Po debacie Tusk powiedział, że drażnią go pytania o to, czy czuje że wygrał starcie ze związkowcami. "Związki to nie jest przeciwnik" - mówił premier i dodał, że "w Polsce ciągle komuś nie pasuje, że związki i rząd są bliskie porozumienia." Nie chciał jednak powiedzieć kogo ma na myśli.
"Zależy mi na tym, aby rozwiązania dotyczące stoczni były współtworzone przez stoczniowców, nie będę jednak premierem na telefon" - powiedział. W ten sposób skwitował pytanie o to, dlaczego nie przyjął zaproszenia i nie pojechał przed bramę numer dwa, gdzie jego wystąpienie oglądali w telewizji związkowcy z "S" - nieobecni na debacie. Tusk dodał, że zdaje sobie sprawę z tego, że PiS chciałby wykorzystać sytuację w stoczni i kryzys.
>>> Tusk jest na debacie, ale nie pod stocznią
Zaznaczył też, że nie obraził się na związkowców, którzy zbojkotowali debatę z nim. "Nie rozumiem jednak skąd tyle w nich negatywnych emocji. Być może chodzi jeszcze o efekty manifestacji w Warszawie (wtedy stoczniowcy zostali polani przez policję gazem pieprzowym)" - zastanawiał się szef rządu.
Zaznaczył jednak, że każdy z manifestantów, który decyduje się na ofensywne, działania musi liczyć się z tym, że będzie reagowała policja.