Tego felietonu miało nie być, ale przeczytałem recenzję "Popiełuszki" w DZIENNIKU i się zbulwersowałem. „Powiedzieć dziś ze sceny czy ekranu »Bóg« – zabrzmi śmiesznie. Powiedzieć »honor« – tym bardziej. Podobnie ze słowem »ojczyzna«" – zaczyna Jacek Wakar.

Reklama

>>> Przeczytaj recenzję Jacka Wakara

To prawda i tym większa szkoda, że mimo tej świadomości recenzent DZIENNIKA temu terrorowi ulega. Rozumiem, że dziś wzruszyć może almodovarowska historyjka o dwóch lesbijkach, prostytutkach czy transseksualiście, ale nie opowieść o bohaterze. Rozumiem i nawet z tym nie polemizuję.

Chciałbym ci tylko, Jacku, zwrócić uwagę na pewne fundamentalne nieporozumienie i niekonsekwencję. Otóż chciałeś na "Popiełuszce" się odmłodzić, przeżyć raz jeszcze owo "szczypanie w oczach" i wzruszenie po mszach u Stanisława Kostki. Tego już nie ma i to już nie wróci. Jeśli tego rodzaju emocji ci potrzeba, wybierz się na grób ks. Jerzego, pomódl się, pomyśl o zakatowanym Grześku Przemyku, ale nie idź do kina! Przywoływany przez ciebie "Człowiek z żelaza" też dziś wydałby ci się pewnie gniotem. Strach myśleć, co – wedle tych kryteriów – powiedziałbyś o "Katyniu" czy "Braveheart".

Reklama

Ja szedłem na premierę pełen obaw. Dwie i pół godziny – no tak, pewnie młody reżyser nie umie dokonywać skrótów (i rzeczywiście, pierwsze kilka minut mógłby bez szkody wyciąć). Potem ów reżyser wychodzi na scenę i zaczyna powitanie rymując. Co za żenada! Byłem pewien, że nadciąga owa świątobliwa katastrofa, której tak się obawiałem. I z każdą minutą coraz pełniej oddychałem z ulgą. Urzeka aktorstwo. Nie tylko niewiarygodny Woronowicz w roli Popiełuszki, ale – i to już cecha bardzo dobrych filmów – znakomicie pociągnięty trzeci plan. Wojciech Solarz (jak ten człowiek się rozwija!) jako robotnik wywołuje uśmiech swoją nieporadnością, za to wyciągnięci z castingów Krzysztof Pluskota w roli znęcającego się nad księdzem porucznika wojska czy Agata Mastalerz (prokurator) budzą grozę i poruszenie.

>>> Popiełuszko nie byl bez skazy

Chciałby Wakar przeżyć wzruszenie, a potem kręci nosem, że z filmu zrobiła się hagiografia. Nie dość, że konsekwencji w tym za grosz, to jeszcze zarzut wydaje się całkowicie nietrafiony. Kiedy, Jacku, widzisz tam hagiografię? Wtedy, gdy sala wybucha śmiechem na widok Popiełuszki ćwiczącego na plaży w pidżamie jogging przed zomowcami czy wtedy, gdy widać wyraźnie, jak ks. Jerzy boi się śmierci? A co powiedziałbyś na taką scenę: Wigilia 1981 r., wszyscy szukają Popiełuszki, ale nigdzie go nie ma, jeździ od koksownika do koksownika i częstuje żołnierzy herbatą i papierosami, łamie się opłatkiem. Tej sceny nie ma w filmie, a mogłaby, bo tak było. Wtedy dopiero byś się krzywił na cukierkowatość, choć pewnie kto inny poczułby owo szczypanie w oczach.

Jeśli ktoś jak Jacek Wakar chciałby przeżyć narodowo-religijne rekolekcje, niech je sobie zafunduje. Ci, którzy chcą się na filmie po prostu wzruszyć, czegoś dowiedzieć o człowieku, coś przeżyć, niech wybiorą się do kina. Warto.