Miał być eurosceptyczny przełom, zanosi się na katastrofę. Podczas piątkowej konferencji w Warszawie Declan Ganley, który doprowadził do odrzucenia przez Irlandczyków w referendum traktatu lizbońskiego, a dziś lider ogólnoeuropejskiej partii Libertas, miał zainicjować w Polsce powstanie szerokiej inicjatywy politycznej przed nadchodzącymi wyborami do europarlamentu.

Reklama

Wbrew zapowiedziom Ganley w Warszawie nic jednak nie ogłosił. A projekt polskiej struktury Libertas staje się coraz wyraźniej jedynie sposobem na zaistnienie rozbitej w ostatnich wyborach LPR. Na razie karty rozdaje w niej Roman Giertych, który sprytnie wypchnął z niej konkurencję i przekonał do siebie irlandzkiego milionera.

W ten sposób były lider LPR i jego współpracownicy szukają sposobu na polityczną reanimację. Choć przez całe lata byli zagorzałymi przeciwnikami Unii Europejskiej, to dziś, wobec braku w Polsce nastrojów antyunijnych, zmuszeni są występować pod sztandarem unijnej międzynarodówki. Kilkunastomiesięczny udział w koalicyjnym rządzie z PiS i Samoobroną okazał się dla Giertycha zabójczy. Sukces, jakim było dla niego wejście do wielkiej polityki, wyzwolił w nim wszystkie demony, które doprowadziły go do politycznej klęski i marginalizacji jego partii. Symbolem tego jest próba budowy biało-czerwonego miasteczka przed kancelarią premiera latem 2007 r. i wskazanie Janusza Kaczmarka jako potencjalnego premiera rządu.

GAMBIT GIERTYCHA

O tej i innych kompromitacjach Giertych wolałby pewnie zapomnieć. Dlatego dzisiaj liże rany po katastrofie wyborczej z jesieni 2007 roku i zbiera siły do dalszej działalności. Oficjalnie ogłasza, że jest adwokatem, chełpi się działalnością swojej kancelarii, zwodzi dziennikarzy deklaracjami o wycofaniu się z zawodowego życia politycznego. To jednak bajki dla naiwnych. Przewrót we władzach TVP i Polskiego Radia – a w efekcie zdobycie kontroli nad tymi instytucjami – to działania służące utrzymaniu się jego grupy na powierzchni życia politycznego. Najważniejsza jest jednak krajowa polityka. Szczególnie w roku wyborów do Parlamentu Europejskiego. W tym celu przechwycił budowaną również w Polsce paneuropejską inicjatywę Libertas zainicjowaną przez irlandzkiego biznesmena Declana Ganleya.

Reklama

>>> Nie wiem, czy wezmę akurat Giertycha – przeczytaj rozmowę z Ganleyem

Jego oficjalnym reprezentantem w Polsce jest Daniel Pawłowiec, dyrektor nowo otwartego biura organizacji. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu poseł LPR, a przez moment nawet minister w UKiE. Choć oficjalnie działacze Ligi i wszechpolacy dystansują się od Libertas, to nieoficjalnie wszystko w ich politycznych planach kręci się wokół niej. „Libertas może okazać się katalizatorem procesu jednoczenia prawicy” – przyznaje na swoim blogu Wojciech Wierzejski. Poświęca jej wiele miejsca, co dowodzi, że przez Giertycha i jego ludzi traktowana jest bardzo poważnie. Problemem jest jednak to, że poza Arturem Zawiszą czy Zdzisławem Podkańskim z PSL „Piast” nikt poważny się w nią nie zaangażował. Przeciwnie, gdy pojawili się Giertych czy ludzie z postsamoobronowej Partii Regionów, inni rozczarowani ich obecnością szybko rezygnowali. Nie udało się też – planowane na serio – przyciągnięcie Kazimierza Ujazdowskiego wraz z Polską XXI i Dutkiewiczem. Nosem kręci też Marek Jurek. Inna prawicowa inicjatywa Naprzód Polsko (m.in. Janusz Dobrosz, Sylwester Chruszcz) również ostatecznie znalazła się poza nią.

