Przeszli prawdziwy opozycyjny chrzest bojowy - na kilka miesięcy trafili do więzienia. I nigdy potem nie nawiązali już do marcowego zrywu wolnościowego, choć każdy zrobił to z innych powodów. Czy ich wybory można uznać za zaskakujące?

Reklama

Jeden zamknął się w świecie rodziny i pasji zawodowych. Drugiego oportunizm wepchnął w ramiona partii. W stanie wojennym poparł nawet WRON i wstąpił do PRON, organizacji legitymizującej reżim Jaruzelskiego i Kiszczaka. Nie zrobili kariery. Nawet w polityce, do której udział w tamtych wydarzeniach stał się dla ich uczestników ważną przepustką. Moi bohaterowie są dziś ludźmi żyjącymi na marginesie.

Wstrząs marcowy

Każdy, kto otarł się o strajki, jakie przetoczyły się przez większość uczelni w Polsce w marcu 1968 r., do dziś tamten czas wspomina jako wyjątkowy. 40 lat temu byli piękni, młodzi i szczupli. Dziś mają siwe włosy, dużo zmarszczek i brzuchy. Ale u każdego zapalają się młodzieńcze ogniki w oczach, gdy opowiadają o ulotkach, konspiracji i pierwszych doświadczeniach z esbekami, a także o dowodach sympatii od dziesiątków nieznanych im ludzi oraz kadry profesorskiej.

Większość z nich Marzec ’68 już na zawsze naznaczył piętnem bojowników o prawdę, wolność i sprawiedliwość. Stali się niemalże etatowymi opozycjonistami. Brali udział w każdym kolejnym wolnościowym zrywie - w Grudniu ’70, Czerwcu ’76 czy podczas festiwalu "Solidarności" w 1980 r. Wielu w wolnej Polsce w uznaniu swych przeszłych zasług zostawało posłami, senatorami, ministrami i premierami.

Ja wszakże chciałem znaleźć bohaterów nietypowych. Ludzi, którzy byli w samym centrum marcowego starcia studentów z partyjną machiną kłamstwa i brutalnym aparatem przemocy, ale w późniejszych latach znaleźli się na uboczu czy wręcz marginesie najważniejszych wydarzeń politycznych w Polsce. Znalazłem ich we Wrocławiu.

Wrocławska specyfika

Reklama

Wybór mój padł na stolicę Dolnego Śląska, ponieważ tam przebieg Marca ’68 był wyjątkowy.

Przede wszystkim wrocławski Marzec trwał najdłużej w całym kraju. Tylko we Wrocławiu też studenci Politechniki Wrocławskiej - bo tam znajdowało się główne ognisko protestu, choć z licznym udziałem młodzieży akademickiej z pozostałych szkół wyższych w mieście - zdecydowali się na okupację uczelni, co ogromnie utrudniało rozbicie strajku, uniemożliwiało atak milicji, a także prowokacje i aresztowania.

Drugą wyróżniającą cechą wrocławskiego Marca była próba powołania stałego ogólnopolskiego komitetu strajkowego skupiającego wszystkie ośrodki akademickie w kraju. Specjalni emisariusze wysłani przez czołową postać wrocławskiego buntu Katarzynę Surmacz, wówczas studentkę III roku elektroniki na Politechnice, ściągali do Wrocławia przedstawicieli uczelni z innych miast.

Strajk studentów rozpoczął się 12 marca. Początek dał mu kilkutysięczny wiec na Politechnice. W burzliwej i dramatycznej walce między zwolennikami wyjścia na ulicę a nawołującymi do pozostania w murach uczelni i ograniczenia się do uchwalenia rezolucji, szczęśliwie zwyciężyli ci drudzy. W podjętej rezolucji uczestnicy wiecu zaprotestowali przeciw aktom przemocy, jakie miały miejsce 8 marca w Warszawie. Domagali się zwolnienia aresztowanych w stolicy studentów, ograniczenia cenzury, przywrócenia na scenę "Dziadów" oraz pełnej i prawdziwej informacji o przebiegu wypadków.

Po stłumieniu po blisko dwóch tygodniach pierwszej fali strajków i bojkotu zajęć duch walki i oporu w braci studenckiej nie tylko nie wygasł, ale umocnił się. Stwarzając pozory uśpienia, przygotowywali się w konspiracji do zadania decydującego uderzenia 1 maja 1968 podczas oficjalnych obchodów Święta Pracy.

