Premier mówił właściwie do pustych krzeseł, na których leżały kartki z napisami: "Solidarność" i OPZZ. Z Donaldem Tuskiem spotkali się przedstawiciele dwóch małych związków działających w stoczni: Wiesław Szady, ze Związku Zawodowego Inżynierów i Techników oraz Marek Bronk ze Związku Zawodowego Okrętowiec. Stoczniowcy z "S" oglądali debatę na telewizorze przed bramą Stoczni Gdańskiej.

Reklama

"Lepsza jest rozmowa, nawet jeśli argumenty będą ostre, niż wyłącznie krzyczenie na siebie (...) nikt nie ma monopolu na rację, jestem przekonany, że z tej rozmowy wyjdziemy może bardziej do siebie przekonani" - powiedział Tusk.

>>>Ratunek dla stoczni - prawda, czy PR?

Pierwsze pytanie dotyczyło warunków pomocy dla stoczniowców zwalnianych z pracy i rządowych gwarancji dla stoczni. Tusk zapewnił, że rząd wciąż rozmawia z Komisją Europejską w sprawie warunków zwrotu pomocy i dodał, że rząd walczy o to, żeby stocznia nie musiała jej zwracać. "Gdyby inwestor nie przekonał Komisji Europejskiej, mimo naszej dużej pomocy, to nie zostawię Stocznia Gdańskiej w sytuacji gorszej niż to było ze Stocznią Gdynia i ze Stocznią Szczecin" - powiedział Tusk.

Zaznaczył, że specustawa stoczniowa była przygotowana tylko dla stoczni szczecińskiej i gdyńskiej. W ramach tej ustawy, pracownicy tych dwóch stoczni, którzy tracili pracę otrzymywali odprawę średnio po 40 tys. zł. "Ja nie mogę postawić stoczni gdańskiej w stan upadłości, która jest własnością prywatną, ale gdyby coś takiego się stało, to daję wam gwarancje, że stoczniowcy z Gdańska nie będą w gorszej sytuacji niż ci z Gdyni i ze Szczecina" - podkreślił premie

"Czy zdecydujecie się na komisję śledczą, która raz na zawsze wyjaśni , czy były zaniechania w prywatyzacji Stoczni Gdańskiej?" - pytał Marek Bronk.

"Kilka punktów rzeczywiście budzi niepokój" - odpowiedział Tusk. Dodał jednak, że nie interesuje go szukanie odwetu na lokalnych działaczach PiS, a najbardziej zależy mu na szczęśliwym końcu. "Rozumiem przez to, że zakład będzie samodzielny i nie będzie obciążeniem dla podatników" - mówił Tusk.

Reklama

Związkowcy pytali, dlaczego policjanci tak ostro interweniowali podczas demonstracji ich kolegów z "S" w Warszawie 29 kwietnia. Wtedy związkowców spryskano gazem."Nie słyszałem, żeby chuliganów polewano od razu żrącymi substancjami. Są chyba jeszcze armatki wodne" - mówił Wiesław Szady. Tusk prosił o to, żeby przy okazji demonstracji związkowcy nie palili opon, bo jest to wykroczenie. A także żeby nie bili policjantów. Nie padło jednak pytanie, czy premier jest w stanie przeprosić związkowców za warszawskie wydarzenia.

Tusk zakończył debatę, mówiąc że jest stocznia to także jego zakład.

>>>"Solidarność" czeka na Tuska pod stocznią

"Solidarność" i OPZZ początkowo ogłosiły, że nie chcą debaty z premierem, bo zaprosił na nią także dwa małe związki działające w stoczni. Zdaniem "S" są to satelity PO.

W ciągu kilku godzin "S" zmieniła jednak zdanie i ogłosiła, że chce spotkania z premierem, ale nie w budynku Politechniki Gdańskiej.

Związkowcy skrzyknęli się przed bramą. Rozłożyli tam twarde plastikowe krzesła. Tłumaczyli, że chcą rozmowy na nich, a nie w wygodnych fotelach. Usiedli pod dużym niebieskim namiotem i rozpoczęli oczekiwanie czekali na premiera. W atmosferze pikniku czekali na Donalda Tuska od godz. 19.

>>>Związkowcy stracą, a Tusk skorzysta?

"Szanowałbym premiera, gdyby mówił prawdę" - powiedział Karol Guzikiewicz, wiceszef "S" w Stoczni Gdańskiej. Pokazał przy tym raport NIK, który zawiera inne dane dotyczące pomocy udzielonej stoczni. Zdaniem "S", zakład odstał mniejszą pomoc niż mówi premier. "Domagamy się natychmiastowej komisji śledczej" - mówił Guzikiewicz.