Antoni Macierewicz: W drodze do wolności

Wydarzenia marcowe objęły wszystkie polskie uczelnie i prawie całą społeczność akademicką - w sumie kilkaset tysięcy osób. Nie był to bunt wyłącznie studentów. Na 2700 zatrzymanych - studentów było ok. 700. Pozostali, jak Bogdan R., dołączyli do protestów, widząc w nich początek ogólnonarodowego ruchu antykomunistycznego. Demonstracje marcowe wpisywały się bowiem w poruszenie zainicjowane w 1966 r. obchodami Tysiąclecia Chrztu Polski. Ówczesne pielgrzymki obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, publiczne msze i demonstracje pokazały, że mimo okupacyjnego reżimu można się komunistom przeciwstawić.

Reklama

Bezpośrednim impulsem do rewolty był wiec przeciw wyrzuceniu z Uniwersytetu Warszawskiego Henryka Szlajfera i Adama Michnika. Obaj byli wcześniej związani z ruchem komunistycznym i frakcją rewizjonistyczną liczącą na "socjalizm z ludzką twarzą". Gdy jednak sprzeciwili się polityce PZPR, zdobyli sympatię studentów. Choć więc początek demonstracjom dały środowiska lewicowe - ruch studencki szybko przybrał charakter wolnościowy i narodowy. Domagaliśmy się wolności słowa, nauki, mszy w radiu, demokracji. No i oczywiście wypuszczenia więzionych kolegów i ich powrotu na studia.

Spontanicznie organizował się ruch oporu. Powstały ogólnouczelniane komitety, straż porządkowa, gazety, wydziały aprowizacyjne. Studentów otaczała powszechna sympatia. Pod bramy uczelni przynoszono dary. Przeciw nam występowało nie tylko ZOMO, ORMO i aparat partyjno-państwowy. Najbardziej dotykała nas kampania fałszu i nienawiści, wmawiająca Polakom, że nasz ruch wolnościowy jest manipulowany przez grupy syjonistyczne i byłych stalinowców.

Propaganda ta wyrażała toczącą się walkę w partii. Dwie zwalczające się frakcje próbowały przypodobać się społeczeństwu, odwołując się do socjalizmu z ludzką twarzą albo do antysemityzmu. Cała manipulacja okazała się nieskuteczna. Polacy nie uwierzyli w socjalizm i odrzucili antysemityzm. Odpowiedzią studentów - ale i społeczeństwa - było słynne (i niestety wciąż często aktualne) hasło: "prasa kłamie".

Efektem Marca było ogłoszenie, napisanej przez Jakuba Karpińskiego, Deklaracji Ruchu Studenckiego. Mówiła o pluralizmie politycznym, zniesieniu cenzury, reformie gospodarczej, niezależnym sądownictwie, wolnych związkach zawodowych i Trybunale Konstytucyjnym. W tamtych realiach były to żądania rewolucyjne.

W 1968 r., tylko Kościół katolicki był po stronie narodu i bronił krzywdzonych. Protestował przeciw represjom, domagał się zwolnienia aresztowanych, solidaryzował się z wolnościowymi dążeniami.

Reklama

Wydarzenia marcowe były ważnym etapem odzyskiwania przez Polaków podmiotowości i istotnym momentem rozpadu partii komunistycznej. Szkoda więc, że dzisiaj próbuje się zawłaszczyć ten dorobek przez jedno wąskie środowisko, które stanowiło zaledwie kroplę w morzu represjonowanych wówczas Polaków...

Antoni Macierewicz (60 l.), jeden z czynnych uczestników Marca 68, poseł w klubie parlamentarnym PiS.

Jan Lityński: W Polsce walczyliśmy o elementarne wartości

Marzec ’68 zaczął się dla nas - dla mnie i moich przyjaciół - już w styczniu, kiedy zorganizowaliśmy demonstrację po zakazie wystawiania "Dziadów" na scenie Teatru Narodowego. Rozpoczęliśmy zbieranie podpisów w obronie spektaklu. Ta akcja zakończyła się właśnie 8 marca wiecem na Uniwersytecie Warszawskim.

Pałowały wtedy zgodnie i milicja z Golędzinowa (poprzednicy ZOMO) i aktyw robotniczy, nieco pijany z opaskami ORMO. W naszej obronie stanęli studenci innych uczelni. Protesty odbywały się wtedy, co warto podkreślić, nie tylko w stolicy. Oczywiście był to sprzeciw znacznie szerszy - wobec totalitarnej władzy, systemu, który nas dławił i kazał kłamać. Nie przypadkiem jedno z haseł Marca brzmiało: "Prasa kłamie". Miałem szczęście być w samym centrum tych wydarzeń. Byłem w grupie tzw. komandosów, która odegrała wówczas w Warszawie kluczową rolę.

Wszystko zaczęło się jeszcze w szkole średniej, gdy chodziłem do liceum im. Klementa Gottwalda. Tworzyliśmy zwarte, kilkunastoosobowe środowisko młodzieży ze szkół warszawskich, głównie śródmiejskich. Zalążkiem naszej późniejszej działalności był, założony jeszcze w 1962 roku przez Adama Michnika, Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. Skonsolidowaliśmy się po aresztowaniu Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Gdy wyszli z więzienia w 1967 roku, stali się dla nas naturalnymi liderami. Podczas wydarzeń marcowych miałem 22 lata. Studiowałem na V roku Matematyki na UW. Mama, która pracowała w radiu, wychowywała mnie sama, bo ojciec zmarł w 1947 roku. Nie była zbyt zadowolona z mojego zaangażowania, ale je akceptowała. Trochę dlatego, że musiała, a trochę dlatego, że pewnie wierzyła, iż postępuję słusznie.