W dniu pierwszomajowej defilady na krótko przed przemarszem przed trybuną honorową do oficjalnej kolumny niespodziewanie dołączyła olbrzymia grupa ponad 1500 studentów niosących transparenty: "Uwolnić aresztowanych studentów" (w drodze na pochód napis przykryto portretem Engelsa), "Prasa kłamie", i wznoszących okrzyki "Tajniacy do pracy", co wzbudziło szaloną radość wrocławian stojących wzdłuż trasy pochodu. Ani osłupiali oficjele, ani służby milicyjne zabezpieczające pochód w najgorszych snach nie przewidzieli takiego obrotu zdarzeń. Milicjanci nie byli więc w stanie skutecznie przeszkodzić triumfalnemu przemarszowi nielegalnej kolumny. Nieco zdezorientowani towarzysze radzieccy, w tym generalicja z pobliskiej Legnicy, stojący na trybunie, równie gorąco oklaskiwali szeregi oficjalnego pochodu młodzieży z ZMW, ZMS i ZSP, jak i studentów niosących buntownicze napisy i wznoszących nieprawomyślne hasła.

Represje, jakie rozpoczęły się bezpośrednio po masowych wystąpieniach studenckich, podobnie jak w innych miastach szybko ustały, ale po szoku, jaki przeżyła władza w czasie pochodu pierwszomajowego, na początku maja nastąpiła ich druga fala.

Bojowy chrzest

Do tekturowej teczki zawiązywanej na tasiemkę Jerzy Jędrych wkłada wezwanie na komendę MO. 40 lat temu wchodził w skład pięcioosobowego Międzyuczelnianego Komitetu Studentów Wrocławia, w istocie ścisłego kierownictwa strajku. Miał wtedy blisko 30 lat. Był studentem ostatniego roku Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Udzielał się społecznie na wszystkich możliwych frontach jako plastyk i działacz. Między innymi wiceszefował radzie okręgowej ZMS. Od dwóch lat należał też do partii. Po wakacjach 1967 r. zahaczył się jako projektant plastyczny w miejscowych Zakładach Elektronicznych Unitra-Dolam. Właśnie przygotowywał się do obrony pracy dyplomowej. Miał stypendium naukowe i wszystko zapowiadało, że zostanie na uczelni. Marzec ’68 szansę tę pogrzebał bezpowrotnie. Dyplom zrobił blisko dwie dekady później, gdy dobijał już "50".

"Idea socjalizmu była dla mnie twórcza. Popierałem ją, ale nie popierałem metod. Rodził się we mnie bunt. Idea została bowiem zdeformowana przez tamtych ludzi i reżim tamtego systemu" - mówi Jędrych. "Żyłem wtedy jak wielu moich rodaków. Z jednej strony słuchałem tego, czego uczono na szkoleniach aktywu, a z drugiej pilnie nastawiałem ucho, kiedy tylko udało się złapać Wolną Europę. To, że znalazłem się wśród strajkujących, było wyrazem sprzeciwu przeciwko wypaczeniom idei. To był dla mnie najważniejszy powód".

Aresztowano go 2 maja, dzień po słynnym pochodzie. Przesiedział do końca września. Miał proces wspólny z trójką pozostałych członków Międzyuczelnianego Komitetu: Katarzyną Surmacz, Wacławem Jakackim, wówczas studentami Politechniki, i Władysławem Sidorowiczem z Akademii Medycznej (piątego nie udało się aresztować).

Wszyscy dostali taki sam wyrok - pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sąd potraktował ich najłagodniej jak mógł, bo wlepił im paragraf o naruszenie porządku publicznego. Proces trwał trzy dni. Tuż po ogłoszeniu wyroku wyszli na wolność.

Plastyk użytkowy czy usłużny?

"O powrocie na uczelnię nie było mowy" - opowiada Jerzy Jędrych. "Za to nadspodziewanie życzliwie przyjęto mnie w Unitrze" - dodaje.

Wyrzucono go z partii i pozostałych organizacji młodzieżowych i społecznych. Poświęcił się więc pracy. Po trzech latach niespodziewanie znów znalazł się w PZPR. - Jako lewicowiec uważałem, że w takim reżimie zmian można dokonywać tylko od środka. Projektowałem dekoracje dla komend milicji, meble dla komitetu wojewódzkiego partii. Zajmowałem się propagandą wizualną i nadzorowałem oprawę plastyczną w jednej dzielnicy podczas różnych uroczystości: 1 maja, rewolucji październikowej. To mi pozwalało nawet trochę lepiej ustawić się finansowo, bo miałem więcej zleceń. Trochę portretów Lenina i Jaruzelskiego też się namalowało - mówi z uśmiechem. - Traktowałem to jednak tylko jako pracę zawodową i nie wstydzę się tego.

W 1973 r. dzięki - jak mówi - "wkładowi w życie plastyczne" dostał lokal na pracownię, w której urządził sobie też mieszkanie. Był już żonaty. Pod koniec lat 70. w macierzystej organizacji partyjnej objął funkcję sekretarza ds. propagandy. A po wprowadzeniu stanu wojennego został szefem dzielnicowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Wcześniej podpisał deklarację popierającą Wojskową Radę Ocalenia Narodowego. - Jak pan widzi, jestem taki konglomerat - mówi do mnie, jakby chciał się usprawiedliwić.

