Chodzi o art. 369–1 kodeksu karnego, za którego złamanie grozi areszt lub do dwóch lat więzienia. Kara taka może zostać nałożona za "przedstawienie obcemu państwu, organizacji zagranicznej lub międzynarodowej niewątpliwie kłamliwych informacji o sytuacji politycznej, gospodarczej, wojskowej lub międzynarodowej Republiki Białorusi albo sytuacji prawnej obywateli Republiki Białorusi, które dyskredytują Republikę Białorusi lub jej organy władzy".

Reklama

Oczywiście w białoruskich warunkach interpretacja tego przepisu może być bardzo szeroka. Teoretycznie "za dyskredytację Republiki Białorusi" można postawić przed sądem opozycjonistę, który opowie zagranicznemu dziennikarzowi o fałszowaniu wyborów lub nazwie prezydenta Alaksandra Łukaszenkę dyktatorem. Albo obrońcę praw człowieka, który poskarży się międzynarodowej organizacji na łamanie tychże przez milicję czy władze. O zniesienie tego artykułu wielokrotnie apelowały organizacje obrony praw człowieka i związki dziennikarskie. Bezskutecznie.

Na razie przepis jest martwy. Ale wisi nad niezależnymi od władz środowiskami niczym miecz Damoklesa. Gdyby system uznał, że trzeba przykręcić śrubę, zawsze można go użyć do masowych represji. Podobnie jak przepis penalizujący działanie w imieniu niezarejestrowanej organizacji. Na co dzień nikt go nie wykorzystuje, lecz w ostrzejszych czasach zdarzało się, że pociągano z niego do odpowiedzialności. Białoruś niechętnie rejestruje niezależne organizacje, więc ich działacze siłą rzeczy narażają się na kary.

Reklama

W państwowej prasie od czasu do czasu pojawiają się nawoływania, by sięgnąć po przepis o "dyskredytacji Białorusi". W 2012 r. na łamach gazety resortu obrony "Wo Sławu Rodiny", którą można porównać do peerelowskiego "Żołnierza Wolności", ukazał się tekst pod tytułem "Dyskredytujesz znaczy szkodzisz". W ten sposób niejaki Uładzimir Każeunikau skomentował przygodę lidera opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatola Labiedźki, któremu białoruscy pogranicznicy zakazali wyjazdu na Litwę.

W tekście pełnym najazdów na "kłamców", chcących sprowadzić na Białoruś dramat kolorowej rewolucji, co „"u normalnych, patriotycznie nastawionych ludzi nie wywołuje niczego poza uczuciem oburzenia". Lud przecież ocenia prosto: dyskredytujesz znaczy szkodzisz. Naszkodziłeś – odpowiadaj! Za takie coś nie głaszcze się po główce – pisze Każeunikau. I dalej w tym duchu o opozycyjnej "piątej kolumnie", która "uważa, że przepisy nie są pisane o niej i dla niej. Tak już, niestety, bywa, że niektóre nasze prawa rzeczywiście do czasu nie w pełni działają. Wobec tych, którzy je naruszają, przejawia się nie w pełni uzasadniony humanitaryzm. I w tym miejscu chciałoby się spytać: jak długo jeszcze?" – pytał retorycznie publicysta wojskowego pisma.