A tak na marginesie, czy naprawdę nie można by jakoś upamiętnić postaci peerelowskiego urzędnika w delegacji - z jajkiem na twardo obieranym na gazecie, z herbatą w butelce po wyborowej? To zadanie godne Muzeum Narodowego.
Ale nie będę państwa przekonywał, że Rwanda to taki Peerel, tylko w lepszym klimacie. Są bowiem poważne różnice. Otóż rwandyjski reżim, mniej więcej tak samo demokratyczny jak rząd gen. Jaruzelskiego, trzyma się wiary. Co ja mówię: trzyma się, on ją krzewi tak, że bardziej nie można! Otóż za jakiś tydzień rozpocznie się tu wielodniowa uroczystość chrztu goryli. Kilkanaście sztuk całkowicie dzikich małoletnich człekokształtnych dostanie, jak co roku, w asyście prezydenta Paula Kagame i najważniejszych oficjeli, nowe imiona. Uroczystość nazwano chrztem mimo protestów Kościoła. Pomysły zachodnich antropologów, by przyznać gorylom i szympansom - naszym najbliższym krewnym - przynajmniej część praw człowieka, trafiają, jak widać, na podatny grunt. Nie wiadomo tylko, dlaczego akurat w Rwandzie i czy postępowym naukowcom chodziło akurat o prawa chrześcijan, ale mniejsza z tym.
Na pierwszy taki cyrk prezydent zaprosił miejscowe duchowieństwo. Ponieważ głowie państwa, w trosce o głowy własne, się nie odmawia, więc i kler się stawił. Biedni misjonarze (to oni prowadzą parafie w górach, gdzie żyją goryle) do dzisiaj padają ofiarą żartów kolegów, dopytujących, czy ich parafianie skończyli już z poligamią albo czy płacą choć podatek kościelny, skoro za wizytę u siebie każą bulić turystom po 500 dolarów. No i czy Jego Ekscelencja ojciec chrzestny zobowiązał się pomóc w wychowaniu potomstwa w duchu katolickim.
Ale niech nie narzekają. Wszak religia jest stale obecna w życiu Rwandyjczyków. Weźmy takie boda boda, czyli motocyklowe taksówki, operujące w całym kraju. Służą one nie tylko do szybkiego i taniego przemieszczania się (zwłaszcza w zatłoczonych wielkich miastach Afryki Wschodniej są niezastąpione), ale i do rozwoju życia duchowego. Krótkie akty strzeliste w rodzaju: "Jezus, Maria!”, albo "O Boże!”, na widok tego, co wyprawiają kierowcy, są bowiem nieodmienną częścią podróży tym środkiem lokomocji.
W Rwandzie, kraju cywilizowanym, obowiązkowym wyposażeniem pasażera uczyniono kask. To nieprawda, że pamięta on czasy belgijskich kolonizatorów, ale to prawda, że wymyślił go niezły figlarz. Kask ów nie chroni bowiem przed niczym, ale efekt jest taki, że jeśli którejś z podróży boda boda nie przeżyję, to będę w tym kasku wyglądał jeszcze głupiej niż za życia. Zapewniam państwa, że to możliwe.