Za udział w wydarzeniach marcowych dostałem 2,5 roku więzienia. Po przedterminowym zwolnieniu w 1969 roku, pracowałem jako robotnik, a potem programista komputerowy. Marzec ’68 był dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem. To, po której stronie wówczas stałem, określiło całe moje dalsze losy. To wówczas narodziło się pokolenie Marca ’68. Po tych wydarzeniach zawsze już byliśmy aktywni w życiu publicznym. To my organizowaliśmy akcję obrony robotników w 1976 roku, współtworzyliśmy KOR, a następnie byliśmy ważnym środowiskiem współtworzącym "Solidarność" w roku 1980 i ’81, a potem "S" podziemną. Niewątpliwie nasza ówczesna postawa była romantyczna. Gdybyśmy nie mieli tradycji powstań i oporu, tradycji buntu i wiary w sprawiedliwość, to pewnie do tych wydarzeń by nie doszło. Ale też w naturalny sposób czuliśmy strach. Byliśmy poddani nieustannej inwigilacji, to powodowało straszny stres. Ja sam byłem śledzony przez półtora miesiąca bez przerwy. Trudno porównywać to, co my robiliśmy z ówczesnymi wydarzeniami na Zachodzie. Nam chodziło o powrót do elementarnych wartości, a oni chcieli budować "nowy wspaniały świat".

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, muszę podkreślić, że niewątpliwie warto było się wtedy zbuntować. Mimo że sam Marzec poniósł pozorną klęskę. Zakończył się przecież odebraniem resztek autonomii uczelniom wyższym i exodusem ogromnej większości polskich Żydów, mnóstwa bardzo wartościowych ludzi. Przy całym obrzydlistwie tego, co zrobiła wtedy władza, była to jednak niewątpliwie wspaniała przygoda, która stała się ważnym etapem w walce o wolną Polskę.

Jan Lityński, jeden z liderów Partii Demokratycznej.

Marek Borowski: Mój marzec

Wieści o ataku milicji i tzw. aktywu robotniczego na studentów Uniwersytetu Warszawskiego szybko dotarły także do mojej uczelni - Szkoły Głównej Planowania i Statystyki, dziś Szkoły Głównej Handlowej.

Kiedy pojawiłem się tam w poniedziałek (wydarzenia na UW miały miejsce w piątek), oburzeni studenci gromadzili się w holu. Skrzyknąłem kilku kolegów i poszliśmy do rektora Wiesława Sadowskiego z żądaniem umożliwienia i nam zwołania wiecu. Prowadziłem ten wiec, byłem też współautorem rezolucji. Domagaliśmy się w niej rzeczy na owe czasy niemożliwych: ukarania winnych brutalnego pobicia studentów, wolności słowa, wypuszczenia zatrzymanych z aresztu, przywrócenia na uczelnię osób relegowanych.

Przez dwa dni trwał strajk, a potem zaczęły się represje. Nie wyleciałem z uczelni tylko dlatego, że w zasadzie ją skończyłem. Byłem na piątym roku handlu zagranicznego i miałem już napisaną pracę magisterską. Przed zesłaniem na dwa lata w kamasze w ostatniej chwili wybronił mnie i kolegów rektor Sadowski. Ukarano mnie inaczej. Musiałem pożegnać się z asystenturą w Katedrze Stosunków Międzynarodowych na uczelni. Wydano mi też zakaz pracy w handlu zagranicznym i zakaz wyjazdów za granicę.

Nieświadomy niczego przez osiem miesięcy szukałem pracy, choć w tamtych czasach było jej dość. W centralach handlu zagranicznego najpierw witano mnie z otwartymi rękami, ale gdy przychodziłem z ankietą personalną, dowiadywałem się, że zaszło przykre nieporozumienie, bo miejsc nie ma. W końcu zostałem sprzedawcą w Domach Towarowych Centrum. Nie wymagało to bowiem akceptacji komitetu partyjnego i Służby Bezpieczeństwa. Służby jednak nadal się mną interesowały. Przy okazji obowiązkowej lustracji kandydatów na prezydenta w 2005 r. dowiedziałem się, że przez 10 lat byłem inwigilowany i podsłuchiwany przez SB. 8 marca i kilka następnych dni kompletnie więc zmieniły moje życie. Ale nie żałuję tego. Ojciec zawsze mi powtarzał: "Jeśli nie wiesz, jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie".

W 1992 r. w Sejmie rozległ się chichot historii. Poselskie ławy dzieliłem z Jerzym Kropiwnickim. Wtedy i dziś mój zagorzały przeciwnik polityczny, działacz ZChN, był na SGPiS przewodniczącym wydziałowej organizacji Związku Młodzieży Socjalistycznej (!) i bronił mnie przed represjami. W 1992 r., w rocznicę Marca, koledzy z "Solidarności" oskarżyli go, że w 1968 r. wskazywał władzom tzw. wichrzycieli. Nie miał szans się bronić - był przecież szefem ZMS. Nie mogłem milczeć. Na konferencji prasowej powiedziałem więc wtedy, jak było naprawdę. Ojcowska zasada nie straciła na ważności.