ANNA MASŁOŃ: Jaki był poziom zadowolenia z życia Irlandczyków tuż przed wielkim gospodarczym skokiem, zanim Irlandia stała się "celtyckim tygrysem"?

HILARY TOVEY*: Z badań prowadzonych w ramach Eurobarometru wynika, że już wtedy poziom zadowolenia z życia był w Irlandii bardzo wysoki. Sądzę, że jeśli i dziś zapytalibyśmy Irlandczyków, czy są szczęśliwi, w większości odpowiedzieliby, że tak.

Reklama

Co było wtedy i co jest dziś powodem tak dużego zadowolenia?

To przede wszystkim odzwierciedlenie postępu, jaki dokonał się w naszym kraju. Z każdym rokiem ludzie czują, że powodzi im się lepiej niż w roku ubiegłym, więc coraz optymistyczniej patrzą w przyszłość. Nie chodzi tylko o to, że poszczególnym jednostkom zaczęło się dobrze powodzić. Irlandczycy już kilkanaście lat temu widzieli, że ich kraj radzi sobie coraz lepiej. To dla nas bardzo ważne – mieć poczucie, że jako kraj coś znaczymy w świecie. Kiedy gospodarka ma się coraz lepiej, liczymy na to, że i nam będzie się coraz lepiej powodzić. A to z kolei nakręca gospodarkę.

Reklama

Czy można zatem powiedzieć, że skok gospodarczy Irlandii był wynikiem tego, że ludzie uwierzyli, iż mogą być szczęśliwi?

Wydaje mi się zaskakujące, że wskaźniki poziomu zadowolenia z życia były w Irlandii tak wysokie, jeszcze zanim staliśmy się "celtyckim tygrysem". Brało się to stąd, że nawet drobne zmiany na lepsze wywoływały u ludzi poczucie satysfakcji. To zrozumiałe w przypadku kraju, który przez całe lata był tak biedny jak Irlandia. Nawet w latach 80., w czasie recesji sytuacja gospodarcza wyglądała dużo lepiej niż w chudych latach 60. czy 70., i samo to stanowiło powód do zadowolenia.

Więc zadowolenie z życia jednostek przekłada się na sukces gospodarczy państwa?

Reklama

Tak, chociaż musimy pamiętać, że Irlandia stała się "celtyckim tygrysem" nie tylko dlatego, że ludzie bardziej optymistycznie patrzyli w przyszłość. Ważne było również to, że sytuacja gospodarcza na świecie pozwoliła Irlandczykom wykorzystać potencjał, który w nich tkwił. I to nie tylko w sferze gospodarczej, ale również kulturalnej, artystycznej czy sportowej. Po prostu powszechne było przekonanie: „Tak, możemy razem coś osiągnąć”.

Czy Irlandczycy nadal tak myślą?

Trudno powiedzieć, ponieważ pokolenie, które buduje atmosferę optymizmu, bo pamięta jeszcze trudne czasy, powoli już wymiera, a młodzi dorastają w zupełnie innym środowisku. Irlandia stoi teraz w obliczu recesji, więc zastanawiam się, czy zadziała ten sam mechanizm – było nam lepiej, teraz jest gorzej, więc nie mamy powodów do zadowolenia. Ale wydaje mi się, że wrodzoną cechą Irlandczyków jest to, by prezentować się światu w jak najlepszym świetle. Dlatego na pytanie, jak im się wiedzie, najczęściej odpowiedzą, że świetnie.

Z sondaży wynika, że Polacy są teraz niezwykle zadowoleni z życia. Czy to znaczy, że Polska ma szansę stać się „drugą Irlandią”?

Między Polakami a Irlandczykami są oczywiście duże różnice kulturowe, a i sytuacja w obecnym świecie różni się od tej, która kiedyś doprowadziła do przebudzenia Irlandii. My w pewnym sensie byliśmy niezwykłymi szczęściarzami, bo w latach 90. pojawiło się w Irlandii tak wiele inwestycji zagranicznych. Nie jestem pewna, czy Polska może powtórzyć drogę Irlandii ani czy nasze poczucie szczęścia jest tożsame z polskim, ale z pewnością optymizm pomaga. Uważam, że w naprawdę bogatym społeczeństwie trudniej jest wzbudzić w sobie poczucie szczęścia – ciągle czegoś im mało, wciąż porównujemy siebie z tymi, którzy mają więcej. Dlatego też Irlandczycy przed laty, tak jak Polacy dziś, kiedy ciągle nie są najbogatszym społeczeństwem, mają okazję czuć satysfakcję – osiągnęli już dużo i częściej porównują obecny stan rzeczy z przeszłością, a ta nie była najszczęśliwsza. Irlandczycy żyli przez lata w świecie pełnym ograniczeń i kiedy zobaczyli, że mogą te ograniczenia pokonać, poczuli się szczęśliwi. Myślę, że tak samo może być w Polsce.

* Hilary Tovey jest dziekanem Wydziału Socjologii Trinity College w Dublinie