W wolnej Polsce jego sytuacja się pogorszyła. Zwolniony z Unitry przez pierwsze lata zupełnie nie umiał się odnaleźć. Miesiącami nie potrafił zarobić złotówki. Kiedy jemu i rodzinie głód zajrzał w oczy, jak ostatniej szansy chwycił się malowania. "Godzinami trzymałem pędzel, żeby przywołać zapomnianą umiejętność. Nieraz mi ręka drętwiała" - wspomina niedawny okres.

Kiedy w moich oczach nie znajduje współczucia, sam z siebie przyznaje: "Ma pan rację. Po Marcu ’68 zdarzyło mi się kilka razy stanąć po niewłaściwej stronie i w złym czasie". "Okres gierkowski był czasem, w którym wielu ludzi obniżyło swój próg moralny. Jędrychowi zabrakło kręgosłupa. Zdecydował się robić karierę przez partię, żeby - mówiąc brutalnie - dostać się do koryta" - mówi Wojciech Myślecki, jeden z uczestników Marca ’68 na Politechnice Wrocławskiej, dziś jej pracownik naukowy, wieloletni działacz opozycji demokratycznej.

Portrecista

Na autoportrecie Jerzego Jędrycha widzę jasnookiego, wysokiego, szczupłego blondyna.

Dziś to potężny mężczyzna w starszym wieku. Siedzimy w jego salonie. Stare meble z lat 50., szare, brudnawe ściany obwieszone jego artystycznymi produkcjami. Wśród nich kilka autoportretów, obrazów żony. Parę olejnych malunków z nim w roli głównej wyszło spod pędzla kolegów Jędrycha. Jeden przedstawia już w pełni dojrzałego mojego gospodarza sączącego piwo w starej stylizowanej karczmie. Na niewielkim podeście we wnęce salonu rozstawione małe sztalugi, a na nich niedokończony portret na zamówienie 15-letniej dziewczynki.

Portrety na zamówienie to dziś główne zajęcie dawnego buntownika. Przyznaje, że to niepewne źródło dochodu i utrzymania. Żyłka społeczna nie pozwala mu ograniczyć się do zarobkowania. Prezesuje plastykom wrocławskim zajmującym się sztuką użytkową, udziela się we wspólnocie osiedlowej (mieszka w starym maleńkim jednorodzinnym bliźniaku z przełomu lat 70. i 80., na górze dorosły syn, na dole on z żoną), a nawet zgodził się być prezesem Samorządu Prywatnych Właścicieli Domków Letniskowych w nadmorskiej Łebie. Od lat organizuje też rodzinne plenery malarskie. - Czasami na wystawie poplenerowej na pniu udaje się sprzedać obraz nawet za półtora albo i dwa tysiące - rzuca nagle.

Figurant Jakacki

"Wacław Jakacki w marcu 1968 jako student Politechniki Wrocławskiej brał aktywny udział w zajściach organizowanych przez studentów. Należał do komitetu, który kierował wiecami, bojkotem i okupacją uczelni. Był współautorem kolportowanych przez studentów ulotek. Był współorganizatorem i uczestnikiem krajowej narady delegatów studenckich, która odbyła się w dniu 25 III 68. Za swą działalność był karany sądownie: 1/2 roku w zawieszeniu. Jest lubiany na Politechnice, dlatego ma duży wpływ na swych kolegów. Wpływ ten może wykorzystać w sposób szkodliwy dla PRL. Dlatego należy go objąć operacyjną obserwacją, żeby w razie podjęcia przez niego działalności w porę przeciwdziałać"- wniosek tej treści przekazał 5 marca 1969 r. szefowi wrocławskiej SB kpt. Albin Zalewski. Jak pisał: "w oparciu o posiadane materiały śledcze i agenturalne".

W dniu rozpoczęcia strajku we Wrocławiu Wacław Jakacki kierował studencką turystyką. Był członkiem rady okręgowej ZSP i jednocześnie członkiem rady naczelnej. M.in. organizował coroczne, liczące zwykle ok. tysiąca uczestników rajdy studentów Wrocławia.

Szybko włączono go do Międzyuczelnianego Komitetu Studentów, bo jego doświadczenia turystyczne okazały się niezwykle wartościowe przy przygotowaniu okupacji Politechniki. Warty, tajne wyjścia ewakuacyjne, organizacja snu, wyżywienie, higiena osobista - to wszystko było na jego głowie. Ale szybko włączył się do polityki, pisząc teksty ulotek, zajmując się kolportażem.

