Dla rządzących krajem wiecznie niepokorny dysydent pozostał psychopatą, dla swoich apologetów emigracyjny pisarz to symbol Rosji, której nie ma - Rosji sprzeciwu, Rosji walki, Rosji domagającej się swoich praw i nieczującej respektu przed nikim.

"Władimir Bukowski uchodzi za legendę i żywy pomnik ruchu dysydenckiego. Jednak prawda o nim jest trochę inna. Bukowski nie jest bohaterem cierpiącym na bohaterszczyznę. To człowiek niezwykle trzeźwy i przemyślny, daleki od marzycielskich porywów" - mówi Jerzy Pomianowski, wydawca "Nowej Polszy" i znajomy dysydenta.

Bukowski na pieńku z reżimem ma od najmłodszych lat. "Myśmy reformowali reżim, on chciał go zniszczyć" - mówią jego przyjaciele. Należy do pokolenia chruszczowowskiej odwilży, ale różni się od jego typowych przedstawicieli. Jego trzon to pokolenie zwycięzców II wojny, ludzi, którzy poczuli, że są jednym z najpotężniejszych narodów świata. Bukowski jest młodszy. Gdy Nikita Chruszczow obejmuje władzę w 1956 roku, Bukowski ma zaledwie 14 lat. Potężne intelektualne przebudzenie przełomu lat 50. i 60. będzie dla niego chrztem bojowym. Tak jak inni chce swobód i tak jak wszyscy jest pod wrażeniem moskiewskiego Festiwalu Młodzieży, kiedy w 1957 roku sowiecki człowiek po raz pierwszy mógł zetknąć się z ludźmi z Zachodu. Uczestniczy w wieczorach poezji pod pomnikiem Majakowskiego organizowanych w samym centrum Moskwy, w miejscu, z którego niemal widać Kreml. To emblematyczne zjawisko początku lat 60., a jego spadkobierców historia nazywać będzie "szestidiesiatnikami"

"To był taki antysowiecki underground. Bukowski był politycznym liderem tej grupy, ale ona nie była jednolita. Część ludzi to politycy, którzy zajmowali się snuciem planów o obaleniu Chruszczowa i komunizmu. Druga grupa to mistycy. Oni poszukiwali duchowej drogi dla Rosji, alternatywnej dla komunizmu. Trzecią grupę stanowili artyści. Od nich zaczęła się awangarda, nowe prądy w sztuce" - wspomina rosyjski pisarz i "szestidiesiatnik" Igor Dudiński.

Rozprawom o literaturze i sposobach na "demokratyzację" reżimu (młody Bukowski od razu pół żartem, pół serio sugeruje, że najlepiej byłoby otruć politbiuro) towarzyszy zachłyśnięcie się wolnością. Także - rzecz do tej pory niebywała - wolnością obyczajową. "Wszyscy spali ze wszystkimi, żenili się, rozwodzili. Piło się sporo i od samego rana. Bardzo się wszyscy przyjaźniliśmy. Drukowaliśmy jakieś ulotki. Potem się brało dziewczynę do pary, plik tych ulotek, butelkę winiaku. Rozklejaliśmy je po bramach. W przerwach był jakiś seks. A potem znowu rozklejanie" - mówi Dudiński.

Władza szybko budzi i jego, i Bukowskiego z letargu. W połowie lat 60. breżniewowska Rosja przykręca śrubę. Sypią się aresztowania. Już nie rozstrzeliwują. Znajdują sposób na niezgadzających się z partyjną linią - uznani zostają za wyrzutków społeczeństwa i osoby chore.

Bukowski pozna doskonale świat sowieckich szpitali psychiatrycznych. Po raz pierwszy znajdzie się w psychuszce w czerwcu 1963 roku za Majakowkę. Po raz drugi i trzeci trafi za kratki w 1965 i 1967 roku - za demonstrowanie w obronie uwięzionych dysydentów. Wychodzi na wolność, by znowu trafić za kratki. W 1971 wkrótce po wyjściu z więzienia Bukowski przeszmugluje na Zachód 150 stron dokumentów o nadużyciach sowieckiej psychiatrii. Wyrok - siedem lat więzienia i pięcioletnia zsyłka. W czasie ostatniej, niedokończonej odsiadki napisze wraz z psychiatrą Siemionem Głuzmanem oskarżycielski "Podręcznik psychiatrii dla dysydentów".

