Pomysł zarezerwowania kobietom pierwszych miejsc na połowie list Platformy w wyborach do Sejmu rzeczywiście się narodził. Sam zresztą słyszałem o tym z ust premiera. Będę go jednak przekonywał, że takie rozwiązanie jest nieprzemyślane, co więcej – szkodliwe.

Reklama

Po pierwsze mam wrażenie, że sztuczne kreowanie liderek urąga ich godności. Podobnego zdania jest większość pań należących do Platformy Obywatelskiej. Nie chcą one ani nie potrzebują, żeby ktokolwiek traktował je niczym kandydatki specjalnej troski.

Pomysł jest szkodliwy przede wszystkim dlatego, że byłby wynikiem inżynierii społecznej pasującym raczej do frakcji lewicowych, a na pewno nie do partii liberalnej, jaką jest Platforma. W tej partii powinniśmy raczej wierzyć w wolność jednostki, w wolną konkurencję i samorzutne procesy społeczne, ale nie zajmować się projektowaniem i podpowiadaniem Polakom, na kogo mają głosować.

Rozwiązaniem problemu jest stworzenie kobietom równych szans startu w wyborach. Powinno się zarówno dla nich, jak i od nich oczekiwać uczciwych reguł konkurencji, a nie przywilejów. A parytety, o których myśli premier Tusk, są ewidentnie formą przywilejów.

To pomysł od początku do końca niefortunny, świadczący o braku zaufania w mądrość Polaków. I jak już wspominałem, jest dowodem na uleganie pokusom inżynierii społecznej. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem parytetów. Szczególnie tych, które miałyby zostać zapisane ustawowo.

Nie można szukać popularności za wszelką cenę we wszystkich grupach społecznych kosztem psucia życia politycznego. A wprowadzenie proponowanych przywilejów przez premiera Tuska odbyłoby się z czasem ze szkodą dla kobiet. Bardzo dobre wyjście z tej sytuacji zaproponowała minister Elżbieta Radziszewska. Opowiada się ona za uruchomieniem projektów liderskich wśród kobiet. Edukacja i wyrównywanie szans – ale nie na siłę czy w sposób nachalny – przyniosą bardzo dobre efekty.

A już z całą pewnością to, które miejsce na listach wyborczych zajmą kandydaci, nie powinno zależeć od ich płci. Liczą się kwalifikacje. Choć gdyby trzymać się wyłącznie akurat tego ostatniego kryterium, to okazałoby się, że większa grupa kobiet znalazłaby się na pierwszych miejscach. Kobiety mogłyby zajmować nawet sto procent miejsc. Warunek? Trzeba tylko zaufać niezależnym procesom społecznym.