O sukcesie lub porażce Platformy nie przesądzi to, czy Tusk będzie w stosunku do Kaczyńskich stosował politykę bolesnego rewanżu i "odzyskiwania państwa", czy też okaże się ludzkim panem. O politycznym przetrwaniu PO nie przesądzi także to, czy Tusk będzie cyzelował politykę historyczną otrzymaną w spadku po Kaczyńskich, czy też pozostawi ją Wiesławowi Władyce i historykom z IPN. Niech obrońcy i przeciwnicy Peerelu toczą swój heroiczny bój, od którego zależy wiele, ale akurat nie los rządu PO.

Reklama

Bo o losie rządu Tuska rozstrzygnie to, czy ministrowie tego rządu mają pomysły na radykalne przyspieszenie prac nad wydobyciem naszego kraju z cywilizacyjnego zacofania. Z tego właśnie punktu widzenia, patrzę z niepokojem na wszelkie informacje o odsuwaniu w czasie "spłaszczania skali podatkowej" na rok 2009, o koniecznej długotrwałej refleksji, jakiej wymaga każda istotniejsza decyzja, łącznie z tymi, które obiecywano w kampanii wyborczej.

Jak wiemy z doświadczeń wszystkich praktycznie rządów po roku 1989, jakiekolwiek działania podejmuje się w ciągu pierwszych stu dni sprawowania władzy. Potem się grzęźnie, i tylko najsilniejsi politycy czy najsilniejsze partie ten późniejszy, najtrudniejszy czas ponoszenia odpowiedzialności za samo pozostawanie w Polsce u władzy w ogóle potrafią przeżyć.

Na refleksje był czas, zanim zdobyło się władzę, teraz jest czas na działanie, a i tego czasu jest mało. Z tego właśnie punktu cieszy mnie informacja, że nowa minister edukacji Katarzyna Hall nie zaplanowała dopiero rozpoczęcia prac nad bonem oświatowym na rok 2010 albo 2011, ale już przekonała do projektu zarówno PO, jak też koalicyjne PSL. Dzięki bonowi oświatowemu pieniądze zaczną trafiać do szkół i nauczycieli nieco bardziej bezpośrednio. Znaczna ich część będzie "szła za uczniem", do cieszących się lepszą marką szkół państwowych czy prywatnych, a także na prywatne lub państwowe uczelnie. Zmuszając dyrektorów, rektorów i nauczycieli do bardziej agresywnego konkurowania, do jeszcze ostrzejszego przykładania się do pracy, a rodziców do jeszcze uważniejszego pomyślenia o losie swoich dzieci.

Reklama

Podobne tempo powinno zapanować także w resorcie zdrowia, gdzie zdecydowanie większa część pieniędzy musi podążyć za pacjentem. I to zgodnie z prawem, a nie w postaci łapówek. Także obiecywany przez PO, już nawet nie podatek liniowy, ale "spłaszczony", czyli nieco obniżony i zracjonalizowany, powinien zostać przetestowany już w przyszłym roku podatkowym, a nie w mitycznym 2009, która to data pojawiała się w harmonogramach wszystkich wcześniej rządzących Polską partii jako synonim "świętego nigdy".

Oczywiście planowane przez Platformę deregulacyjne działania w szkolnictwie, służbie zdrowia czy w obszarze redystrybucji naszych pieniędzy nawiązują do liberalnego dogmatu, którego nie wszyscy muszą być w Polsce bezwarunkowymi wyznawcami. Tyle że teza, iż Polska startuje z poziomu rozbudowanego państwa opiekuńczego, którego nie należy zmarnować i roztrwonić, ale trzeba delikatnie ograniczać i nieco zreformować, jest zwyczajnym kłamstwem. Czasami powtarzają je bez wiary postkomuniści, kiedy chcą zmobilizować paru swoich ostatnich wyborców tęskniących jeszcze za Peerelem. Kiedy indziej powtarza to kłamstwo Samoobrona, a czasami także Kaczyńscy, kiedy są w wyjątkowo złej formie intelektualnej lub emocjonalnej.

Bo teza o istnieniu w Polsce rozbudowanego państwa socjalnego jest po prostu nieprawdziwa. Startujemy z poziomu Kononowicza. W punkcie wyjścia jest niestety nic. Żyjemy w rozległych ruinach socjalizmu, z rozpędu nazywanych "darmowym i powszechnym systemem ochrony zdrowia" albo "darmowym powszechnym szkolnictwem od poziomu podstawowego do szkół wyższych". W kraju, gdzie osoba z podejrzeniem nowotworu na darmową tomografię musi czekać miesiącami, w kraju, gdzie panuje zasada: zapłacisz z własnej kieszeni albo umrzesz, zapłacisz z własnej kieszeni albo twoje dziecko będzie tłuczone przez młodocianych bandziorów w szkole wśród blokowisk, takiej, co produkuje bezrobotnych i spady - w takim kraju po rozbudowanym państwie opiekuńczym pozostały już tylko ruiny. Owszem, ruiny monumentalne i rozległe, obciążające cały kraj i kieszenie podatników. Ale te ruiny nie są ani domami, ani szpitalami, ani powszechnym i bezpłatnym systemem oświaty. I coś z tym trzeba zrobić. Trzeba jak najszybciej. Tym bardziej że wśród tych ruin grasują zdziczałe hordy "twardzieli", takich, co to potrafią załatwić dobry szpital czy dobrą szkołę dla siebie i swojej rodziny.

Reklama

Ruiny socjalizmu, wśród których od lat panuje prawdziwy stan natury, to jest oczywiście pejzaż zbyt skomplikowany zarówno dla dogmatycznych liberałów, jak też dla dogmatycznych socjaldemokratów. Rytualna modlitwa do "świętej prywatyzacji" albo do "świętego etatyzmu" na nic się tu nie przyda. Powiększy tylko chaos.

Zatem Platforma musi zniwelować ruiny i zacząć cywilizować panujący pośród nich stan natury za pomocą wielu działań bardzo precyzyjnych i pragmatycznych. Tyle że te działania muszą się rozpocząć od zaraz. Są bardziej priorytetowe od heroicznego boju o to, komu dostaną się archiwa Komisji Likwidacyjnej WSI. Boju, do którego Lech i Jarosław Kaczyńscy, wzmocnieni ostatnio przez Jana Olszewskiego, zapraszają serdecznie.