Jerzy Grotowski doszedł pod koniec do idei teatru bez widzów, polityka polska najwyraźniej dąży tropem tej awangardy; trzeba mieć nadzieję, że jest to marsz świadomy i konsekwentny: wielki, jak chcą niektórzy, reformator teatru do finalnych rozwiązań doszedł na emigracji.

Reklama

"Zafundujemy im wybory" - powiada premier o swych aktualnych, przyszłych, byłych, byłych i znów obecnych, aktualnych, niedawno byłych, niedługo aktualnych, Bóg w sumie wie jakich - koalicjantach. Napięcie po takiej kwestii wzrasta niebywale, każde dziecko wie, że nie chodzi tu o wybory, w których publika kogoś wybierze; chodzi o wybory wewnątrzsceniczne; o wybory, co będą karą dla Leppera, a tragedią dla Giertycha. Dwaj ci aktorzy wzmagają z kolei napięcie w ten sposób, że sczepiwszy się z sobą, tworzą jednię - jeden liczy, że dzięki tej bliźniaczości nie zostanie ukarany - drugi, że nie zostanie zabity. Udaje im się ta sztuka, owacji nie budzi, mniejsza o to, co budzi.



Wzmagające napięcie, myśli i gesty ostateczne nie są obce głównym reżyserom. "Gdyby nie myśl o wyborach, dawno zrobiłbym wybory" - parafrazuje w głębi duszy Ciorana („Gdyby nie myśl o samobójstwie, dawno bym się zabił”) Jarosław Kaczyński.



Rekwizyty i dekoracje też wzniecają emocje wyłącznie na scenie, najdalej za kulisami. Nie są to rzeczy wyszukane, oryginalne czy nowe - mało jest rekwizytów tak zgrzebnych i tak odwiecznych jak szafa. Szafa Lesiaka nawet na scenie budzi napięcie umiarkowane: stoi już tam długo, a stała będzie wiecznie. Jedni mówią, że nic w niej nie ma, drudzy mówią, że jest w niej wszystko - penetracja zarówno nicości, jak i całości wymaga czasu nieskończonego.



Szafa nigdy ze sceny nie zniknie, bo są i zawsze w teatrze będą aktorzy, co grać będą w oparciu o ten rekwizyt. "Ograj to! Ograj to! Ograj tę szafę!" - podpowiada reżyser, widząc, że mało zdolny, ale ambitny aktorzyna nie ma się czego w blasku jupiterów chwycić. "Ograj to, na rany Chrystusa!" - ryczy ogarnięty nagłym szałem bezradności, spocony demiurg.



W najlepszym, najkorzystniejszym z punktu widzenia dramaturgii wypadku jedna szafa zastąpiona zostanie inną szafą. Zamiast szafy Lesiaka pojawi się szafa Lolesiaka, Bolesiaka, czy innego Kolesiaka.



Na razie z tej, co na scenie stoi niczym skała, wypadł - najzupełniejszym przypadkiem, ma się rozumieć - promienny karteluszek zawierający fragment świetlistego żywota obecnego premiera. Tak się po prostu złożyło. Drzwiczki zaskrzypiały i niczym pióro z anielskiego skrzydła przez scenę przefrunęła kartka! Lot ten nie tylko wzbudził napięcie, wzbudził on też zachwyt. Niby fragment ubeckiego raportu, a w istocie świadectwo ubeckiej bezradności. Niby dawny epizod z życia premiera, a w istocie kolejny dowód całościowej nieomylności tego życia. Niby charakterystyka sprzed kilkunastu lat, a w istocie pokaz uniwersalnej głębi i niezłomności. Niby ujętych w punkty kilkanaście wytycznych do rozpracowania, a w istocie jakaż pełnia i niekonwencjonalność biografii. Brak prawa jazdy, tajemnicze romanse, miłość do kotów (swoją drog, jak sobie uświadamiam, ile mnie łączy z Jarosławem Kaczyńskim - mam popłoch) i tyle innych bogactw!



Niektórzy statyści powiadają, żeby nie szarżować z estetycznym zachwytem i rzeczywistego napięcia scenicznym napięciem nie umniejszać, bo rzecz była śmiertelna! Maluczko, a obchodzilibyśmy czternastą rocznicę skrytobójczego mordu - tyle było na jego życie zamachów! Inni znów mówią, że UB trochę przesadzało, bo aż tak groźny wtedy Kaczor nie był. Wtedy był raczej mały, ale dzięki temu, że wtedy był mały, dziś jest wielki. Wtedy był mały? - wołają inni - On nigdy nie był mały! - wołają kolejni - i rozpoczyna się na scenie tumult.



Rozpoczyna się wrzawa, ale nie trwa ona długo, bo orkiestra instrumenty sposobi i już idzie puszczany z taśmy łoskot śmigłowca, i ten, co w przeciwieństwie do innych, nigdy nie był mały, przemawia i słychać z charakterystyczną, z lekka warkliwą dobitnością wymawiane słowa: "Tak jak swego czasu napisał Daniel Passent o Mieczysławie Rakowskim: powołanie czuł on od dawna, ale dopiero teraz dostał kartę powołania - tak i ja, od dawna mając powołanie, od niedawna dopiero powołany zostałem. Ale od czasu jak zostałem powołany, od czasu jak stopą w trzewik władzy obutą ziemi polskiej dotknąłem, inna jest to ziemia, inna to jest Polska…” .



Rwany i zarazem ciągły głos leci nad równinami, powiewają chorągwie, płyną obłoki. Klękają przed nim górale i stoczniowcy, obejmują go starcy, dzieci i powstańcy z PiS; i widać za jego plecami (co nigdy się nie zgięły) morze, góry, wsie i miasta, i napięcie jest prawie takie jak wtedy. Gdy jednak gaśnie światło i opada kurtyna - nie wybuchają nawet pojedyncze oklaski. Widownia jest całkowicie pusta.
































Jerzy Pilch, pisarz, felietonista DZIENNIKA