Polacy biadolą: wszystko źle, prezydent z premierem się kłócą, politycy kradną, nic nie robią (jak to - albo nic nie robią, albo kradną?), pogoda do bani, teściowa zrzędzi, a w dodatku krasnoludki sikają nam do mleka. Ratunkiem, przynajmniej na niedomagania polskiej demokracji, ma być import. Idei, rozwiązań, instytucji.
Jeden z politologów z rozpędu zaproponował, by przenieść do Polski zwyczaj organizowania prawyborów. Trudno temu rozwiązaniu coś zarzucić: ożywiłoby to partie polityczne, zmusiło je do poszukiwania zwolenników, wciągania ich w życie publiczne. Partyjnymi kandydatami do stanowisk stawaliby się politycy przyzwyczajeni do zdobywania sympatii wyborców, a nie zaprawieni w podlizywaniu się partyjnemu aparatowi. Po prostu cud miód ultramaryna. Teoretycznie.
Skoro to takie genialne, to czemu nikt na to nie wpadł wcześniej? Ano wpadła Platforma Obywatelska w kampanii z 2001 r. Prawybory po polsku wyglądały wtedy tak: autokary przekupionych sympatyków jeżdżące z punktu do punktu, lokalni bonzowie kupujący głosy za ćwiartkę, dopisywanie do listy kandydatów kolesi o takim samym nazwisku, jakie nosi nasz najgroźniejszy rywal. Gdy powyższe metody "polityczne" zawodziły, pozostawał argument siły - koleś jadący zarejestrować listy wpisywał na nie w ostatniej chwili, kogo trzeba.
Pierwsze koty za płoty - powie nieuleczalny optymista - teraz byłoby inaczej. Załóżmy przez moment, że miałby rację. I co, naprawdę wyobrażają sobie państwo otwartą konkurencję w polskich partiach? Rokitę rzucającego wyzwanie Tuskowi, Ziobrę stającego w szranki z Kaczyńskim, Olejniczaka bijącego się ze Szmajdzińskim? Nawet jeśli panowie nie wykończyliby się w try miga oskarżeniami i wyciągniętymi brudami, to zwycięzca nigdy nie darowałby zwyciężonemu, że ośmielił się wystartować przeciw niemu. A przegrany nie uznałby wyniku głosowania i natychmiast założył konkurencyjną partię. Doprawdy trudno się dziwić, że nasze partie nie chcą prawyborów…
Albo okręgów jednomandatowych. Przez osiemnaście lat senatorem w podobnym głosowaniu w Pile nie zostawał żaden lokalny lider, niezależny przywódca, miejscowy autorytet, ale na zmianę szantażujący i przekupujący wyborców producent kiełbas i smrodu, dziś siedzący w areszcie.
Zdecydowanie anglosaskie wynalazki zawodzą w naszym klimacie, że przypomnę Masseya Fergusona. W tej sytuacji nic dziwnego, że zamiast prawyborów mamy Isis Gee, a w miejsce okręgów jednomandatowych - Piotra Kraśkę. A i to żaden import, tylko spełnienie obietnicy cudu - Polonia wraca do domu.