Podstawowym zadaniem polskiej prawicy po roku 1989 powinna stać się rekonstrukcja państwa. Jednak wyposażenie Rzeczypospolitej w sprawny rząd, sprawiedliwe prawa i stojące w ich obronie sądy stało się zadaniem ponad siły tej formacji. Zwłaszcza, że nurt państwowy pozostał w jej ramach tendencją mniejszościową, zdolną do odnoszenia konkretnych zwycięstw, ale zbyt słabą, by wywrzeć na niej trwałe piętno ideowe.
Prawica, o której pisze Robert Krasowski, szukała i szuka swego spełnienia w kulturowych wojnach, w niekończącym się światopoglądowym sporze. Postuluje - wraz z nową lewicą - przeniesienie politycznej rywalizacji w nową przestrzeń: dyskusji o modelu rodziny, ludzkiej seksualności, złożonych kwestiach bioetyki. Rzeczywiście - nudzą ją instytucje, skomplikowane procedury, złożone sposoby zabiegania o pomyślność własnego narodu.
Woli spektakularną kłótnię o pryncypia. Nie radzi sobie bez wroga absolutnego, z trudem akceptuje nowoczesną treść polityki. Dlatego tak łatwo jej zaryzykować eksperymenty z postmodernizmem. Jej intelektualni liderzy chętnie piszą o "naszej postmodernistycznej epoce" i "patriotyzmie rozumianym jako lojalność narodu jako projektu". Dlatego też rozważają strategiczny sojusz z postmodernistyczną lewicą, z którą łączy ich nie tylko świat lektur, ale świadomy wybór "nowej politycznej przestrzeni".
Sprawę rekonstrukcji państwa uznają za generalnie załatwioną. Jeżeli dostrzegają zagadnienia specyficznie państwowe - to jedynie te, które bywają użyteczne dla ich pryncypialnych sporów. Interesuje ich traktat lizboński jako zagrożenie dla suwerenności. Znacznie mniej odpowiedź na pytanie, jak z owej - nawet ograniczonej suwerenności - korzystać.
Jednym z ubocznych skutków rządów Prawa i Sprawiedliwości jest zatem ujawnienie się istotnej różnicy w pojmowaniu prawicowości. Spadkobiercy polityki gestu, w jakiej coraz bardziej pogrąża się PiS, uznają zapewne ten model polityki za jedyny możliwy. Ci, których rządy Jarosława Kaczyńskiego rozczarowały jałowością, pogardą dla zmian instytucjonalnych, generowaniem licznych niepotrzebnych konfliktów muszą wystąpić wcześniej czy później z innym projektem prawicowości. Nawet wtedy, jeżeli nadanie mu wymiaru rywalizacji partyjnej miałoby się okazać trudne lub wręcz niemożliwe.
Warto pamiętać, że nie będzie to pierwszy istotny spór na prawicy, że wewnętrzny pluralizm tej formacji jest faktem od lat. W tym sensie można z pewnością mówić o wielu prawicach, czy wielu konserwatyzmach - doraźnie jednoczonych ostrymi sporami światopoglądowymi (aborcja, konkordat 1993) czy perspektywą postkomunistycznej dominacji (AWS 1997). Z perspektywy czasu widać jednak, że zasadnicza treść różnych nurtów prawicy uzasadniałaby raczej ich trwałą polityczną separację.
Fałszywe byłoby rozpisywanie polskich sporów według osi liberalizm - konserwatyzm. Po pierwsze dlatego, że prądy te kształtowały swe istotne argumenty w sporze o kształt XIX- wiecznych państw europejskich, który Polaków angażował dość powierzchownie. Po drugie - powodem niestosowności podziału na konserwatyzm i liberalizm jest to, że oba nurty myślenia pojawiły się w latach osiemdziesiątych raczej jako wynik poszukiwania nowych języków polityki niż jako wyraziste tendencje społeczne. Konserwatyzm i liberalizm wyprowadzały opozycję poza język moralistycznego sprzeciwu i uczyły rozmowy o państwie, prawie, ustroju, gospodarce.
Dynamika rywalizacji politycznej i utożsamienie prawicy z obozem zwolenników Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich 1990 roku sprawiły, że poza światem grubych książek mieliśmy do czynienia z "wyrobami konserwatywnopodobnymi". Nic w tym dziwnego. Nie istniała bowiem ani ciągłość tradycji politycznych, ani konieczna spójność postaw społecznych. Zachowanie hierarchii społecznych ukształtowanych w PRL i pierwszych latach transformacji było w interesie tych grup, które kontestowały religię, tradycyjną obyczajowość, czy też zdobywały swoje pozycje wbrew wolnościowym aspiracjom narodu. Społecznie zakorzeniony konserwatyzm nie mógł zatem zaistnieć, a artykulacje intelektualne musiały być nieuchronnie konstruktywistyczne. Surowa opinia Jadwigi Staniszkis mówiła nawet o "pastiszu" ideowym, w odniesieniu zresztą nie tylko do konserwatyzmu, ale także do liberalizmu i socjaldemokracji. Losy formacji, które traktowały te poglądy na serio - Koalicji Konserwatywnej, Unii Polityki Realnej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego, PPS czy środowiska Ryszarda Bugaja potwierdziły zasadniczą nieprzystawalność ugrupowań o koherentnym programie ideowym i politycznym do realiów młodej demokracji lat 90.