"W szpitalu kontrolują każdy twój czyn i każde słowo. Wszystko zostanie zaraportowane twojemu lekarzowi prowadzącemu" - piszą Bukowski i Głuzman. Ich rady są wręcz paranoidalne: nie odmawiaj odpowiedzi na trywialne pytania, by nie uznano cię za niepoczytalnego, używaj prostego języka - jedna metafora i jesteś schizofrenikiem, nie denerwuj się, nie popadaj w agresję - zostaniesz uznany za chorego, a błąd kosztuje wieloletnie leczenie.

Psychuszka to stała walka z torturami psychicznymi. W więzieniu dochodzą te fizyczne. Po latach Bukowski opisze sposób, w jaki łamano w 1971 roku w Lefortowie jego strajk głodowy. "Karmiono mnie na siłę przez dziurki od nosa. Trzymali mnie za ramiona, w czasie gdy lekarka wciskała mi rurę przez nozdrze. Rura była gruba. Z nosa lała się krew, ale pchali dotąd, aż pękła mi chrząstka. Nie mogłem wziąć ani wdechu, ani wydechu, czułem się, jakbym się topił" - wspomina.

W roku 1976 ZSRR dopiero co podpisał akt końcowy KBWE i zobowiązał się do poszanowania praw człowieka. Bukowski jest marną wizytówką reżimu, tym bardziej że na Zachodzie trwa kampania na rzecz jego uwolnienia. Sowieci zgadzają się na to w zamian za zwolnienie z więzienia w Santiago przywódcy Komunistycznej Partii Chile Luísa Corvalána. Bukowski znajdzie się na Zachodzie, Corvalán osiądzie w Moskwie, gdzie zaczyna krążyć antybreżniewowska rymowanka: "Pomieniali chuligana na Luísa Corvalána, gdie b najti takuju bliad' sztoby Lońku pomieniat". Obaj bohaterowie wymiany więźniów żyją do dziś. Żaden nie zmienił swoich poglądów.

Natalia Gorbaniewska, poetka, dysydentka i również ofiara sowieckiej psychiatrii, znalazła się na Zachodzie na kilka miesięcy przed Bukowskim i po jego deportacji czekała na niego na szwajcarskim lotnisku. "Na drugi dzień po jego przylocie zorganizowano konferencję prasową. Padło oczywiście pytanie, ilu w Związku Sowieckim jest więźniów politycznych. Odpowiedział, że... 150 milionów" - opowiada. Sam Bukowski od początku nie zamierza ukrywać, czym jest ZSRR. "Nie jestem ani z obozu prawicy, ani z obozu lewicy - jestem z obozu koncentracyjnego" - mówi.

Masza Słonim vel Lady Fillmore, dziennikarka BBC i właścicielka willi, w której w latach 70. koncentrowało się życie rosyjskiej diaspory w Londynie, wspomina Bukowskiego jako człowieka "dotkniętego więzieniem". "W całym domu był totalny bałagan i harmider, a w jego pokoju zawsze panował idealny porządek. Łóżko miał pościelone, wszystko poskładane w kosteczkę, żadnych niepotrzebnych sprzętów. Przesiadywał na nim godzinami i rozmyślał. On ciągle żył w celi" - mówi.

Bukowski nie zamyka się w rosyjskim gronie - jest pod tym względem silniejszy niż większość zmuszonych do emigracji Rosjan. Zachód go nie przeraża, tak jak przeraził Sołżenicyna czy Siniawskiego. Próbuje się z nim integrować. Kończy Uniwersytet w Cambridge, zostaje jego wykładowcą. Pozostaje jednak Rosjaninem pełną gębą. "Wchodzę do salonu, taki pokój z kominkiem. A tam siedzi jakiś starszy pan i rozrywa zębami suszoną na rosyjski sposób rybę, której spora porcja leży jeszcze na stole, rozłożona na angielskich gazetach" - mówi o Bukowskim dziennikarz Grigorij Niechoroszew.

Okazuje się kosmopolitą zwalczającym jednakowo silnie komunizm w Związku Sowieckim, jak i przekonującym intelektualistów do porzucenia bezsensownej nieufności wobec Ronalda Reagana. W jednym z wywiadów przyzna później, że upadek komunistycznego reżimu w Nikaragui cieszył go nie mniej niż upadek Związku Sowieckiego, a rewolucja "Solidarności" nie mniej niż erozja rosyjskiego komunizmu. "Jestem patriotą wolnego świata" - mówi.

