Ci, którzy mieli okazję rozmawiać w ostatnich tygodniach z Angelą Merkel, są pod wrażeniem. "To już nie jest ta znerwicowana <dziewczynka Kohla>, która nerwowo czeka na pytania dziennikarzy jak na atak" - uważa komentator "Sterna” Hans-Peter Schuetz.

Kilka lat w glorii najpopularniejszego niemieckiego polityka oraz styliści i fryzjerzy z Urzędu Kanclerskiego dodali jej pewności siebie. Miernikiem rysującego się luzu i dobrego samopoczucia pani kanclerz jest jak zwykle stan jej paznokci, wcześniej wciąż krótko obciętych, by ukryć bolesne skutki obgryzania. Teraz coraz dłuższych i bardziej kształtnych.

W bieżącej kampanii Merkel zaczęła nawet dowcipkować. Pod koniec sierpnia na deskach hamburskiego teatru Thalia dyskutowała z nieprzychylnymi chadecji redaktorami tygodnika "Die Zeit”. "Widzę, że pani kanclerz się spieszy?" - skomentował prowokacyjnie moderator nerwowość kanclerz. "90 minut minęło, myślałam, że spotkanie będzie jak mecz piłkarski" - odparła Merkel. "Dla pani kanclerz możemy zorganizować dogrywkę". "Dogrywka byłaby wtedy, gdybyśmy mieli remis. A tu wynik pojedynku jest jednoznaczny" - zgasiła swoich adwersarzy Merkel, zbierając przy okazji rzęsiste oklaski publiki.

Merkel przemyka mi za plecami


Fenomen Angeli Merkel jest najnowszym niemieckim dziwactwem. Tak jak kiedyś słabość do krasnali ogrodowych, ortodoksyjna dokładność przy segregowaniu śmieci czy niedawne szaleństwo na punkcie misia Knuta, maskotki berlińskiego zoo. Reszta świata zachodzi w głowę, jak to możliwe, że polityk wypadający tak blado na tle choćby naładowanego energią Nicolasa Sarkozy’ego czy charyzmatycznego Baracka Obamy, osiągnął w swoim kraju popularność, o jakiej inni przywódcy mogą tylko pomarzyć. W niedzielnych wyborach do Bundestagu 55-letnia szefowa CDU w cuglach uzyska mandat do rządzenia Niemcami przez kolejne cztery lata.










Reklama



Kwiecień 2008 roku. Monstrualne korytarze bukaresztańskiego Pałacu Republiki wybudowanego na specjalne życzenie "geniusza Karpat” Nicolae Ceausescu. Właśnie kończy się pamiętny szczyt NATO, na którym polska dyplomacja bezskutecznie lansowała objęcie Ukrainy i Gruzji perspektywą członkostwa w Sojuszu. Razem z grupą polskich dziennikarzy oblegam prezydenta Lecha Kaczyńskiego komentującego w blasku fleszy i świetle kamer przebieg negocjacji. Nie wiemy, że w tym samym momencie tuż za naszymi plecami przy przeciwległej ścianie bezszelestnie przemyka się w kierunku windy… Angela Merkel. "Pani kanclerz…" - rzucam w jej kierunku. Merkel zatrzymuje się i odwraca, ale w tym momencie z windy wypada jej ochroniarz. Najpotężniejsza kobieta świata (przynajmniej według magazynu "Forbes”) uśmiecha się przepraszająco. Wygląda jak grzeczna pensjonarka, a nie przywódca mocarstwa i główny rozgrywający szczytu, który kilka godzin wcześniej de facto zablokował przyjęcie Gruzji i Ukrainy do natowskiego przedsionka. To właśnie cała Merkel. Trudno wyobrazić sobie, żeby za naszymi plecami tak po prostu bez zwracania niczyjej uwagi przemknął George Bush, Nicolas Sarkozy czy Gordon Brown.

Niemcom właśnie taki lider zdaje się to jednak bardzo odpowiadać, skoro właśnie sprawiająca wrażenie szarej myszki "Angie” jest od kilku lat bezkonkurencyjna we wszystkich niemieckich sondażach politycznego zaufania i popularności. Jak to możliwe?

Bo nie jest samicą alfa


Najprostsza odpowiedź brzmi: ta córka enerdowskiego pastora z miasteczka Templin trafiła w sedno niemieckich potrzeb i gustów. Niemcy chwalą ją za pracowitość, skromność i skłonność do kompromisu - mówi nam biograf niemieckiej kanclerz Gerd Langguth. Wyborcy najwyraźniej byli już zmęczeni kolejnymi generacjami liderów w typie samców alfa. Helmut Kohl irytował pod koniec rządów nieskrywaną arogancją władzy i przekonaniem o swojej doniosłej historycznej roli. Z kolei Gerhard Schroeder nie był brany do końca serio z tym swoim parweniuszowskim zamiłowaniem do drogich cygar i z czterema żonami. Poza tym drażnił stylem politycznego macho, który bierze kraj na swoich warunkach, nie pytając innych o zdanie - dodaje komentator Sterna” Arno Luik.


