W drugą niedzielę kwietnia na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne. Kto wygra? Bez wątpliwości: ten, kto ma przewagę w mediach, czyli Fidesz. Partia rządząca może nawet zdobyć większość konstytucyjną. Na Słowacji po zabójstwie dziennikarza śledczego Jána Kuciaka – opisującego korupcję rządzących – demonstrowały dziesiątki tysięcy ludzi, w samej Bratysławie 65 tys. Na ulice, choć nie tak tłumnie, wyszli też Czesi. Bronili wolności słowa i niezależności mediów publicznych, które stanowią tam ważną przeciwwagę dla prorządowych największych dzienników prywatnych.
W krajach Europy Środkowej wolne i niezależne media były jednym z symboli demokracji i odzyskanej wolności. Dziś w coraz większym stopniu dostają się w ręce oligarchów sprzyjających temu, kto ma władzę, i dbających, by ją zachował. Przestają się liczyć standardy dziennikarskie i dążenie do prawdy, ważniejszy jest rząd dusz.
Pseudorzeczywistość
Najgorsza sytuacja jest na Węgrzech. Z zestawienia przygotowanego przez Attilę Bátorfyego, dziennikarza niezależnego serwisu Atlatszo.hu, wynika, że w rękach oligarchów związanych z Fideszem, rządzącą partią Viktora Orbána, znajduje się ponad 500 tytułów (nie tylko informacyjnych). – Efekt jest taki, że ludzi, którzy czytają lub oglądają wyłącznie propagandę rządową, są miliony. I nigdy nie spotykają się oni z krytyczną lub opozycyjną informacją ani opinią – stwierdza Bátorfy. – Rząd nie chce i nawet nie byłby w stanie przekonać większej liczby swoich zwolenników, ale wydaje się, że te 2–2,5 mln Węgrów wystarczy, aby wygrać kolejne wybory większością dwóch trzecich głosów – przewiduje. Jeżeli się uda, będzie to większość pozwalająca zmienić konstytucję.
Największe imperia zbudowało trzech biznesmenów kojarzonych z Orbánem: Lőrinc Mészáros, Heinrich Pecina i Andy Vajna. Nie ma w tym gronie Lajosa Simicski, który od początku lat 90. był medialnym oligarchą Fideszu, budującym media przychylne tej partii. Po konflikcie między Orbánem a Simicską w 2015 r. rządzący pozbyli się dawnego stronnika i stworzyli nowe imperium medialne.
Pod koniec ubiegłego roku serwis Atlatszo.hu policzył wpływy mediów prorządowych, neutralnych i opozycyjnych lub krytycznych wobec władzy, biorąc pod uwagę, do ilu odbiorców docierają. Okazało się, że tytuły i stacje należące do stronników Fideszu dominują we wszystkich segmentach rynku z wyjątkiem internetu. Wśród ogólnokrajowych gazet codziennych na pisma prorządowe przypada 65 proc. rynku, podczas gdy na opozycyjne lub krytyczne tylko 9 proc. (reszta zachowuje neutralność). To i tak nic w porównaniu z tygodnikami opinii, gdzie stosunek popierających rząd do krytycznych wynosi 90,5 proc. do 4,5 proc. Wśród stacji radiowych neutralność zachowuje jedna trzecia: prorządowe mają 62 proc., a krytyczne 4 proc. W wieczornych programach informacyjnych w telewizji neutralności nie zachowuje nikt, a dominuje życzliwość dla Fideszu – 55 proc. I to mimo że największy prywatny nadawca telewizyjny, Grupa RTL należąca do koncernu Bertelsmann, jest wobec władzy krytyczny. W dziale gazet regionalnych jako prorządowe zaznaczono wszystkie. I tylko internetowe portale informacyjne nie zostały całkiem opanowane przez zwolenników węgierskiej władzy – takie serwisy mają tu 37 proc. rynku, podczas gdy połowa jest wobec rządu krytyczna. Jeśli jednak podsumować zasięg wszystkich mediów, to z analizy Atlatszo.hu wynika, że przyjazne Fideszowi dominują: 59 proc. wobec 21 proc. krytycznych i 20 proc. neutralnych.