Reklama

>>> Paweł Śpiewak: Kryzys może stać się okazją do powrotu populistów w rodzaju Giertycha

– Wiemy, że projekt Libertas jest otwarty. Zobaczymy jednak, co będzie dalej – tłumaczy Sylwester Chruszcz i nie kryje głębokiego rozczarowania obecnością Giertycha. Jeden z byłych posłów LPR mówi wprost: „Giertych celowo pozyskuje tam pojedyncze osoby, bo zmonopolizował tę inicjatywę”. – Ganley jest dobrym menedżerem, ale kompletnym żółtodziobem, jeśli chodzi o politykę. Jednak szybko dostrzeże, że pod szyldem Libertas miał być w Polsce zorganizowany duży obóz antytraktatowy, a powstaje de facto kilka odrębnych inicjatyw – tłumaczy Ryszard Czarnecki. Jest też inny problem.
– W Irlandii Ganley ma już cały plik wycinków z gazet z „hajlującymi” wszechpolakami i tym podobne rzeczy, które mu dostarczono. A wie dobrze, że posądzenie o neonazizm czy antysemityzm zabije go politycznie, bo nie są to postawy akceptowane w Europie – przyznaje jeden z europarlamentarzystów.

HAMULCOWY UNII

Pierwsze kontakty z Ganleyem nawiązywali europosłowie, w tym wspomniany już Sylwester Chruszcz – dziś były działacz LPR skonfliktowany z Giertychem i jego współpracownikami. Po odrzuceniu przez Irlandię traktatu lizbońskiego zobaczyli w nim człowieka, z którym trzeba współpracować. Tym bardziej że poza skutecznym sparaliżowaniem procesu pogłębienia integracji UE ujawnił swój polityczny pomysł na stworzenie paneuropejskiej partii. Wiedzą, że ma pieniądze. Polska to dla Libertas również łakomy kąsek: ponad 50 mandatów do zdobycia, a więc znacznie więcej niż to, co można uzyskać np. w małej Irlandii. Osobą, która pełni funkcję „rozprowadzającego” w Polsce, jest Dariusz Sobków, polski dyplomata związany niegdyś z Ryszardem Czarneckim.

– Są u nas również eurosceptyczne struktury polityczne w postaci LPR, a to duży atut – podkreśla Daniel Pawłowiec, choć sam Ganley od eurosceptycyzmu się mocno dystansuje. Jednak nadzieje wiążą z nim wyłącznie krajowi eurosceptycy, jednocześnie polityczni maruderzy głównie z LPR, PSL „Piast”, UPR, Samoobrony, Partii Regionów, Naprzód Polsko. Wszyscy łącznie z irlandzkim liderem liczą również na co innego: kryzys. Mają nadzieję, że jego skutki pomogą przemeblować scenę polityczną w Polsce i dać im szansę.
Początkowo zapleczem Libertas w Polsce miało być Naprzód Polsko. Jednak w styczniu Roman Giertych poleciał do Irlandii i przekonał Ganleya, że to on jest tutaj dla niego najlepszym partnerem. Głównym atutem mają być oczywiście wpływy w telewizji publicznej oraz to, że jeszcze dwa lata temu był wicepremierem w polskim rządzie.

– Zbajerował go po prostu w sposób, w jaki to potrafi zrobić, pokazał różaniec, przedstawił się jako gość, który wiele może, i tyle – tłumaczy z uśmiechem jeden z europosłów. To chyba prawda, bo przy każdej wizycie w Polsce, na ile to możliwe Giertych i jego ludzie starają się przekonać Irlandczyka o swoich wpływach. Zorganizowano dla niego audiencję u kardynała Dziwisza, spotkanie z Lechem Wałęsą, a konferencje z udziałem irlandzkiego gościa są transmitowane przez TVP. Ganley musi być przekonany, że były wicepremier dysponuje realną siłą.

