Koalicja PO z LiD nie przyniesie ani stabilizacji, ani koniecznych reform. Nie wyzwoli polskiej polityki spod rządów zasady negatywnej, narzucającej optykę "gry o sumie ujemnej". Gry, w której najważniejsze jest to, by przeciwnik stracił więcej niż my.

Reklama

W tej sytuacji warto skierować pod adresem Platformy Obywatelskiej istotną przestrogę przed scenariuszem koalicji z LiD. Zwłaszcza w sytuacji gdy istotni dla tej formacji politycy i publicyści formułują po raz pierwszy tak otwarcie argumenty na rzecz tej opcji. Opublikowane ostatnio głosy Aleksandra Halla ("Gazeta Wyborcza" z 25 września) i Stefana Niesiołowskiego (DZIENNIK z 27 września) zapowiadają bowiem nie tyle zwrot kierownictwa partii na lewo, ile słabnięcie oporu wobec takiego scenariusza na prawym skrzydle PO. Pomińmy, ile przyjdzie zapłacić samej PO i Donaldowi Tuskowi za taką koalicję, i zastanówmy się nad państwowymi skutkami takiej koalicji.

Ma rację Aleksander Hall, gdy pisze, że "obecny premier swą polityczną retoryką i praktyką rządzenia przekreślił podział na Polskę posierpniową i Polskę wyrastającą z PRL". Ma też rację, gdy kreśli pozytywny wizerunek Rzeczypospolitej jako państwa silnego i sprawnego, nierozrywanego sztucznymi konfliktami. Jednak polityczna pointa tekstu wybrana przez redakcję "Gazety Wyborczej" jako jego główne przesłanie wydaje mi się niesłuszna. "Za najważniejszą sprawę uznaję odsunięcie PiS od władzy - pointuje Hall. -Dlatego w sytuacji wyboru, którego chciałbym uniknąć, po wyborach wolę koalicję PO - LiD od PO - PiS”.

Taka "koalicja małego celu", jakim jest odsunięcie PiS od władzy, będzie koalicją przedłużającą trwający od czterech - a nie od dwóch - lat kryzys polityczny w Polsce. Co więcej, nie będzie jej stać politycznie na żadną ryzykowną zmianę, szczególnie w tych sferach, które takiej zmiany potrzebują najbardziej. Zmianach, do których potrzeba często konstytucyjnej większości głosów i solidarnej postawy głównych ośrodków władzy - rządu i prezydenta - oraz głównych klubów parlamentarnych.

Reklama

Stefan Niesiołowski to samo stanowisko co Hall wyraża w poetyce właściwej kampanii wyborczej. Dyskredytuje obie rywalizujące z PO formacje (PiS i LiD) - jednak zamyka tę część tekstu jednoznacznym politycznym cięciem: "Porównując jednak zagrożenie, jakie stanowią dla Polski zarówno PiS, jak i Lewica i Demokraci, nie mam żadnych wątpliwości, że poważniejsze jest zagrożenie ze strony partii Jarosława Kaczyńskiego". Stwierdzenie to zamyka doktrynę równego dystansu do obu partii, aktualną w krótkiej epoce, gdy sondaże dawały Platformie nadzieję na samodzielne zdobycie parlamentarnej większości.

Za tym politycznym zamknięciem na prawo - dokonanym jak się wydaje także przez prawe skrzydło PO - idą poważniejsze konsekwencje. Idzie odpowiedź na pytanie, czego możemy spodziewać się po 21 października. Kluczowe dla życia publicznego pytanie nie polega bowiem na tym, kto będzie rządził, ale jaka może być treść tego rządzenia.

Jakkolwiek kluczowa diagnoza polityczna przedstawiona w Gnieźnie przez Donalda Tuska jest dość powierzchowna, to stanowi dobry punkt wyjścia do programowania prac rządu. Zamiar powstrzymania szerokiej fali wyjazdów do Irlandii i Wielkiej Brytanii może określić plan dobrej z punktu widzenia obywateli polityki. Liczne rozmowy z absolwentami "uciekającymi od Polski" przekonały mnie, że w przypadku ludzi dobrze wykształconych motyw czysto materialny nierzadko ustępuje motywowi "ucieczki do świata czytelnych reguł". Jest bowiem tajemnicą poliszynela, że najbardziej powszechne ścieżki kariery w Polsce - nie tylko politycznej czy administracyjnej - oparte są na znajomościach, powiązaniach rodzinnych, nieformalnych kontaktach.

Reklama

W tym sensie korupcja jest tylko jedną z chorób polskich instytucji. W najważniejszej - moim zdaniem - sferze, jaką jest zmiana reguł rekrutacji i awansu, sformalizowanie kryteriów decyzji, postulowany przed laty przez prof. Adama Podgóreckiego "impersonalizm" ostatnie dwa lata podtrzymały - z niewielkimi zmianami - reguły Trzeciej Rzeczypospolitej. Powrót do władzy formacji, która te reguły wprowadzała, która nadała im rangę powszechnego obowiązywania - może na lata powstrzymać konieczne zmiany.

Mandat polityczny, jaki uzyskały w wyniku kryzysu roku 2003 dwie najsilniejsze dziś partie, udzielony został przede wszystkim z myślą o położeniu kresu patologiom ujawnionym przez trzy powołane wówczas komisje śledcze. Jan Rokita i Zbigniew Ziobro zaprezentowali w pierwszej z nich dwie współbrzmiące wizje terapii: opartą na reformie instytucjonalnej i na wzmocnieniu wymiaru sprawiedliwości. Nie uzyskały one jednak szansy wspólnej realizacji.

Czy Platforma Obywatelska niezwiązana koalicją z LiD poprowadzi politykę wytyczoną przed czterema laty przez Rokitę? Czy dokona zmiany kulturowego paradygmatu polskich instytucji? Szanse na pojawienie się wątku reformy instytucjonalnej są dziś - zwłaszcza po wycofaniu się Rokity - nikłe. Wraz z zawarciem koalicji z formacją Kwaśniewskiego - spadną do zera. Kredyt, jakiego Polacy udzielili dwa lata temu dwóm "autorskim" partiom polskiej centroprawicy, związany był z nadzieją na zawarcie "koalicji wielkiego celu". Warto zatem - lekceważąc najgorsze nawet zachowania polityków - przypominać im o konieczności jego spłaty. O historycznym zobowiązaniu do wyprowadzenia Polski z cywilizacji postkomunizmu.