Piorunującą tę nowinę ogłosił we wtorek, dnia piątego września, roku po narodzeniu Chrystusa dwa tysiące i szóstego profesor Zdzisław Krasnodębski; pomieszczona została ona w eseju pod ryzykownym, bo – specjalnie w kontekście niedawnych dolegliwości głowy państwa – budzącym kłopotliwie medyczne skojarzenia tytułem: „Prezydent potrzebuje zawodowców” – i w pełnej wersji brzmi jak następuje: „W przeciwieństwie do swych poprzedników – (prezydent Lech Kaczyński) może i potrafi podjąć merytoryczną dyskusję z intelektualistami i ludźmi nauki”.

Szczerze powiem: jak pierwszy raz tę frazę przeczytałem, ogarnął mnie niejaki przypływ czułości dla prezydenta i pomyślałem, że może być jak w starym porzekadle: z wrogami Kaczyński sobie jakoś poradzi, tym bardziej sobie poradzi, że pasjami lubi mieć wrogów, ale przed sojusznikami – niech go Bóg broni.

Pewnie że teraz – gdy w kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości doszli do władzy ludzie, którzy postanowili odzyskać niepodległość, którzy nie nasycili się, a nieraz nie zaznali nawet łyku odzyskiwania niepodległości; którzy postanowili obalić tamto odzyskanie niepodległości i ogłosić nowe; pewnie że teraz, kiedy historia zaczyna się od nowa – wszyscy jej obecni uczestnicy muszą się plasować na pozycjach przeciwnych do pozycji poprzedników.

I dzieje się to z wielką skutecznością; obecna – nie daleko szukając – ministrzyni spraw zagranicznych jest nie tylko – w przeciwieństwie do swych poprzedników – politycznie zręczna, nie jest też – w przeciwieństwie do swych poprzedników – sowiecką agentką. Minister oświaty jest tak nieskończonym przeciwieństwem swych wszystkich poprzedników, że kazał ich portrety usunąć z korytarza – niechże ich krzywe ryje nie sugerują nawet cienia kontynuacji. Wszyscy obecni uczestnicy obecnej walki o niepodległość są – w przeciwieństwie do swych poprzedników – czyści pod każdym względem. Tamci – w przeciwieństwie do obecnych – uwikłani byli w kolaborację, umoczeni w Peerel, jak nie donosili, to negocjowali, system obalili na niby; totalizmem pozostali skażeni, nawet jak o tym nie wiedzieli i nawet jak o tym do dziś nie wiedzą – totalizm jest jak azbest: nieraz jego trujące objawy dopiero po latach się pokazują. Jest on też tak umysłowo zakaźny, że jedynie niewinnych dzieci się nie ima – toteż zdrowa jest jedynie ta antykomunistyczna opozycja, która – w przeciwieństwie do swych poprzedników – za komuny chodziła w krótkich majtkach, ale i ona nie jest całkiem zdrowa – najzdrowsza część opozycji – opozycja prenatalna na razie nie rozwinęła anielskich skrzydeł – jak rozwinie – da zdrowo w dupę swoim poprzednikom itd. itp. – są to rzeczy powszechnie znane.

Oczywista chęć – pomyślałem sobie pospiesznie i niefortunnie – ustawienia całej rzeczywistości tak: by była rzeczywistością w całości przeciwną do poprzedniej jest arcyzrozumiała, ale może wieść na manowce. I nie idzie mi tylko o nieunikniony problem, który ogólnie można nazwać: „Niechęć do poprzedników jako źródło reform” (bardziej szczegółowo: „Nienawiść do Adama Michnika jako motor rewolucji kulturalnej w Polsce w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku”); tzn. o takie rzeczy też mi idzie i ciekaw jestem, i chciałbym dożyć takich referatów, ale w tej chwili idzie mi o rzecz inną, idzie mi mianowicie o sprzęgnięcie woli dołożenia władzy poprzedniej z ochotą schlebiania władzy obecnej.

