Aaaa! Bardzo chętnie zostanę wyprowadzony z błędu, ale ja po prostu ni w ząb nie mogę zrozumieć, dlaczego milio, bilion czy trylion, przesunięty z jednej szuflady do drugiej ma wpłynać znacząco na rozwój gospodarczy świata. Rozumuję dalej, przepraszam ekonomistów za prymitywizm mojego rozumowania (chociaż, kochani, Wy też macie za co przepraszać, prawda?).
Otóż albo kryzys jest głęboki - no, a chyba jest, skoro poświęca się mu G-20 - i wtedy nie da się go zdusić operacjami finansowymi nawet na wielką skalę, trzeba innego rodzaju wieloetnich, ryzykownych działań. Albo jest to jednak kryzys dość powierzchowny, wywołany niedoskonałością przeływu środków finansowych - i wtedy lepiej przestańmy o nim tyle perorować.
Mamy od wczoraj do czynienia z wielką ściemą, opartą na prostej sztucce. Zdarzało się przecież często, że jakiś kraj bądź region dotknięty kryzysem otrzymywał wsparcie finansowe z zewnątrz. I działało. Powstał w nas pewien odruch warunkowy: są kłopoty, pojawia się wujek z forsą, kłopoty ulegaja złagodzeniu. Tym razem jednak analogia nie jest trafiona. Po prostu wujek z forsą to ten sam wujek, który przeżywa kryzys.
Dlatego jeżdżenie tego pana po świecie z walizką własnych pieniędzy, które sam sobie oferuje, a potem sam sobie zabiera, aby napełnić walizeczkę i znowu gdzies pojechać może odrodzić gospodarkę zachodnią równie skutecznie, jak demonstracje "przeciw kryzysowi" i pisanie listów otwartych do kryzysu.