>>>Generałowie skarżą się na zdrowie

Piotr Gursztyn: Ruszył proces autorów stanu wojennego. Czy słusznie są rozliczani?
Wojciech Roszkowski*: Tak. Sprawa wprowadzenia stanu wojennego jest bardzo ważna. Od wielu lat bulwersuje opinię publiczną, bo sprawców nie ocenił żaden sąd.

Reklama

Czy prokuratura nie popełnia błędu, używając zaskakującej terminologii: "przestępczy związek zbrojny", "spisek"? Łatwo zarzucić absurd.
Nie. To słowa, może brzmiące szokująco, ale Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego powstała w wyniku aktu bezprawnego. Jeżeli traktujemy PRL jako państwo, w którym obowiązywało prawo, i oceniamy z punktu funkcjonujących tam przepisów, to WRON wziął się z aktu uzurpacji. Grupa generałów zdecydowała się coś zrobić, a nikt ich do tego nie upoważnił. Dlatego można to nazwać tajnym związkiem przestępczym, bo przecież złamali prawo. To była grupa bez prawnego umocowania, która dokonała czynów z takimi konsekwencjami jak utrata życia wielu ludzi i poważne straty materialne.

To może lepiej używać określenia popularnego w latach 80., czyli "junta"? Junty wojskowe w wielu krajach były osądzane za swoje zbrodnie.
Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że słowo "junta" w polskim języku prawniczym jest bardziej egzotyczne niż przestępczy związek zbrojny. Widać tak polskie prawo określa tego typu zjawiska.

Reklama

Może w ogóle nie trzeba osądzać autorów stanu wojennego? Przecież gen. Jaruzelski mówi, że stan wojenny był "mniejszym złem", "ocalił kraj przed katastrofą".
Jeżeli tak, to niech generał przedstawi te okoliczności przed sądem. Akt oskarżenia opiera się na dwóch bardzo poważnych przesłankach. Wprowadzenie stanu wojennego było bezprawne - po pierwsze Rada Państwa nie miała prawa do podjęcia tej decyzji, bo trwała sesja Sejmu, a po drugie Rada Państwa zaakceptowała jego wprowadzenie po fakcie. W tych dwóch punktach zostało złamane prawo. A efektem tego były określone straty ludzkie i materialne.

A czy historycy jednoznacznie osądzili wydarzenia z 13 XII 1981 r.? Co oni sądzą o twierdzeniu, że groziła nam wtedy katastrofa?
Jest trudność w ocenie prawdopodobieństwa zdarzenia, które się nie wydarzyło. Pytanie "co by było gdyby" zawsze pozostanie w sferze domysłów. Ale na podstawie tych przesłanek, które znamy, można przypuszczać, że niebezpieczeństwo inwazji sowieckiej (bo o to Jaruzelskiemu chodzi) było mniejsze niż rok wcześniej. Natomiast jeśli generałowi chodzi o jakieś wewnętrzne niepokoje, to sądzę, że to argument dla niego niebezpieczny. Te niepokoje, co można udowodnić, wywoływały władze komunistyczne. I to wielokrotnie, prowokując "Solidarność" do akcji protestacyjnych. To nie strona solidarnościowa je prowokowała.

Mówi pan np. o prowokacji bydgoskiej?
Tak, ale też w Sosnowcu była historia z jakąś podrzuconą trucizną. Także nie wykonywane były różne punkty Porozumień Sierpniowych, co wywoływało kolejne strajki. Tak więc sprawa niepokojów wewnętrznych jest dla generała marnym argumentem. Wracając do potencjalnej inwazji sowieckiej: żaden historyk nie powie, że ona była nierealna, ale jesienią 1981 r. była ona mniej prawdopodobna niż wcześniej.

Reklama

Przeciwnicy Jaruzelskiego twierdzą, że to on wręcz prosił o "bratnią pomoc".
Jest m.in. zapis gen. Anoszkina, adiutanta marszałka Kulikowa, który zanotował, że tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego Jaruzelski intensywnie zabiegał o wsparcie sowieckie w przypadku niepowodzenia stanu wojennego.

To miało być militarne wsparcie?
Tak. Nie widzę powodu, by nie uznawać zapisków Anoszkina jako dowodu, a wtedy argumentacja generała leży w gruzach.

Jurij Andropow jesienią 1981 r. miał mówić, że inwazja nie wchodzi w grę, nawet gdyby "S" przejęła władzę, bo interwencja oznaczałaby zbyt wiele kłopotów dla ZSRR, a sowieckie władze powinny troszczyć się przede wszystkim o swój kraj. Konkluzja była taka, że to PZPR musi sama rozwiązywać swoje problemy.
Prokuratorzy powinni uwzględniać takie relacje. To będą niewygodne fakty dla generała. Tak samo protokoły posiedzeń Biura Politycznego na Kremlu, gdzie wielokrotnie mówiono o tym, że inwazja nie wchodzi w rachubę. Historyk oczywiście powinien pamiętać np. kontekst inwazji w Afganistanie i nie może powiedzieć, że było to całkowicie wykluczone. Bo jeśli chodzi o Afganistan, to z protokołów Biura Politycznego na Kremlu wynika, że Sowieci przez rok powtarzali, że nie chcą tam wejść, a w końcu weszli. Choć z tychże protokołów wynika, że jesienią 1981 r. malała chęć wkroczenia do Polski. W końcu chyba była raczej niewielka.

Pamiętamy proces w sprawie Grudnia ’70 i wszystkie występujące tam przeszkody wykorzystywane przez oskarżonych - zwolnienia lekarskie, wiek. Teraz będzie podobnie, więc nie wiadomo, kiedy i jak zakończy się proces.
To już wróciło. Jako pierwszy gen. Kiszczak skorzystał z tego i nie zjawił się w sądzie. Nie powinniśmy się na to godzić, bo znamy te stosowane przez wiele lat wybiegi. Ale żyjemy w państwie prawa, które nie powinno być nastawione na zemstę - więc jeżeli rzeczywiście stan zdrowia któregoś z oskarżonych nie pozwalał na branie udziału w procesie, to trzeba to uznać. To jednak nie może udaremnić przewodu sądowego. Trzeba doprowadzić proces do końca, bo obawiam się, że będzie trwał latami, a na skutek stanu zdrowia i chorób zakończy się niczym. Jest jednak ważne to, że politycy będą odpowiadać, jak to się mówi, tylko "politycznie" za czyny o charakterze bezprawnym. Polityk może odpowiadać politycznie za decyzje błędne. Ale za złamanie prawa odpowiedzialność nie może się ograniczyć tylko do tej nazywanej polityczną. Bo to fatalny przykład dla społeczeństwa, a elity polityczne się alienują. Polityk też jest obywatelem i nie może łamać prawa.

* Prof. Wojciech Roszkowski, historyk, europoseł