Sam tytuł artykułu Jadwigi Staniszkis "Kaczyński powinien naśladować Busha" wyjaśnia wiele. Jest prostym zestawieniem czy też porównaniem nazwisk dwóch prezydentów - Polski i Stanów Zjednoczonych, z wyraźnym wskazaniem, który jest lepszy. Gdy jednak zgłębić dokładniej istotę tego zabiegu, to stosunkowo łatwo da się wskazać jego źródła: efektowną demagogię i całkowite przemilczenie różnych aspektów prezydentury Busha.

Demagogia polega na porównywaniu sposobu sprawowania urzędu przez prezydentów, których konstytucyjne obowiązki i uprawnienia są odmienne. Ten chwyt rozciąga zresztą autorka na administrację USA i Kancelarię Prezydenta RP, co prowadzi do konkluzji z góry przez nią założonych, ale opartych na fałszywych przesłankach, a przez to bałamutnych. Jadwiga Staniszkis dobrze wie, że prerogatywy prezydenta USA są inne niż prezydenta RP. Podobnie jak wie, że urzędu Condoleezzy Rice - sekretarza stanu USA - nie da się porównać, w sposób odpowiedzialny, ze stanowiskiem szefa kancelarii Prezydenta RP.

Pierwsza część artykułu poświęcona jest działalności prezydenta Lecha Kaczyńskiego w trzech dziedzinach, które autorka określa jako: interwencje w sytuacjach kryzysowych, korygowanie błędów legislacyjnych i zwierzchnictwo nad polityką zagraniczną. Obiektywny uczony nazwałby te obszary mediacją w rozwiązywaniu bieżących problemów politycznych i społecznych kraju, przedstawianiem inicjatyw legislacyjnych i udziałem w kształtowaniu polityki zagranicznej. Ten sam naukowy obiektywizm nakazywałby też dopowiedzenie, może pedantyczne, że te działania wynikają z praw i obowiązków prezydenta zapisanych w rozdziale V Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i że Lech Kaczyński realizuje je z dużo większą intensywnością niż jego poprzednicy.

Zarzuty sformułowane pod adresem prezydenta z tej okazji są zresztą mało wyraziste i personalne, obwarowane słowami "wydaje się", "pozwoliłoby" i innymi czasownikami w trybie przypuszczającym. Ton niezdecydowania charakteryzuje także rady profesor Staniszkis dotyczące zasad negocjowania dokumentów międzynarodowych. Przy tej okazji chciałbym też wiedzieć co - zdaniem autorki - znaczy "konstruktywne wstrzymanie się od głosu."

Te partie tekstu ujawniają drugi, czy może właściwie prawdziwy cel artykułu Jadwigi Staniszkis. Jest nim próba zetykietowania i zdezawuowania otoczenia prezydenta. Etykiety te nie mają nic wspólnego z rzetelną oceną kompetencji i efektów działalności, są natomiast wysoce nieeleganckie i nie przystoją nikomu, zwłaszcza chłodnemu i bezstronnemu uczonemu. "... minister Fotyga mogłaby być znającą języki referentką, ale nie szefem dyplomacji", "…w Kancelarii Prezydenta pracują głównie sekretarki w randze ministrów", "…w składzie kancelarii są ludzie niekompetentni lub niezdający sobie sprawy z powagi swoich stanowisk" to przykłady zastosowanych przez autorkę figur stylistycznych, które wykluczają możliwość merytorycznego sporu. Minister Fotyga ma prawo kształtować politykę zagraniczną w sposób odmienny od swoich poprzedników, których Jadwiga Staniszkis z pewnością ceni bardzo wysoko, ale to nie znaczy, że mogłaby być referentką jedynie. Ministrowie w Kancelarii Prezydenta nie są awansowanymi ponad miarę sekretarkami, ale osobami dobrze wykształconymi, posiadającymi poważny dorobek zawodowy; tu zresztą zalecałbym autorce historyczną roztropność i szacunek dla sekretarek, bo - na przykład - sekretarką Józefa Piłsudskiego była Kazimiera Iłłakowiczówna. I żeby zakończyć ten wątek - mam prawo mieć własne, odmienne niż elity zdanie w sprawie kary śmierci, zwłaszcza, że istotnie, większość Europejczyków, co potwierdzają badania i sondaże, jest za tą karą. I to wcale nie znaczy, że wypowiadam pogląd prezydenta, lub że takie stanowisko będę mu sugerował.

