Jest to tym istotniejsze, że kampania polityczna stała się tak agresywna, jak gdyby świat kończył się z dniem najbliższych wyborów. Jakby miała być walką na śmierć i życie, w której tylko jedna formacja polityczna może przetrwać. Tymczasem nawet uzyskanie przez którekolwiek z ugrupowań bezwzględnej większości mandatów w izbie nie usunie problemu deficytu zaufania na polskiej scenie politycznej. Zaufania, które jest koniecznym warunkiem funkcjonowania systemu demokratycznego i elementarnej sprawności rządzenia.

Reklama

Źródłami tej nieufności są w znaczącej mierze manewry polityczne kierownictwa PiS, które znalazło się w ostrym konflikcie nie tylko z opozycją, ale także z dawnymi koalicjantami, byłymi liderami własnej formacji oraz wieloma grupami i środowiskami społecznymi. Liczba konfliktów nie jest uzasadniona ani podjętymi przez PiS reformami instytucjonalnymi, ani walką z korupcyjnymi ukadami, ani nawet aprioryczną niechęcią części środowisk opiniotwórczych wobec Jarosława i Lecha Kaczyńskich.

Z drugiej strony, opozycja nie uznaje żadnych ograniczeń w krytykowaniu obozu rządzącego. Nie ma już chyba porównania, po które nie sięgnęłaby, aby zdyskredytować działania władz: od sowieckiego stalinizmu po Białoruś Łukaszenki. Twarde odrzucenie przez PO koalicji z PiS czy stawianie warunku odejścia Jarosława Kaczyńskiego zamyka jedną z podstawowych dróg wyjścia z obecnego kryzysu, osłabiając jednocześnie wartość wyborczej oferty PO.
Nie mniej istotny jest brak zdolności porozumienia wokół tych aspektów kryzysu, których konsekwencje ponosić będzie państwo jako takie. Rozstrzyganie kilku niewyjaśnionych spraw związanych z funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości i służb specjalnych w sposób, który nie daje minimum szans na wiarygodny efekt, podważa na dłuższą metę i tak nadwątlone przed 2005 rokiem zaufanie do tych służb. Prokuratura i służby stają się przedmiotem walki politycznej, a ich funkcjonariusze otrzymują jasne sygnały, że będą uważnie oceniani przez potencjalną następną ekipę polityczną.

Gra o sumie ujemnej, w której każdy z graczy jest zainteresowany głównie porażkami przeciwnika, skłania polityków do zachowań zużywających resztki kapitału zaufania istniejących w nieformalnych regułach funkcjonowania Sejmu. Ludwik Dorn jako marszałek likwidator podejmuje działania likwidujące nie tylko Sejm obecnej kadencji, ale także redukujące poziom wzajemnego zaufania do minimum. Tak zredukowane zaufanie owocuje próbą formalizowania każdego elementu parlamentarnej procedury.

Reklama

Czy któraś z dwóch głównych sił ma projekt przełamania tego stanu rozszerzającej się nieufności? Czy potrafi przedstawić wyborcom scenariusz przełamania kryzysu bez czynienia niepoważnego założenia, że uzyska bezwzględną większość? To nie są pytania retoryczne. Raczej wezwanie do przedstawienia scenariuszy, których nie przedstawiono nam w roku 2005.

Te scenariusze powinny dotyczyć możliwych dróg wyjścia z kryzysu, w jakim tkwimy od pierwszych dni 2003 roku (sprawa Rywina). Nie tylko możliwych koalicji większościowych, ale i tego, czy możliwa jest większość konstytucyjna, która wymaga odbudowy zaufania między dwiema głównymi partiami. Warto też pytać, jak opozycja wyobraża sobie współpracę z prezydentem, jak zamierza złagodzić polityczne współbrzmienie głowy państwa i partii, którą zamierza odsunąć od władzy.
Wydaje się, że takie postawienie sprawy ułatwia liderom PiS i PO sformułowanie pozytywnego programu współpracy na rzecz odbudowy elementarnych warunków wiarygodności polityki bez przesądzania o kształcie rządowej koalicji. Obie partie zbudowały swą pozycję, krytykując rząd Leszka Millera oraz negatywne skutki rządów AWS czy szerzej - ustrojowe mankamenty III Rzeczypospolitej. Rozpoczęcie lub zadeklarowanie rozmów w sprawie ustrojowego pakietu minimum dawałoby wyborcom nadzieję, że kampania zostanie zakończona w dniu wyborów, że dzień później możliwe będzie złagodzenie konfliktu i poszukiwanie kooperacji.
Trwała utrata zdolności koalicyjnych przez główne siły polityczne prowadzić będzie albo do całkowitej niesterowności państwa albo do radykalnej zmiany systemowej.

Dziś partie parlamentarne przestały być gwarantem stabilności rządu. W Sejmie III kadencji rząd większościowy trwał przez 31 (z 48) miesięcy. W IV kadencji 16 miesięcy. W obecnej V rząd miał realne poparcie większości parlamentarnej przez 14 miesięcy i nic nie wskazuje, by dało się ten okres przedłużyć.
Jeżeli system parlamentarno-gabinetowy oparty na proporcjonalnej ordynacji wyborczej nie wykaże zdolności do naprawy, sensowne stanie się rozważanie rozwiązań, w których stabilizacja nie jest wynikiem negocjacji między partiami. Realnie rzecz biorąc, chodzi o wybór między systemem, w którym egzekutywa zyskuje stabilność dzięki podporządkowaniu prezydentowi, a systemem, w którym jest wytwarzana sztucznie przez zwiększenie parlamentarnej reprezentacji zwycięskiego ugrupowania. Oba systemy nie są kompatybilne z rozwiązaniami funkcjonującymi w pozostałych krajach UE, budzą więcej zastrzeżeń niż nadziei. Jednak permanentny kryzys państwa, w którym politycy zużywają resztki społecznego kapitału zaufania, wydaje się rzeczą najgorszą.
Jeżeli kampania oprócz piarowskich sztuczek ma mieć choćby cień powagi, jej uczestnicy powinni choćby naszkicować plan wyjścia z kryzysu.