizji do firmy leasingowej.
Misja specjalna
Ustawa ponadto precyzuje, czym jest misja mediów narodowych i poszerza katalog ich zadań (m.in. o utrwalanie wspólnoty narodowej, wzbogacanie świadomości historycznej, ochronę dzieci przed demoralizacją i współpracę z organami państwowymi, samorządem, Kościołem Katolickim, innymi kościołami, związkami wyznaniowymi oraz organizacjami pożytku publicznego).
Wprowadza też jeszcze jeden istotny element do działalności mediów - jawność.
Projekt zakłada bowiem, że roczne plany programowo-finansowe TVP, PR i PAP zostaną podane do publicznej wiadomości, co więcej w ustawie mowa nawet o "zapraszaniu do zgłaszania uwag". Także wyniki kontroli nad realizacją misji oraz statuty mediów narodowych mają być upubliczniane.
Najsłabszą pozycję w świetle projektu będą mieli dyrektorzy mediów publicznych, który co roku będą się musieli spowiadać się przed społeczną radą programową i RMN. W każdej chwili będzie ich można odwołać.
Projekt nie zajmuje się też zapowiadaną przez PiS opłatą audiowizualną. Mowa tu o Funduszu Mediów Narodowych, ale główne środki mają pochodzić z abonamentu. Dodatkowym elementem są dobrowolne wpłaty od obywateli.