Najpierw premier, potem minister finansów, wreszcie wicepremier oznajmiają - u nas kryzysu nie ma. Wersja zmodyfikowana, jak zmodyfikowany jest nasz złotousty Waldemar, brzmi: "W obszarze realnej gospodarki nie ma problemów", co jednakowoż rodzi pytania o to, jak sytuacja wygląda w gospodarce nierealnej, na której mgr inż. Pawlak zna się nie gorzej, a nawet o niebo lepiej niż na gospodarce realnej, i nieporównanie lepiej niż Alan Greenspan na pieniądzach. Tak czy owak kryzysu u nas nie ma, są tylko przejściowe trudności - a to złotówka leci na łeb na szyję, powodując, że raty kredytów rosną o kilkadziesiąt procent, a to giełda pikuje lotem orła, ciągnąc za sobą oszczędności zgromadzone w funduszach inwestycyjnych i emerytury, a to wreszcie okazuje się, że gospodarka realna nie posłuchała premiera oraz jego zastępcy i nie chce rosnąć, choć jest obficie nawadniana wodą z przemówień szefa rządu.

Reklama

Skoro Donald Tusk i jego ministrowie są pewni, że kryzysu nie ma, to nietaktem byłoby pytać, co by się stało, gdyby wzrost gospodarczy w przyszłym roku był przypadkiem mniejszy niż jakieś 6 procent? Nieco tylko mniej wynosił on za rządów gamoni z pisowskiej watahy, a nie po to cały naród ich pognał, żeby było gorzej, nieprawdaż? Czy jeśli nie wyniesie on nawet marniuteńkich 5 procent, to nie usłyszymy, że to przez międzynarodowy kryzys gospodarczy - ten sam, którego u nas nie ma?

"Mam nadzieję, że bracia Kaczyńscy zrozumieją, że istnieje kilka prostych dróg do tego, aby zabezpieczyć Polskę przed skutkami kryzysu" - ogłosił z troską Donald Tusk. A jak nie zrozumieją, panie premierze? Przecież pan ich zna, to szkodniki o wiedzy ekonomicznej Gomułki, na pewno nie zrozumieją. I co wtedy? To jasne, że to oni będą odpowiedzialni za załamanie gospodarki, ale czy nie można by ich jakoś dotknąć jej skutkami? Nie wiem, budżet obciąć, samolotu nie kupić czy coś?

Kiedy słyszę o "wielkich koalicjach", "poparciu ponad podziałami", "konsensusie w obszarze", to mi się instynktownie nóż w kieszeni otwiera. Tak, politycy mają się spierać (na programy, nie na świńskie ryje), a ja mam wybierać co lepsze. Są jednak takie sytuacje - a groźba wielkiego kryzysu z pewnością do nich należy - kiedy oczekujemy od polityków, że na moment odłożą cepy i porozumieją się co do kilku spraw. Czy i kiedy wprowadzać euro, jak mocno powinien reagować rząd, czy za wszelką cenę ratować złotówkę - wiem, że to nudy w porównaniu ze stokrotkami i alimentami, ale raz jeden moglibyście panowie udowodnić, że do czegoś się nadajecie.