Na początku lat 90. czasy zdają się mu sprzyjać. Rosja przełomu dwóch epok odkrywa na nowo swoich dysydentów. Borys Jelcyn toczy wojnę o władzę z Michaiłem Gorbaczowem i musi go przelicytować. Przeciwnik jest ojcem pieriestrojki, Jelcyn będzie twórcą rosyjskiej demokracji. Garną się do niego dawni dysydenci. Przed wyborami 1991 roku - pierwszymi wygranymi przez Jelcyna - Bukowski jest zupełnie na poważnie wymieniany jako kandydat na wiceprezydenta. Sprzyja mu atmosfera głębokiego antykomunizmu. Rosja rozbija ZSRR, a Jelcyn na poważnie rozważa urządzenie partii komunistycznej "procesu norymberskiego". Bukowski na krótko wraca do kraju. Zamyka się w udostępnionych mu archiwach państwowych - ma przygotowywać materiały na proces.

"Wyjechał do Rosji z prymitywnym skanerem i kopiował wszystko, co się dało. Rudolf Pichoja, szef sowieckich archiwów, umożliwił Bukowskiemu dostęp do półek. Ten pracował bez przerwy, mówił, że archiwa zaraz zostaną zamknięte. Okazało się, że miał zupełną rację" - mówi Jerzy Pomianowski.

Zachłyśnięcie Rosją Jelcyna przeszło mu bardzo szybko. Bo bardzo szybko z kraju, gdzie dysydentów nosi się na rękach i gdzie retoryka demokratyczna panuje nie mniej niż w Polsce, stała się krajem kremlowskiej biurokracji i oligarchii. W 1993 roku Jelcyn rozpędzi skonfliktowany z nim parlament, rok później najedzie na Czeczenię - to wydarzenie, po którym straci sympatię większości dawnych łagrowych weteranów. Do Rosji Putina nie przekonał się Bukowski nigdy. Związek Sowiecki, którego patriotą nie czuł się nigdy, trwa do dziś. Pod zmienionym szyldem, pod zmienioną symboliką.

"Co się do dzisiaj zmieniło? Jak rządziła Rosją biurokracja, tak rządzi nadal. Ponadto biurokracja ta się rozrasta, pojawiają się wciąż nowe <organy kontroli>. Znów tworzy się kult jednostki" - mówi Bukowski. Nie ma zaufania do nikogo: do reformatorów, do zamordystów, do Cerkwi, nie szanuje władzy, nie podporządkowuje się mainstreamowi. Jest po prostu Władimirem Bukowskim - człowiekiem, o którym trudno w Rosji usłyszeć złe słowo, a jednocześnie takim, który nie ma w niej nic do powiedzenia.

Amerykanów na ogół natomiast Bukowski oszczędza. We wrześniu 2005 roku na łamach "Washington Post" zabiera jednak głos w sprawie tortur w obozie w Guantánamo. Jeden z najmocniejszych, bo podbudowany własnymi przeżyciami. "Jeżeli wiceprezydent Cheney ma rację, mówiąc, że pewne okrutne, nieludzkie i poniżające traktowanie więźniów potrzebne jest do zwycięstwa w wojnie, oznacza to, że już tę wojnę przegraliśmy" - pisze. W Polsce chętnie cytowany jest przez prawicę, bo potępia Okrągły Stół. "Ludzie podziemia, siadając do stołu wraz z dotychczasowymi wrogami, przekreślali tym samym swą przewagę moralną nad nimi. Z bandytami się nie pertraktuje" - mówi w jednym z wywiadów pod koniec lat 90.

W osobistych kontaktach pozostaje zwykłym rosyjskim człowiekiem, nieskorym do wywyższania się, skromnym i mało przywiązanym do swoich osiągnięć. Władimir Pimienow, dawny dziennikarz BBC w Londynie, wspomina o swoim spotkaniu z mistrzem: "Byłem nim zafascynowany". "Pan jest idolem mojej młodości!" - zachwycałem się. "Dobra, dobra, nie gadaj głupot. Chodźmy się napić" - odparował. "Potem mnie ciągał po nocnym Londynie, po jakichś dziwnych dzielnicach, gdzie można było dać w gaz" - opowiada. Bo Bukowski przekonuje do siebie niemal każdą osobę, z którą się spotkał - nie jest jednak w stanie przekonać własnego narodu.


Wykorzystano fragmenty wywiadów Bukowskiego dla "Najwyższego Czasu!" i "Tygodnika Solidarność" oraz publikacji pisarza w "Washington Post"