Teza profesor Staniszkis o pustce intelektualnej w otoczeniu prezydenta jest zapewne wyrazem tęsknoty intelektualistów do republiki uczonych, ale opiera się też na opacznym rozumieniu zadań Kancelarii, która musi być "urzędnicza", ponieważ wiele zadań i obowiązków prezydenta wymaga stricte biurokratycznej obsługi. Bez niej będą się zdarzały sytuacje, którymi w pierwszym roku prezydentury Lecha Kaczyńskiego kilkakroć gorliwie zajmowała się prasa.

Oczywiście, Kancelaria Prezydenta może, a nawet powinna podlegać krytyce. Z tego uprawnienia wielu zresztą skwapliwie korzysta. Lepsze jest wrogiem dobrego, więc i kancelaria jest reformowalna i naprawialna. Obok części biurokratycznej Kancelarii jest przecież także część ekspercka i doradcza, a w gronie doradców są osoby, o których kwalifikacjach intelektualnych nawet Jadwiga Staniszkis wypowiadała się niejednokrotnie z najwyższym uznaniem. Również comiesięczne spotkania w Lucieniu, które gromadzą intelektualistów z różnych dziedzin wskazują na to, że prezydent chce i potrafi korzystać z opinii znawców tematu. Prezydent nie jest antyinteligencki i jako profesor uniwersytetu o roli nauki przekonywany być nie musi. Ale jako uczony wie także, że nawet profesorowie mylą się czasem...

Gdyby próbować nakreślić wiodący tok wywodów Jadwigi Staniszkis, należałoby stwierdzić, że nie jest to tekst odznaczający się szczególną koherencją. Autorka nie może się bowiem zdecydować czy pisze donos na Kancelarię Prezydenta czy też artykuł analityczny o sposobie uprawiania przez prezydenta polityki i sprawowania funkcji głowy państwa. W rezultacie uważny czytelnik otrzymuje twór hybrydyczny, do którego stosuje się formuła "świnka morska" - to znaczy ani świnka, ani morska. To wrażenie potęgują na dodatek dwie opinie Jadwigi Staniszkis, które wymagają rzetelnego komentarza.

Pierwsza dotyczy umiejętności oratorskich prezydenta i rzekomego braku talentu do improwizowania. Każdy, kto słyszał prezydenta wypowiadającego się w toku dyskusji a vista i bez pisanego tekstu wie, że to opinia nieprawdziwa. Jest mówcą wytrawnym, erudytą potrafiącym i precyzyjnie, i efektownie sformułować myśli. Druga opinia dotyczy PR i bardziej przystoi samozwańczym guru, z których usług korzystają niektórzy politycy, niż wybitnej uczonej, bo nie wydaje się, aby teza " o wykreowaniu polityka przez zaplecze" dała się sensownie obronić. PR jest przecież zespołem chwytów psychologicznych i socjotechnicznych. Stanowi cienką warstwę lakieru pokrywającą lub maskującą istotę rzeczy. Może wspierać, może pomagać i towarzyszyć, nie może być zamiast. Przykład polityka, którego z nazwiska przywołuje Jadwiga Staniszkis nie jest - wbrew jej intencjom - argumentem na rzecz jej tezy, ale właśnie dowodem na pustkę PR pojmowanego jako cel sam w sobie.

Te dwie opinie Jadwigi Staniszkis połączone z tytułową radą, aby Lech Kaczyński naśladował George’a Busha demaskują jej kawiarniane, a nie profesorskie marzenia o efektownym prezydencie, który, w najbardziej banalnym z możliwych sensie "umie i lubi się podobać". Wolałbym, by profesorowie polskich uniwersytetów nie mylili kryteriów oceny prezydenta i konferansjera. Modny jest obecnie termin "format". Gdyby chcieć go zastosować do analizy rozważań Jadwigi Staniszkis, trzeba byłoby stwierdzić, że postanowiła wpasować Lecha Kaczyńskiego w format George’a Busha. Może jednak bardziej racjonalnie i uczciwie będzie, jeśli Lech Kaczyński pozostanie sobą. Jest osobowością wystarczająco wyrazistą, człowiekiem o skrystalizowanych poglądach, przestrzegającym wysokich standardów moralnych, świadomym wagi urzędu, który sprawuje, aby sprostać obowiązkom prezydenta RP bez przywdziewania cudzego kostiumu.

















Reklama