Ale niewątpliwie - to także problem, który można rozwiązać. Utrudnia to jednak stałe podgrzewanie tego sporu przez rząd i rozpatrywanie go w kategoriach "albo-albo".
Otoczony ludźmi przytłoczonymi odpowiedzialnością, ale jednocześnie pozbawionymi odpowiednich kompetencji premier jest najprawdopodobniej niedoinformowany co do rzeczywistej sytuacji w dolinie Rospudy. Przy braku przepływu informacji i braku wzajemnego zaufania do siebie poszczególnych polityków - co jest cechą obecnego układu władzy - bardzo możliwe, że mówiąc o opóźnieniu budowy autostrad o 15 lat, premier rzeczywiście w to wierzy. Twierdzenie premiera, że zatrzymanie budowy obwodnicy zahamuje rozwój polskich autostrad jest oczywiście fałszywe - to jest unikalny teren i Komisja Europejska protestuje nie bez powodu. Mówiło się o tym jeszcze przed artykułem Wajraka sprzed roku - tak, że było dość czasu na wytyczenie innej trasy. Zresztą jest ona podobno wytyczona. Ze strony rządu jednak widoczna jest tylko bardzo jednoznaczna wola walki o realizację własnych postanowień, upór, który trudno racjonalnie uzasadnić.

Tymczasem eskalacja sporu sprawia, że problem Rospudy wyrasta do rozmiarów ogromnego kryzysu. Ekologowie działają jednak w sposób kontrproduktywny wobec swojej sprawy. Nikt właściwie nie stara się rozwiązać tego problemu. Zadaniem między innymi mediów mogłoby być pokazanie realnych alternatyw, zestawienie ze sobą sprzecznych racji, wreszcie wskazanie rządowi drogi, jak mógłby wyjść z tej pułapki. Bo z tej pułapki można wyjść - wymaga to jednak rozmowy z tymi, którzy sprawę Rospudy znają od strony technicznej. Tymczasem Jarosław Kaczyński zapiera się coraz silniej, w miarę jak jest krytykowany. To jego sposób na utrzymywanie władzy, na stałe pokazywanie "kto tu rządzi". Przez to rozwiązanie problemu staje się coraz bardziej odległe - a prosta sprawa lokalnej obwodnicy staje się ogólnospołecznym symbolem sprzeciwu wobec władzy.

Nie sądzę jednak, żeby akurat wokół Rospudy mógł wyrosnąć jakiś szerszy, długofalowy ruch antyrządowy. Paradoksalnie dlatego, że liczba potknięć tego rządu w różnych dziedzinach jest już po prostu zbyt duża. W rezultacie krytyka władz rozprasza się na dziesiątki spraw. A im więcej jest tych zapalnych kwestii, tym bardziej sprzeciw wobec działań rządu staje się chaotyczny i nieskonsolidowany.

Ja osobiście bardzo chciałabym, żeby obrona Rospudy przerodziła się w walkę o zmianę wyglądu polskiej sceny politycznej. Nie wierzę jednak, żeby tak się stało. Może to problem ogólnospołecznej letniości? W demokracji bardzo trudno jest zmobilizować ludzi - liczą oni bowiem na sprawne działanie instytucji. System demokratyczny nieco deaktywizuje społeczeństwo - zamiast działać samemu, czekamy, aż zadziałają odpowiednie procedury. W wypadku Rospudy też one zresztą zadziałają - spór najpewniej zostanie rozstrzygnięty przez Komisję Europejską. Jednak społeczne zmęczenie działaniami koalicji wyrazi się dopiero w wyborach parlamentarnych, wcześniej raczej nie ma co mówić o powstaniu jakiegokolwiek ruchu protestu.

Z pewnością jednak sprawa Rospudy wyrasta na symbol podstawowych kłopotów, jakie Polacy mają z obecnym rządem. To choćby kwestia rozbudzania niesamowitych oczekiwań wobec drugorzędnych spraw - jak na przykład wokół raportu WSI. To także - zupełnie niezgodny z samą nazwą rządzącej partii - stosunek do prawa.

Jako socjolog sądzę, że ludzie po prostu są już znużeni rozdźwiękiem między słowami a rzeczywistością, a z drugiej strony mają też dość stałego podkreślania, kto tu rządzi, przy jednoczesnej całkowitej bezradności władzy wobec podstawowych problemów społecznych.










Reklama