KASA Z REFERENDUM?

By jednak skutecznie działać politycznie i wziąć udział w kampanii wyborczej, potrzebne są pieniądze. LPR ich obecnie nie ma.
– Sposobów na sfinansowanie działalności Libertas w Polsce jest pewnie kilka i nie ma wątpliwości, że są one już opracowane – mówi z przekąsem Maciej Eckard, były polityk LPR, dziś wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego.

Partia Libertas i jej kampania wyborcza oczywiście nie będą mogły zostać sfinansowane ze środków pochodzących z zagranicy. Tego zabrania polskie prawo, dlatego jedynym legalnym sposobem na ich pozyskanie od bogatego sponsora z zagranicy jest rozwinięcie w Polsce inicjatywy obywatelskiej na rzecz przeprowadzenia ogólnopolskiego referendum domagającego się referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, które będzie towarzyszyć kampanii wyborczej i pozwoli na zewnętrzne finansowanie. Tego już nasze prawo nie zabrania. Nie kryje zresztą tego sam Wierzejski: „Ganley (...) zamierza wesprzeć kampanię referendalną, szeroką akcję informacyjną o traktacie lizbońskim. A to mu chyba wolno” – pisze na blogu prawa ręka Giertycha. Inną sprawą jest, że lider Libertas, jak tylko może, odcina się od pomysłu finansowania tej inicjatywy z własnej kieszeni. W piątek oświadczył, że pieniądze będą zbierane przez internet od sympatyków.

– Jeśli do Polski przepłyną od niego jakieś pieniądze, to będą pewnie pięć razy sfotografowane po drodze – mówi chcący zachować anonimowość europoseł – i choć informacje o finansowaniu Libertas przez Amerykanów nasz informator uważa za czarny PR europejskich przeciwników Ganleya, to w kuluarach Parlamentu Europejskiego krąży plotka, że „Obama wstrzymał pieniądze dla niego”.

>>> Według Eryka Mistewicza populiści w rodzaju Giertycha i Leppera nic nie ugrają na kryzysie

Lada moment w Polsce pojawi się program polityczny Libertas. Jego zręby są mniej więcej znane, ale bardzo mgławicowe. Declan Ganley dużo mówi o demokratyzacji instytucji unijnych i procesów decyzyjnych, jakie w niej zachodzą. Nie odcina się jednak od federalizmu. Prawda jest jednak taka, że literalna demokratyzacja Unii doprowadzi do jej paraliżu. Zresztą już teraz Unia ma problemy z prowadzeniem spójnej polityki pozaeuropejskiej, np. wobec USA, jak i Rosji. Wątpliwości co do tego nie ma Zdzisław Najder.

– Demokratyzacja to bardzo nośne hasło, ale jak wiemy, demokracja musi być stopniowana i nigdzie nie stosuje się demokracji bezpośredniej. W Polsce kompetencje są przekazywane do Sejmu i podobnie jest w UE, gdzie reprezentacją jest Rada Europejska – podkreśla Najder.
Czy Libertas odegra rolę destruktora Unii? Patrząc na polskie próby jej zaistnienia – wątpliwe. Bo zamiast szerokiego ruchu eurosceptyków okazuje się pomysłem na powrót Giertycha.
– Żeby być w Libertas, nie można być w LPR – ale żeby znaleźć się na listach wyborczych, nie trzeba się zapisywać do Libertas – tłumaczy Daniel Pawłowiec.
To cała filozofia politycznego wehikułu Giertycha na nowe czasy.
Na razie sodaże nawet nie biorą go pod uwagę. Choć pewnie TVP nadal będzie się starała zrobić wiele, by zaczął być zauważany.