A Merkel? Ona jako pierwszy kanclerz zaczęła regularnie wygrywać sondaże typu z którym politykiem najchętniej umówiłbyś się na kawę?” i przynajmniej udaje, że słucha, co jej rozmówca ma do powiedzenia. Nie chce też na każdym kroku udowodnić, że ma zawsze rację. Te cechy spodobały się również za granicą. Niemcy pod rządami skromnej enerdowskiej doktor fizyki stały się dla sąsiadów mniej podejrzane niż zbyt zakumplowanego z Rosją Gerharda Schroedera - mówi nam frankfurcki politolog Gunther Hellmann.

Merkel nie od razu wypracowała swój niezawodny polityczny przepis na popularność, który dziś zapewnia jej panowanie na niemieckiej scenie politycznej. Choć trudno dziś w to uwierzyć, cztery lata temu szefowa CDU szła do wyborów jako... niemiecka Margaret Thatcher. Obiecywała rozbić skostniałe państwo socjalne i dać wytchnienie przygniecionym wysokimi kosztami pracy przedsiębiorcom.

Twierdziła, że wyborcom trzeba mówić prawdę o stanie gospodarki i konieczności bolesnych reform. Ta szczerość omal nie doprowadziła jej do zmarnowania całej sondażowej przewagi, jaką jako lider opozycji miała nad niepopularnym kanclerzem Schroederem. - Ona nie ma pojęcia o sprawiedliwości społecznej. Jej serce jest zimne jak lód - atakował Merkel szef rządu. Merkel wygrała wybory ledwie o włos i postanowiła sobie solennie: nigdy więcej. Od tego czasu uprawia swoisty merkelizm: politykę wyważania racji oraz unikania trudnych decyzji i jednoznacznych deklaracji. Angie” jest pragmatyczna do bólu. Nie waha się podkradać” przeciwnikom politycznym ich pomysły. Socjaldemokraci zżymają się na przykład, że szefowa CDU bez zażenowania uprawia ich politykę rodzinną, polegającą na sowitym becikowym i aktywizacji zawodowej niemieckich matek. Z kolei Zieloni z niepokojem patrzą na samozwańcze ogłoszenie się przez Merkel ekokanclerzem.

Angie matką narodu















Ta taktyka dawała kanclerz spokojne panowanie w czasie gospodarczej koniunktury. Czas próby nadszedł jednak jesienią ubiegłego roku wraz z gospodarczym kryzysem. Merkel długo zwlekała z decyzją, co począć z "tym całym shitem”, jak sama mówi w wąskim kręgu o gospodarczej depresji. - Francja walczy z kryzysem, w Niemczech tylko się nad tym rozmyśla - cytowały prezydenta Sarkozy’ego francuskie media, krytykując Merkel za to, że nie chce włączyć się do lansowanych przez Paryż i Londyn planów miliardowych pakietów ratowania banków i nakręcania koniunktury. To były dla Merkel najtrudniejsze miesiące jej urzędowania.



Dopiero w styczniu kanclerz podczas telewizyjnych wywiadów znowu zaczęła patrzeć w obiektyw kamery. Dla uważnych obserwatorów to był znak, że przechodzi do ofensywy. Zaprezentowała pakiet ratowania gospodarki bez precedensu w całej historii Niemiec: 50 mld euro na nakręcanie koniunktury, 100 mld rządowych gwarancji, 500 mld pomocy dla banków. Ryzyko było również bez precedensu, bo niepowodzenie oznaczało przerzucenie odpowiedzialności i miliardowych długów na kolejne pokolenia. "Merkel nie jest spontanicznie odważna. Nie kipi też pomysłami. Analizuje i decyduje dopiero wtedy, gdy sytuacja do tego dojrzeje. Wówczas jednak z reguły wychodzi na tym dobrze. To mistrzyni timingu" - uważa Richard Meng, autor książki "Merkelland”.

Tak było choćby w grudniu 1999 roku, gdy wyszydzana za kiepskie fryzury i źle dobrane żakiety enerdowska outsiderka jako jedyna we władzach własnej partii zdecydowała się dokonać politycznego ojcobójstwa, odcinając się od nietykalnego dotąd Helmuta Kohla oskarżanego o polityczną korupcję. To wówczas z wyśmiewanej chłopczycy przeistoczyła się w rozgrywającego niemieckiej polityki. 10 lat później Niemcy znów kupili manewr Merkel, uznając, że rząd stanął w czasie kryzysu na wysokości zadania. Najtrudniejsze jak dotąd wyzwanie politycznej kariery Merkel zostało zażegnane.



Reklama