Premier Donald Tusk zaopatrzył się już w skuteczne PR-owe dossier na dzisiejsze spotkanie ze stoczniowcami. Stocznia w Gdyni i Stocznia w Szczecinie mają być sprzedane funduszowi z raju podatkowego, za którym ma stać inwestor z Bliskiego Wschodu, który ma kontynuować produkcję statków, choć na piśmie nie mógł tego potwierdzić w obawie przed Komisją Europejską.

Reklama

To wystarczy, żeby stoczniowcy mieli przed kamerami problem z przedstawieniem Tuska jako wroga robotników niszczącego polski przemysł. Czyli zgodnie ze stereotypem, jaki na temat lidera Platformy produkuje PiS.

Zatem sukces PR-owy Platformy już mamy - on był potrzebny na poniedziałek, i został dostarczony. Jednak co się stanie realnie ze stoczniami i ze stoczniowcami nadal nie wiemy. Tutaj nie ma żadnego PR-owego dedlajnu, więc odpowiedź na pytanie o realny los rzeczywistych resztek po stoczniach poznamy nie wiadomo kiedy albo nie poznamy jej wcale. Może na pytanie o rzeczywistość, o to, jak z czymś jest naprawdę, nie warto już w polityce w ogóle odpowiadać. Nawet jeśli się kiedyś okaże, że tereny stoczni zostały kupione nie pod produkcję statków, ale np. pod luksusową deweloperkę, to Kasyno im. Lenina bądź Szczeciński Park Rozrywki „Nabrzeże”, powstaną, kiedy Donald Tusk będzie już prezydentem, a Platforma będzie miała całą władzę. Dzisiejsze napięcia społeczne związane ze stoczniami będą już zapomniane, bardziej wykwalifikowani stoczniowcy będą zatrudniani w innych stoczniach europejskich albo w takich gałęziach przemysłu, które w Polsce jeszcze przetrwają, a mniej wykwalifikowania stoczniowcy, ubrani w liberię, będą pracować w apartamentowcach na miejscu dawnych stoczniowych pochylni.

Trudno się dziwić, że w epoce postpolitycznego PR-owego chaosu w Europie Wschodniej tutejsi obywatele już jedynie w Unii Europejskiej widzą ostoję cywilizacji, twardszego administrowania, prawa i rozwoju. Potwierdzają to wyniki wyborów prezydenckich na Litwie. W ich pierwsze turze blisko 70 proc głosów otrzymała Dalia Grybauskaite, reprezentująca Litwę w instytucjach europejskich unijnych na odpowiedzialnym stanowisku komisarza d.s. budżetu.

Reklama

Państwa i polityka krajów nowej Europy, obojętnie, czy jest to Polska, czy Litwa, czy Węgry, to państwa i polityka „nieudane” - parafrazując (w nieco łagodniejszej wersji) to, co ludzie Busha mówili na temat państw, które zamierzali najechać.

Właśnie dlatego, że Polska, Litwa, Węgry to państwa w pewnym stopniu nieudane, a ich polityka to wyłącznie PR (kiedy były premier Węgier przyznał to w chwili słabości publicznie, część Węgrów chciała go za to ukamieniować), obywatele tych państw ufają Unii Europejskiej bardziej, niż obywatele Austrii, Niemiec czy Francji. Mam nadzieję, że Polska Tuska jest i będzie państwem nieco mniej nieudanym niż była Polska Kaczyńskiego i byłaby Polska Napieralskiego. Różnice są jednak tak niewielkie, że również Tuskowi – do przeżycia – przyda się autorytet Brukseli. A za kilka lat o wiarygodności rządu i prezydencji Platformy będzie przesądzało to, czy uda się ściągnąć do polskiej polityki Janusza Lewandowskiego, Jacka Saryusz-Wolskiego, Danutę Huebner i może jeszcze jakichś nowych polskich komisarzy, szefów europarlamentu czy Rady Europy. Których oby było jak najwięcej, bo nieudane polskie państwo i PR-owa postpolityka będą ich autorytetu bardzo potrzebować. Żeby się nie zawalić.