Tak - może być gorąco. Nawet mniejsze demonstracje związkowców potrafią zostawić sporo dymu po petardach i plam na ścianach kancelarii premiera. A co dopiero ponad 30 tysięcy ludzi, jak zapowiadają organizatorzy dzisiejszej demonstracji "Solidarności". Choć znając skłonność działaczy związkowych do przechwałek, pewnie będzie mniej.

Reklama

Ale gdy kurz opadnie, okaże się, że temperatura polityczna się nie zmieniła. Nie widzę na horyzoncie żadnej gorącej jesieni, nie dostrzegam symptomów żadnego społecznego wybuchu. Ani "Solidarność", ani OPZZ, ani nawet połączone siły obu central rządu nie obalą. Nigdy zresztą im się to nie udało. Choć czasy bywały dużo cięższe, bezrobocie spadało, a nie jak teraz rosło, płace realne malały, a nie pięły się w górę jak obecnie, gniew ulicy nie obalił w Polsce żadnego gabinetu.

Tadeusz Mazowiecki odszedł sam po przegranych wyborach prezydenckich. Hanna Suchocka – bo jej poseł utknął w toalecie. Włodzimierz Cimoszewicz - bo powiedział o słowo za dużo w czasie powodzi. Jerzy Buzek - bo AWS się rozpadła. A Marek Belka po prostu zakochał się w Jennifer Lopez. Jarosław Kaczyński uwierzył natomiast zbyt pochopnie, że wygra po raz drugi. Pozostali odchodzili z równie naturalnych powodów.

To, co wydarzy się dzisiaj w Warszawie pomiędzy ulicą Wiejską i Alejami Ujazdowskimi, to normalna w demokracji i wolnym rynku gra sił w trójkącie: rząd, pracodawcy i związkowcy. Ze względu na liberalne nastawienie gabinetu premiera Tuska nieco ostrzejsza, ale niezagrażająca stabilności polskiej polityki. Tym bardziej że rząd dość sprawnie porusza się po polach konfliktów społecznych. Biały szczyt ochrony zdrowia nie przyniósł za wiele dorobku merytorycznego; zresztą z powodu różnic interesów pomiędzy lekarzami, pielęgniarkami i samorządami nie mogło być inaczej. Na pewno jednak uspokoił emocje.

Zastosowana wtedy strategia negocjowania aż do bólu kręgosłupa uczestników sprawdza się i w innych sferach. Rząd nie godzi się na przedłużanie kosztownych emerytur pomostowych, ale przez myśl mu nie przejdzie wstać od stołu rozmów. Minister Michał Boni wie, że klucz do sukcesu to nie tyle ustępstwa, co niedopuszczenie do zerwania dialogu, a więc do skrzesania iskry, która wywołałaby polityczny pożar.

Zresztą związkowcy już nauczyli się, że jeśli ich siła jest używana w partyjnej grze zbyt otwarcie, to za chwilę znacząco maleje. Także charakter relacji członków związku z organizacją uległ urynkowieniu. To, czego ludzie oczekują od działaczy, to pilnowanie miejsc pracy, przepisów korzystnych dla zatrudnionych i zarobków. Na politykę zostaje niewiele miejsca. Także i z tego powodu nie będzie żadnej gorącej jesieni.