Cenckiewicz odchodzi w aurze męczennika za sprawę i można przewidywać, że tę aurę za jakiś czas będzie chciał zdyskontować. W końcu postrzegany jest dziś jako biały rycerz tej grupy ludzi, którzy podczas obchodów gdańskiego Sierpnia buczeli na marszałka Borusewicza i gwizdali przy nazwisku Lecha Wałęsy. A nie można wykluczyć, że polityczna koniunktura jeszcze się odwróci i ten obóz, którego polityczną emanacją jest Prawo i Sprawiedliwość, wróci do swoich wpływów. Spodziewam się, że wówczas na pana Cenckiewicza będzie już czekać jakaś synekura: może pospolite miejsce na partyjnej liście w wyborach do Sejmu, a może coś dużo ciekawszego? Choćby prezesura telewizji? Myślę, że Jarosław Kaczyński o swoim rycerzu nie zapomni.

Reklama

Trudno podważać tytuły naukowe przyznane panu Cenckiewiczowi w dziedzinie historii. Trudno je podważać zwłaszcza mnie, historycznemu laikowi. W ocenie jego działalności zawodowej muszę się więc opierać na opiniach innych, mądrzejszych niż ja. I ci inni - choćby bardzo przeze mnie ceniony prof. Andrzej Friszke - wystawiają miażdżącą ocenę zwykłej, warsztatowej stronie pracy Cenckiewicza jako historyka. Wielu już publicystów przede mną zauważyło, że w jego licznych publikacjach - oczywiście także w najgłośniejszej ostatnio książce "SB a Lech Wałęsa" - więcej widać publicystycznego zapału niż historycznego obiektywizmu. Jeżeli więc odchodzi ze swojej funkcji w instytucie naukowym, należy się spodziewać, że wkrótce usłyszymy o jego dokonaniach na innej - publicystycznej albo politycznej - niwie.

>>>Przeczytaj, co sam historyk mówi o swoim odejściu z IPN

W tę opowieść o skrzywdzonym rycerzu walki o historyczną prawdę znakomicie wpisuje się oczywiście wątek politycznych nacisków, jakie miały być kierowane wobec IPN na usunięcie Cenckiewicza. Nie wierzę w nie za grosz. Bogdan Borusewicz nie jest człowiekiem takiego formatu, żeby sięgać po polityczne metody w personalnych rozgrywkach. Ale i Janusz Kurtyka, prezes IPN, wypadłby idiotycznie, gdyby te historie miały okazać się prawdą. Prezes Kurtyka nie jest wszak w żaden sposób zależny od rządu. Rzekome przehandlowanie Sławomira Cenckiewicza za marne 30 dodatkowych milionów instytutowego budżetu byłoby więc handlem nie tylko wątpliwym etycznie, ale i nonsensownym politycznie. Nawet gdyby taka umowa istniała, nie ma przecież żadnej gwarancji, że będzie dotrzymana.

Reklama

Jeśli jednak cała ta spiskowa otoczka i legenda o rycerzu bez skazy posłużyła temu, by się Sławomira Cenckiewicza gładko pozbyć, to ja ją kupuję z dziecinną naiwnością i dobrą wiarą. Bo najważniejszy w tym wszystkim jest interes instytutu, a dla tego interesu stała się rzecz dobra. Jeżeli odchodzi nie najlepszy historyk, za to wyrazisty polityk, to tylko lepiej dla sprawy narodowej pamięci. Kiedyś zarzuciłem prezesowi Kurtyce, że jego placówka zajmuje się przede wszystkim politycznym jątrzeniem. W odpowiedzi dostałem wielką paczkę ciekawych naukowych opracowań, o których nikt nie słyszał i nikt nie dyskutuje. Może więc nareszcie gwiazda Cenckiewicza kiedy zblednie, odsłoni historyczne bogactwo, które odkrywają przed nami prawdziwi naukowcy pracujący w IPN.