MACIEJ WALASZCZYK: „Nikt z zagranicy nie będzie decydował o składzie rady muzeum, które ma upamiętnić wypędzenia” – powiedziała Erika Steinbach na Dniu Stron Ojczystych organizowanym przez Związek Wypędzonych. Bardzo mocno pan skrytykował tę wypowiedź. Czy rzeczywiście zasługuje to na taką uwagę?
RYSZARD CZARNECKI*: Z całą pewnością takie wypowiedzi nie pojawiają się przypadkowo. Są świadomym działaniem osoby, która zasiada w ścisłym kierownictwie władz partii rządzącej dziś w Niemczech. Steinbach nie jest osobą z politycznego marginesu, na wypowiedzi której nie powinniśmy reagować.

Reklama

Co więc ta wypowiedź oznacza?
Świadczy o eskalacji pewnych postaw. Widać to od kilku miesięcy nie tylko w wypowiedziach samych wypędzonych, ale także przedstawicieli CDU. W Polsce tłumaczono: „Spokojnie, to tylko kampania do eurowyborów”. Ale podobne głosy pojawiały się również w lipcu. A teraz ujawnił się atomowy strzał Eriki Steinbach, który nie spotkał się z należytą ripostą.

Przecież kanclerz Merkel wyraźnie powiedziała, że wypędzenia to skutek rozpętanej przez Niemcy wojny i że jej kraj nie ucieka od odpowiedzialności.
Oczywiście pani kanclerz przypomniała, kto wywołał II wojnę światową, ale jednocześnie pochwaliła Związek Wypędzonych za dbałość o zabytki niemieckiej kultury i ani słowem nie odniosła się do tej swoistej mistyki narodowej, jaką pani prezes preferuje, jak widać za przyzwoleniem elit politycznych Niemiec. To są słowa, jakie w Niemczech nie padały od 70 lat. Świadczy to o istotnej zmianie w niemieckiej polityce, a także niemieckiej mentalności i zwiększeniu się tolerancji na wypowiedzi będące mieszanką nacjonalizmu i rewizjonizmu.

Ale przecież z czymś takim mieliśmy do czynienia również w latach 60. czy 70. To pokazuje, że Związek Wypędzonych jest trwałym elementem niemieckiej prawicy, ale jego wpływy są w gruncie rzeczy ograniczone.
Oczywiście Związek Wypędzonych jest trwałym elementem niemieckiej polityki, ale chciałbym przypomnieć, że w latach 60. – 70. panowie Kupka i Czaja nie byli członkami prezydium CDU, gdy tymczasem dzisiaj Erika Steinbach zajmuje taką pozycję, co wzmacnia pozycję Związku Wypędzonych. Jeżeli Steinbach otrzymuje ogromną ilość głosów w wyborach do prezydium chadecji, to znaczy, że mówi to, co wielu politykom CDU leży na sercu. Nawet jeśli sami nie mają odwagi głosić takich poglądów publicznie. Wzrost znaczenia Eriki Steinbach w Niemczech jest faktem i świadczy o dramatycznym przesunięciu się tej mentalności. Jest to tendencja trwała i niebezpieczna.

Reklama

Uważa pan, że w relacjach z szefową Związku Wypędzonych pierwszy błąd popełnił Donald Tusk. To gruba przesada, bo przecież Steinbach pojawiła się ponad 10 lat temu i już wówczas nakazywano ją ignorować i nie traktować jej poważnie. Kto więc pierwszy popełnił błąd?
Wina dotyczy również intelektualistów, polityków i dziennikarzy, którzy przez lata mówili: nie przejmujmy się Steinbach – to tylko margines, który dużo gada i nic z tego nie wynika. Dzisiaj widzimy, że ci, którzy tak mówili powinni to odszczekać. Popełniono poważny błąd, dezinformując opinię publiczną naszego kraju. Natomiast Donald Tusk popełnił błąd, biorąc wspólnie z panią Steinbach udział w konferencji w Zielonej Górze i zasiadając z nią przy jednym stole. Gdy tymczasem należało ją konsekwentnie ignorować, ale jednocześnie brać pod uwagę jej znaczenie polityczne z Niemczech.

Czego oczekuje pan od Europejskiej Partii Ludowej i jej polskich przedstawicieli? Zarzuca im pan milczenie tej sprawie.
Koledzy z PSL i PO powinni się do tego mocno ustosunkować na posiedzeniu grupy politycznej, do której należą wspólnie z CDU. Zapewniam, że wypowiedzi Steinbach nie podobają się wielu ludziom w Parlamencie Europejskim.

Na przykład komu?
W swoim czasie lewicowy prezydent Portugalii Mario Soares zwracał uwagę na nadmierny wzrost znaczenia Niemiec w Europie. Parę lat temu były premier Włoch Andreotti również miał podobne zastrzeżenia. Dowodzi to, że ten problem jest dostrzegany również na południu Europy.

Reklama

Co jest ważniejsze: wypowiedź Steinbach, którą ocenia pan jako „mieszankę nacjonalizmu, buty i rewizjonizmu”, czy list intelektualistów niemieckich w przeddzień 70. rocznicy wybuchu wojny, w którym proszą o wybaczenie za jej wywołanie i dziękują za 1989 rok?
Głos niemieckich intelektualistów jest mądry i ważny i należy go docenić, ale nastroje społeczeństwa niemieckiego odzwierciedlają w dużym stopniu poglądy Eriki Steinbach, a nie garstki, choćby często cytowanych niemieckich intelektualistów. W Niemczech nastąpiła zmiana, co przyznają nawet niemieccy socjologowie, zauważając erupcję postaw narodowych, silnej identyfikacji narodowej i dumy z bycia Niemcem. Momentem przełomowym były ostatnie mistrzostwa świata w piłce nożnej, które odbyły się w tym kraju. Jeżeli sobotnio-niedzielny „International Herald Tribune” bardzo krytykuje zachowanie niemieckiej publiczności w Berlinie podczas mistrzostw świata w lekkiej atletyce, to znaczy, że zmiana jest dostrzegalna nie tylko w Polsce.

Martina Schmitta również obrzucano śnieżkami. Gwizdano, gdy skakał. Podniosły się na to głosy oburzenia. Tłumaczono to zachowanie nacjonalizmem, ksenofobią. Czy nie jest na wyrost reakcje stadionowe przekładać na całe narody i ich elity polityczne?
Zacytowałem tylko „International Herald Tribune”. Nieoficjalnie powie to panu każdy eurodeputowany z Niemiec – nastąpiło pewnie pęknięcie dotychczasowych barier w społeczeństwie Niemieckim i ogromna zmiana świadomości. Niemcy produkują filmy fabularne, w których Niemcy występują jako ofiary ostatniej wojny. A na tym tle następuje coraz większe przyzwolenie na wypowiedzi Eriki Steinbach, która czuje się jak surfer na wysokiej fali, która ją niesie.

*Ryszard Czarnecki jest eurodeputowanym, politykiem PiS