Przecież – pomyślałem sobie, czytając doniesienie Zdzisława Krasnodębskiego jakoby prezydent Kaczyński, w przeciwieństwie do swych poprzedników, mógł porozumiewać się z intelektualistami – jest w tej tezie potworna jakaś niestosowność. Przecież – bez względu na to, jak oniemiali w towarzystwie intelektualistów byli poprzednicy obecnego prezydenta – wychwalanie go, że może i potrafi z jakimś wykształconym człowiekiem pogadać – to jest morderczy komplement.

Jak się z poprzednika robi kompletnego debila i na tym tle wyższość jego następcy chce wykazać – nie wywyższa się go, ale dołuje. W porównaniu z analfabetami, którzy byli tu przed panem – jest pan orłem. Przecież – pomyślałem sobie – gotów w sumie nie wiem do czego? obrony Kaczorów? – przecież jesteśmy na najlepszej drodze do jakichś makabrycznych komplementów, przecież zza nieporadnie laurkowych konterfektów obecnej głowy państwa aż nadto przebijają krwawe wizerunki Kwaśniewskiego i Wałęsy, przecież wychodzi na to, że wrogość do władzy poprzedniej jest tak niewspółmiernie wyższa od akceptacji władzy obecnej, że zaraz się posypią karykaturalne apologie: w przeciwieństwie do swych poprzedników obecny prezydent umie czytać, w przeciwieństwie do swych poprzedników obecny prezydent nie je dziczyzny palcami, w przeciwieństwie do swych poprzedników obecny prezydent ładnie podaje łapę (zwłaszcza Angeli Merkel) und so weiter – jak mówią muzykanci z Bremy.

Na szczęście, a może na nieszczęście – myliłem się srodze. To, co w pierwszej i pospiesznej lekturze artykułu Krasnodębskiego wziąłem za niezręczny komplement, było stwierdzeniem faktu. To, co wziąłem za ryzykowne uogólnienie, było konkretem. To, czemu przypisałem operetkową sensacyjność, jest sensacją w sensie ścisłym; jest prawdziwie sensacyjną, bo z podziemia wydobytą informacją. Zdzisław Krasnodędski – okazuje się – nie schlebia władzy. Przeciwnie: zaczął on władzę sypać. Nie tyle ogłosił opinii publicznej, co – kto wie z jakim narażeniem – przemycił do gazety informację trzymaną przez władzę w absolutnej konspiracji: prezydent istotnie spotyka się i rozmawia z intelektualistami. Dzieje się to w pilnie strzeżonych katakumbach za Gostyninem. „Mniej więcej raz w miesiącu – kabluje profesor w swoim eseju – odbywają się spotkania z intelektualistami w Lucieniu. W spotkaniach tych biorą udział ludzie różnych politycznych opcji. Sądzę, że dla wielu osób krytycznych wobec prezydenta i PiS widok Lecha Kaczyńskiego pogrążonego w przyjacielskiej rozmowie z Wojciechem Sadurskim czy Aleksandrem Smolarem (…) byłby wielkim zaskoczeniem. Niektórzy z naiwnych – czasem świadomie naiwnych – korespondentów zagranicznych nie uwierzyliby własnym oczom”.

Właściwie dlaczego mieliby nie uwierzyć? Bo Polska nie wygląda im na kraj, w którym toczy się jakaś debata inteligencji z władzą? Bo Polska nie wygląda im na kraj doniosłego i owocnego sporu o historię? Bo w Polsce widują obecnie wyłącznie gotowych do debaty intelektualistów (przeważnie o zacięciu historycznym) z wiadrami gnoju w garści? Trudno. Na naiwność i ślepotę nie ma rady. Moim zdaniem nawet nie ma co przekazywać tym niedojdom wiadomości, że prezydent spotyka się z intelektualistami i podejmuje z nimi merytoryczne dyskusje. Po pierwsze nic z tej wiadomości nie zrozumieją, po drugie jest to informacja – pod każdym względem – supertajna.















Reklama