Delegaci PZPN zagłosowali przeciw abolicji. Kluby, które uczestniczyły w korupcji, nadal będą karane. Ale jeśli komuś wydaje się, że środowisko piłkarskie nagle dojrzało do tego, żeby oczyścić własne szeregi i rozliczyć się do końca, to jest naiwny.

Reklama

O tym, że pomysł Grzegorza Laty nie przeszedł, zadecydowały partykularne interesy, taktyczne podchody i wojenki jednych z drugimi. W efekcie i jakby przy okazji, udało się coś pozytywnego dla polskiej piłki załatwić. Owszem wszyscy mamy już o dziurki w nosie futbolowej afery, bałaganu i braku wiedzy, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Kibice woleliby wreszcie zacząć pasjonować się meczami, a nie zastanawiać, kto komu kiedyś dał w łapę i w związku z tym jaki będzie los jego ukochanej drużyny. Czasem trzeba być elastycznym i dla dobra sprawy pewne rzeczy odpuścić. Ale nie teraz.

Skoro prokuratorska machina rozliczania korupcji ruszyła z takim impetem i wiele klubów już ukarano degradacjami, to ogromną niekonsekwencją byłoby teraz ogłaszanie abolicji. Wiele klubów uniknęłoby kary tylko dlatego, że śledczy zabrali się za nie później, a nie wcześniej. Nie można z tym skończyć z powodu ogólnonarodowego znudzenia lub faktu, że sprawa nie jest już tak nośna medialnie jak dawniej. Największe organizacje sportowe FIFA, UEFA czy MKOl nieprzypadkowo mają zapisane w statucie, że przedawnieniu nie ulegają tylko afery dopingowe i właśnie korupcyjne. Gdyby to były nieistotne i niszowe zjawiska, nie traktowano by ich tak wyjątkowo. Właśnie teraz, gdy emocje opadły, a politycznie na walce z piłkarską korupcją nic już się nie da ugrać, to rozliczenie ma większy sens i powinno być dużo bardziej rzetelne.

Kibice muszą jeszcze trochę pocierpieć, bo tak naprawdę to jest w ich interesie. To oni byli nabierani i okradani, zdzierali gardła, płacili za bilety i uczestniczyli w widowiskach, które były bezczelnie ukartowane. To ich kosztem piłkarze czy działacze bogacili się, obstawiając swoje porażki u bukmacherów. To był obrzydliwy szwindel, który kompletnie wypaczał sens sportu.

Reklama

Nie przekonuje mnie też płacz inwestorów, którzy kupili jakiś klub i nie mieli nic wspólnego z dawnymi sprawkami, a teraz ich drużyny mogą być zdegradowane. Przecież przez fakt, że np. Widzew kupił ileś tam meczów, najbardziej zyskał właśnie klub o tej nazwie, który następnie został sprzedany jako produkt o określonej wartości. Przez takie działanie straciła jakaś inna drużyna. Być może spadała, a zawodnicy stracili pracę. Zgadzam się z tym, że to może odstraszać potencjalnych inwestorów i powodować, że pieniędzy w polskiej piłce może być jeszcze mniej. Biznesmeni powinni sobie jednak zdawać sprawę, że polska piłka to wciąż interes obarczony dużym ryzykiem. To jak kupowanie szafy, z której może wypa