To było prawdziwe oblężenie. Huk wybuchów przeplatał się z krzykiem wydobywającym się z setek gardeł: "złodzieje, złodzieje", "wszystko ściema, cudów nie ma". Związkowcy mieli także transparenty z hasłami "usuńcie Pawlaka, inaczej będzie draka" oraz "Donaldzie Tusku obiecałeś cud, a oszukałeś lud". Spalono też kukłę z wizerunkiem premiera.

Choć wielotysięczny tłum rzucający petardami i racami wyglądał bardzo groźnie, policja zachowała zimną krew. Nie użyła siły, by rozpędzić tłum. Ograniczyła się jedynie do gaszenia ognia, roznieconego przez manifestantów.

Związkowcy wyglądali na zdesperowanych. Żądali, by rząd zgodził się na podwyższenie płacy minimalnej i gwarantował co roku setkom tysięcy ludzi w Polsce wcześniejsze emerytury. Wręczyli już petycję w tej sprawie Michałowi Boniemu - szefowi doradców premiera.

Nie obyło się bez ofiar. Jedna z petard wybuchła zbyt blisko jednego z manifestantów. Związkowiec ma obrażenia ręki.

Minister pracy dała nogę
Manifestacja zaczęła się w południe. Do Warszawy przyjechało 30 tysięcy związkowców, by porozmawiać m.in. z szefową Ministerstwa Pracy. Jednak minister Jolanta Fedak, uciekła ze stolicy. Dziś jest w Lubuskiem.

Plan na dziś pani minister przewiduje spotkanie z samorządowcami powiatu w Międzyrzeczu i rozmowy z pracodawcami z województwa lubuskiego zorganizowane w miejscowości Skwierzyn. To drugie spotkanie wyznaczono na godzinę 15.00, dlatego minister Fedak żadną miarą nie wróci do stolicy przed zakończeniem manifestacji "Solidarności". Ta bowiem będzie miała finał w okolicach Belwederu około godziny 16.00.










Reklama

Związkowcy "Solidarności" domagają się m.in. systematycznego wzrostu płac wszystkich pracowników, który zrekompensuje wzrost kosztów utrzymania i podwyższenia płacy minimalnej do wysokości połowy przeciętnego wynagrodzenia.

Termin tej wielkiej demonstracji nie jest przypadkowy. Zorganizowano ją w przeddzień podpisania Porozumień Sierpniowych. Hasło manifestacji to: "Godna praca i godna emerytura to godne życie".

To jest jedna z największych demonstracji urządzonych przez "Solidarność" w ostatnim czasie. Zgodnie z zapowiedziami, do Warszawy miało przyjechać nawet 50 tysięcy związkowców. Teraz organizatorzy podają, że na ulice stolicy wyszło około 30 tysięcy ludzi.

Reklama

Sądny dzień dla kierowców
Manifestacja rozpoczęła się w samo południe od przemówienia przewodniczącego związku Janusza Śniadka. "Przybyliśmy do Warszawy w przeddzień narodowego święta podpisania Porozumień Sierpniowych, żeby bronić praw pracowniczych, które są zagrożone" - mówił.

Potem przemawiał m.in. szefowa "Solidarności" pracowników ochrony zdrowia. "Przyjechaliśmy tutaj nie upominać się o cuda. Cudów nie ma, tak jak nie ma dzisiaj słońca, nie ma ani słońca Kaszub, ani słońca Peru. Nie przyjechaliśmy się upominać o cuda, ale o to, co się nam należy" - mówiła Maria Ochman.

To może być sądny dzień dla warszawskich kierowców. Dziś nie powinni nawet myśleć o zapuszczeniu się do centrum stolicy.

Związkowcy wyznaczyli sobie zbiórkę na placu Piłsudskiego. Stamtąd trasa przemarszu wiedzie ulicą Królewską do Krakowskiego Przedmieścia, Nowym Światem i alejami Ujazdowskimi przed kancelarię premiera. Tam szef rządu ma dostać petycję. Demonstracja ma się zakończyć koło Belwederu.