Krasowski ma zatem po części rację, gdy demaskuje brak konserwatywnej konsekwencji postaw przyjmowanych po 1989 roku przez dzisiejszych konserwatystów. Gdybyśmy przyjęli - z pewną dozą autoironii - że przekonania wielu z nas nosiły ślady fascynacji konserwatyzmem, przejęcia jego pojęć i języka, bylibyśmy znacznie bliżej prawdy o sobie samym, niż wtedy, gdy konserwatywnym określamy wszystko co nieliberalne i niesocjalistyczne. Co więcej, powinniśmy dostrzec, że przedmiotem tej intelektualnej fascynacji były rozmaite wątki konserwatyzmu - od krytyki polskiego "niedokonania" formułowanej przez Stańczyków, do apologii wszystkiego co polskie. Od sympatyzującej z dokonaniami Thatcher i Reagana apologii wolnego rynku, po paternalistyczną i antyrynkową retorykę używaną przez bliskie Radiu Maryja skrzydło PiS, a wcześniej ZChN.
Dziesięć lat temu uważałem, że możliwe jest podjęcie spójnej ideowo, poważnej polityki konserwatywnej. Z perspektywy czteroletnich rządów AWS i dwuletniej dominacji politycznej PiS, jestem skłonny wycofać się z tej tezy. Oczywiście polityka obu formacji jest pod wieloma względami podobna do tego, co na zachodzie określa się konserwatyzmem i podręczniki porównujące systemy polityczne różnych krajów mogą umieszczać te polskie formacje w prawicowym worku z napisem "konserwatyzm". Podobnie publicyści mogą wymiennie używać pojęć "prawicowy" i "konserwatywny", odwołując się do ogólnej wiedzy czytelników o polityce.
Jednak polityczne projekty nie powinny poprzestawać na odniesieniu się do tradycji i języka, w ramach którego powstają. Konserwatyzm nie jest dziś podstawą ani jednego projektu, ani tym bardziej jednolitego obozu politycznego. Stał się pojęciowym fundamentem dla tradycjonalistów skupionych dziś wokół Marka Jurka, dla instytucjonalistycznie zorientowanej krytyki III Rzeczypospolitej obecnej zarówno w PO (Rokita), jak i w PiS (Ujazdowski, Dorn), a wreszcie dla kiełkującej - choć politycznie nieokreślonej - prawicy republikańskiej, budującej swą tożsamość przez postmodernistyczną rewitalizację pewnego wątku politycznego I Rzeczypospolitej. Prawicy, która może sobie znaleźć miejsce w PiS, nawet wtedy, gdy będzie musiała godzić swoje zamiłowanie do postulatu obywatelskiej partycypacji z zaawansowanym paternalizmem głoszonym przez jej lidera.
Nurty te mogłyby tworzyć wspólne ugrupowanie i wspólną politykę jedynie w warunkach pewnego ustrojowego kompromisu, którego zabrakło zarówno w AWS, jak i w PiS. Kompromisu, który mógłby mieć kształt taki jak w przypadku włoskiej powojennej chadecji czy amerykańskich Republikanów. Wszystko wskazuje jednak na to, że polska prawica rozpocznie proces rekonstrukcji w warunkach politycznej różnorodności. Co więcej - rywalizacji, która sprawi, że konserwatywny wspólny mianownik będzie drugorzędny wobec tego, co stanowi o specyfice każdego ze stanowisk.
To bowiem co różni owe środowiska - a zatem stanowisko w sprawie naprawy państwa i stosunek do wojen kulturowych - czyni wspólną politykę w zasadzie niemożliwą. Priorytet reform ustrojowych i budowy społecznego zaufania głoszony przez konserwatywnych instytucjonalistów wchodzi bowiem w kolizję z polityką paternalistycznej nieufności wobec społecznych aktorów i toczenia pryncypialnych sporów światopoglądowych. Wyraźna antyliberalna retoryka prowadzi zresztą część prawicy do rozważania doraźnych sojuszów z lewicą. Podobnie w sferze kulturowej - coraz silniejszy sprzeciw wobec nowoczesności sprawia, że chętnie sięga się po metody i intelektualne wzory postmodernizmu i postulowanej przezeń polityki.
Opisany przez Krasowskiego stan posiadania polskiego konserwatyzmu pokazuje zatem stan sporu światopoglądowego, ujęty w perspektywie porównań europejskich. Nie oddaje jednak wewnętrznych napięć i pęknięć, które sprawiają, że debata publiczna najbliższych lat może pójść w poprzek dotychczasowych podziałów i tożsamości ideowych. Może przybrać taki kształt, w którym to, co wspólne różnym stanowiskom czerpiącym z intelektualnej tradycji konserwatyzmu, zostanie przesłonięte tym, co dla nich specyficzne. Z perspektywy czasu może okazać się, że dzisiejsza konserwatywna przewaga w debacie publicznej owocować będzie takim stanem, w którym główne nurty intelektualne i polityczne będą miały konserwatywną domieszkę, czy nawet dominantę. Zarazem jednak konserwatyzm nie będzie osobnym i samodzielnym stanowiskiem na politycznej i ideowej scenie Rzeczypospolitej.