Szczegóły mieli dziś uzgadniać Lech Kaczyński z Donaldem Tuskiem. Jednak termin ich spotkania nie został ustalony. Oficjalnie dlatego, że premier ma bardzo przeładowany kalendarz.

Reklama

Prezydent przed rozmową z premierem Tuskiem musiał przekonać Jarosława Kaczyńskiego. Bo - jak ustalił DZIENNIK - kłopoty z ratyfikacją wywołały poważny spór między braćmi. Został on zażegnany dopiero przy świątecznym stole. Tym razem to argumenty Lecha wzięły górę. Prezes PiS musi pójść z PO na kompromis. Tak, by nie doszło do fiaska ratyfikacji. Ale szczegóły kompromisu musi jeszcze ustalić prezydent z Donaldem Tuskiem. Kiedy? Nie wiadomo. Mieli spotkać się dzisiaj, ale szef gabinetu prezydenta Maciej Łopiński i minister Sławomir Nowak nie zdołali ustalić dogodnego terminu.

W tej chwili piłka jest po stronie PO. To premier zdecyduje, czy męki PiS wokół ratyfikacji skończą się rychło, czy Jarosław Kaczyński będzie zmuszony przeżywać katusze referendum. I namawiania Polaków do odrzucenia traktatu wynegocjowanego przez jego brata. Na to nie godzi się prezydent. To właśnie o doprowadzenie do tej sytuacji miał żal do brata.

Według ustaleń DZIENNIKA, już w trakcie nagrywania niedawnego orędzia telewizyjnego Lech Kaczyński miał krytykować podsuwane mu przez Jacka Kurskiego zbyt ostre sformułowania. Nic też nie wiedział o ilustrowaniu jego słów o zagrożeniu niemieckimi roszczeniami zdjęciami kanclerz Angeli Merkel z Eriką Steinbach. A Kurskiego podsunął mu Jarosław.

Skutek był fatalny: prezydent, który wielokrotnie szczycił się wynegocjowaniem dobrego dla Polski traktatu, nieoczekiwanie dla siebie stał się w oczach Europy liderem frontu antyeuropejskiego. Dlatego właśnie już dwa dni po orędziu na łamach DZIENNIKA przekonywał, że ratyfikacji traktatu nic nie grozi. Ale pewnych spraw nie był w stanie już odwrócić. Kanałami dyplomatycznymi do Pałacu Prezydenckiego dotarł szereg negatywnych sygnałów zza granicy. Miałyby one płynąć także z Ukrainy i Gruzji. Na przyszłotygodniowym szczycie NATO w Bukareszcie Lech Kaczyński miał być adwokatem ich aspiracji do Sojuszu w rozmowach z Merkel. Teraz może nie być atutem, lecz ciężarem.

Prezydent stara się dziś minimalizować straty. W Budapeszcie mówił wczoraj, że problemu ratyfikacji w Polsce nie ma. I takie wrażenie można było odnieść, słuchając deklaracji szefa klubu PiS Przemysława Gosiewskiego. Jego partia wciąż chce zabezpieczenia mechanizmu Joaniny i protokołu brytyjskiego w ustawie. Ale już niekoniecznie w tej ratyfikacyjnej, którą trudniej zmienić. Gosiewski tłumaczy: "Ważne, by każda rezygnacja z jakiegoś zapisu wymagała inicjatywy ustawodawczej, by trzeba się było tłumaczyć z powodów takich działań".

Co na taką ofertę PO? Wszyscy czekają z ostatecznymi deklaracjami na stanowisko Tuska. Na razie politycy Platformy sugerują, że są gotowi zgodzić się na kompromis. "Każdy, byle ustawa ratyfikacyjna była w wersji rządowej" - mówi szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Niewykluczone więc, że zabezpieczenia traktatu znajdą się jedynie w znowelizowanej ustawie o umowach międzynarodowych z 2000 r.

Punktem wyjściowym kompromisu dla PO pozostaje projekt rządowy. Dla PiS - prezydencki, którego słabości obnażają eksperci. W opinii, do której dotarł DZIENNIK, prof. Piotr Winczorek napisał m.in., że gdyby wcielić w życie pomysły Lecha Kaczyńskiego, „pojawiłby się de facto akt normatywny nieznany przepisom konstytucji określającym system źródeł prawa w Rzeczypospolitej Polskiej”.