Był jednym z pierwszych aresztowanych, bo zwinięto go już w drugiej dekadzie marca.

"Po procesie zostałem ciupasem wysłany na trzy lata do pracy w Elwro. Ten przymusowy nakaz przyjąłem spokojnie i cieszyłem się, że nie poszedłem na wygnanie, gdzieś na głuchą prowincję z daleka od Wrocławia. Tym bardziej że w Elwro zaczęto już przygotowywać, i to według najnowocześniejszych technologii, pierwsze prototypy rodzimych komputerów przeznaczonych nawet do sprzedaży" - opowiada Jakacki.

"Po Marcu moje związki z polityką były już żadne. Swoje myślałem, ale nie włączałem sie w żadną działalność. Polityka przestała mnie interesować. Zająłem się rodziną i pracą" - mówi Jakacki.

Zauważyli to również jego opiekunowie z SB prowadzący inwigilację i agenci, którzy na niego donosili: tajny współpracownik o pseudonimie Detektyw oraz dwa kontakty operacyjne "AM" i "LS". I w grudniu 1974 r. teczkę figuranta Jakackiego złożono do archiwum.

Przepadek diamentu

Ważnym okresem w życiu Jakackiego była połowa lat 90. W tym czasie jego małżeństwo przechodziło kryzys. Wraz z żoną podjęli próbę jego rozwiązania. Wylądowali we wspólnocie religijnej Ewangelizacja 2000, odnogi Ruchu Światło-Życie. Często jeździli do ośrodka oazowego w Krościenku. "Aktywność w tej grupie modlitewno-charyzmatycznej wypełniała mi resztę czasu po pracy" - mówi Jakacki. Podkreśla, że udział w ruchu pozwolił mu nabrać dystansu do polityki. Dziś na niektóre jej przejawy - jak mówi - patrzy z obrzydzeniem.

Utyskuje też trochę na swoją sytuację materialną. Kiedy pod koniec lat 90. otwarto rynek dla komputerów z Zachodu, Elwro straciło rację bytu. Od tamtej pory próbuje stanąć na nogi sam. Ma jednoosobową firmę prowadzącą usługi komputerowe. Głodem - jak mówi - nie przymiera, ale nie ma też żadnych kokosów. "Obsługuję na stałe kilka małych firm" - ujawnia. "W praktyce przypominam nieco pogotowie ratunkowe. W każdej chwili mogę być wezwany do jednej z nich. I nie mam wyboru, muszę jechać".

"Prawdziwym motywem zaangażowania Jakackiego w Marzec była chęć zaprotestowania przeciwko ograniczaniu wolności. Wacek był prostolinijny, niezarażony polityką jak wielu z nas" - opowiada Władysław Sidorowicz, kolega Jakackiego z ławy oskarżonych w 1968 r., wówczas student Akademii Medycznej, dziś senator PO. "Represje po Marcu okazały się dla Wacka fatalne w skutkach. Przepadło czekające na niego miejsce w katedrze na Politechnice. Wszyscy mówili, że był jednym z diamentów polskiej elektroniki. Marzec brutalnie przerwał możliwość rozwoju jego twórczego talentu".

Nostalgia i duma

Co zupełnie mnie zaskoczyło, to to, że po 40 latach pustki w aktywności politycznej Marzec ’68 jest wciąż żywy w pamięci tych ludzi. I to jako coś dla nich najważniejszego, o czym mówią z niekłamaną dumą. Przechowują w pamięci nie tylko konspiracyjne nocne knowania, przygotowania do odparcia spodziewanych ataków milicji i ZOMO na strajkujących, ale materialne dowody uczestnictwa w tych niezwykłych kilkunastu dniach wiosny 1968 r. Zdjęcia, ulotki, karty egzaminacyjne, materiały z rozpraw sądowych, protokoły przyjęcia i wydania rzeczy osobistych z depozytu więziennego, wycinki z gazet. Rozkładają to wszystko przede mną. Wyblakłe karteczki, świstki, naderwane dokumenty, słabo czytelne wezwania na milicję. Dla nich są jak relikwie. Po prezentacji wkładają je ostrożnie do równie starych zawiązywanych na tasiemki teczek. Te wspomnienia, poczucie wyjątkowości wracają ze zdwojoną siłą - co naturalne i o czym sami bez osłonek sami mówią - właśnie w takie okrągłe rocznice jak obecna.

Przy pisaniu tego tekstu korzystałem z:

1. Włodzimierz Suleja, "Dolnośląski Marzec ’68", IPN, Warszawa

2. Wojciech Myślecki, "Studencka »wiosna 1968« w Politechnice Wrocławskiej", w: "Księga Jubileuszowa 50-lecia Politechniki Wrocławskiej"

3. Zbiory archiwalne IPN Oddział Wrocław