Niestety nie, co pokazuje książka Davida Kesslera, pediatry i byłego komisarza amerykańskiego Urzędu ds. Żywności i Leków. W "Koniec z przejadaniem" Kessler nie pozwala nikomu z nas uciec przed odpowiedzialnością. Autor, sam niegdyś przesadzający z jedzeniem, podrzuca nam kilka pomocnych pomysłów na zbicie wagi. Jednak powodem, dla którego schudniecie pozostaje takim wyzwaniem, jest fakt, że dzisiejsza żywność domaga się, byśmy jedli jej coraz więcej. Kessler nie uważa, by koncerny spożywcze koniecznie rozumiały neurologiczne przyczyny przejadania się. Po prostu eksperymentują tak długo, aż nie odkryją, co smakuje nam najbardziej. W 1994 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne informowało o "dramatycznym wzroście" ludzkiej wagi. Od tego czasu branża spożywcza stworzyła najbardziej atrakcyjną kombinację tłuszczu, cukru i soli. Właściwe połączenie tych trzech pierwiastków daje "wartość hedonistyczną", co oznacza, że przynosi intensywną przyjemność. "Czy projektujecie jedzenie specjalnie w tym celu?" - pyta Kessler menedżera z branży spożywczej. "Absolutnie tak" - pada odpowiedź. Taka mieszanka przemawia nie tylko do naszych smaków. Stymuluje również reakcję chemiczną w mózgu, pisze Kessler, podobną do tej wywoływanej przez morfinę i heroinę.

Reklama

Nie do końca mnie to przekonuje. Heroinista dokona włamania, żeby zdobyć pieniądze na następną działkę. Są ludzie, którzy kradną, by kupić jedzenie, ale zazwyczaj robią to dlatego, że są głodni, a nie dlatego, że desperacko potrzebują piątego opakowania czekoladowych herbatników. Jednak kompulsywna siła dzisiejszego jedzenia każe nam się nad nim przez chwilę zastanowić.

Niektórzy będą argumentować, że jeżeli ludzie są grubi, to jest to tylko i wyłącznie ich sprawa. Ograniczanie tłustego jedzenia w szkołach nie ma związku z tym, że dorośli powinni mieć wolność dogadzania sobie. W przeciwieństwie do nałogowych pijaków ludzie otyli nie zamieniają w sobotnią noc centrów miast w strefę zamkniętą. W odróżnieniu od palaczy nie narażają innych na działanie produkowanych przez siebie czynników rakotwórczych. Cierpią jednak na coraz częstsze przypadki zawałów, nadciśnienia, wysokiego cholesterolu i cukrzycy. Coraz częściej też wychowują otyłe dzieci.

Ludzie muszą brać odpowiedzialność za siebie i swoje rodziny, ale muszą również wiedzieć, co jest w ich jedzeniu.

czytaj dalej >>>

Reklama



W 2008 roku Nowy Jork nałożył na wszystkie sieciowe restauracje w mieście obowiązek podawania liczby kalorii przy posiłkach w menu. Analiza kawiarni Starbucksa przeprowadzona przez Uniwersytet Stanforda pokazała, że kiedy klienci znali liczbę kalorii, kupowali zdrowsze jedzenie. Średnia liczba kalorii na konsumenta spadła o sześć procent. Wśród tych, którzy wcześniej kupowali rzeczy najbardziej kaloryczne, spadek wyniósł 26 procent. Reforma zdrowotna prezydenta Baracka Obamy nałoży na wszystkie amerykańskie sieci restauracji obowiązek informowania o kaloriach.

Reklama

A co z jedzeniem, które kupujemy w sklepach? Przeanalizowałem moje zakupy w supermarkecie. Większość informacji potrzebnych do dokonania sensownego wyboru jest ogólnie dostępna: zawartość soli, cukru, tłuszczu. Potrzeba tylko dobrego wzroku (druk może być mały) i kilku minut na dokonanie stosownych obliczeń.

Problem polega na tym, że ich poprawne przeprowadzenie może znacznie wydłużyć cotygodniowe zakupy. Jest łatwiejsza droga, przyjęta przez niektóre brytyjskie sieci handlowe, którą można nazwać „światłami drogowymi”. Nalepki pokazują, ile tłuszczu, soli i cukru znajduje się w każdym produkcie, przy czym czerwone kółko oznacza wysoki poziom, żółte średni a zielone niski.

W ubiegłym miesiącu komisja Parlamentu Europejskiego odrzuciła propozycję wprowadzenia tego rozwiązania w całej UE. W liście do "FT" Konfederacja Producentów Żywności i Napojów napisała, że "skomplikowana kompozycja odżywcza jedzenia i jego miejsce w diecie nie może być zredukowane do prostego koloru". Można powiedzieć, że odrobina roztopionego sera na kanapce jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Jeżeli branża spożywcza chce szczegółowiej informować o wartościach odżywczych, nikt jej tego nie broni. Jednak światła drogowe to pożyteczne rozwiązanie dla tych, którzy w pośpiechu opróżniają sklepowe półki, by nakarmić rodzinę. Biorąc pod uwagę skalę kryzysu otyłości, wydaje się to proporcjonalnym rozwiązaniem.

Michael Skapinker, publicysta "Financial Timesa"