To było jesienią 1991 roku. Siedzę sobie z moją żoną Barbarą w naszym domu w Wachtberg nieopodal Bonn. Wiesz - pyta mnie żona - ostatnio gdzieś w Tyrolu odkopali zamarzniętego w lodowej bryle człowieka z epoki plejstocenu. Odmrozili go, a on otwiera oczy i pyta: Czy Hans-Dietrich Genscher jest jeszcze ministrem spraw zagranicznych Niemiec? Pomyślałem wtedy, że skoro dworuje sobie ze mnie własna żona, to trzeba pomysleć o emeryturze - tak przy okazji obchodzonych w marcu 80. urodzin Genscher uzasadniał motywy swojego odejścia z polityki.

Rzeczywiście Genscher był ewenementem na skalę światową. W 1992 roku opuścił swój gabinet w Auswartiges Amt na własne życzenie po 23 latach nieprzerwanego ministrowania. Najpierw - od 1969 roku - jako szef MSW, a od 1974 do 1992 roku minister dyplomacji i wicekanclerz. Żaden współczesny polityk w systemie demokratycznym nie przetrwał na eksponowanym urzędzie tylu lat. - Uszy wielkie jak u słonia, żółty pulower pod marynarką i wiecznie niemodne okulary - wspomina Genschera publicysta magazynu "Stern" Hans Peter Schutz.

"Był, odkąd pamiętam. Inni politycy się zgrywali, kompromitowali, odchodzili, a on po prostu trwał i robił swoje" - mówi DZIENNIKOWI czołowy niemiecki dziennikarz Hans Leyendecker. "To, że zachodnioniemiecką dyplomacją kierował przez dwie dekady jeden człowiek, było prawdziwym darem niebios. Dzięki temu Niemcy przestały być podejrzane. I wreszcie stały się obliczalnym i dobrze zakorzenionym elementem na mapie Europy" - uważa Christian Hacke, czołowy badacz dziejów niemieckiej dyplomacji z Uniwesytetu w Bonn.

Prawdziwy Saksończyk
Niemcy chętnie dworują sobie z mieszkańców różnych regionów, przyklejając im prześmiewcze etykietki. Fryzowie ze Szlezwiku-Holsztyna to kretyni, Bawarczycy piją na umór, a mieszkańcy wschodnioniemieckiej Saksonii znani są ze swojej przesadnej ostrożności i tego, że prędzej umrą z głodu, niż podzielą ciastko tak, by komuś przypadła mniejsza porcja.

"Genscher z tej czasem irytującej skłonności do kompromisu uczynił swój znak firmowy" - opowiada DZIENNIKOWI Schutz. "Mówił zawsze tak niejednoznacznie, że każdy był potem przekonany, że stanęło na jego. W ten sposób rozgrywał swoje największe partie przy stołach dyplomatycznych: jako pośrednik między Carterem i Breżniewem, a potem Reaganem a Gorbaczowem" - śmieje się Schutz.

Jeszcze wyraźniej niż miejsce Genschera ukształtował czas, w którym dorastał. Urodził się w roku 1927. Poszedł do szkoły, gdy władzę w Niemczech przejął Hitler. "Los Genschera był typowy dla tego pokolenia: najpierw wprawka w Hitlerjugend, a potem praca na rzecz budowy tysiącletniej Rzeszy. To oni mieli objąć we władanie Lebensraum wywalczony im przez Wehrmacht po wygranej wojnie" - mówi Schutz.

W 1943 16-letni Genscher trafił do oddziału obrony przeciwlotniczej. On i jemu podobne żółtodzioby miały być rzucone na odsiecz Berlinowi w 1945 roku. Na szczęście dla Genschera dowódca oddziału nie był fanatykiem i widząc, że wojna jest już przegrana, przy pierwszej okazji poddał się Amerykanom. "Upadek Rzeszy, porażka ideologii Hitlera i pierwsze informacje o zbrodniach nazistów to był dla tych chłopców szok. W jego wyniku całe pokolenie uodporniło się na wszelkie ideologie i stało się do bólu pragmatyczne. Ten pragmatyzm będzie potem najważniejszym narzędziem w politycznym arsenale Genschera" - mówi politolog z Getyngi Franz Walter.

Po wojnie przyszła bieda i głód. Młody Hans-Dietrich przypłacił to przewlekłym zapaleniem płuc. Ta nieuleczalna wówczas choroba prześladowała dwudziestoparolatka przez 10 lat. "To go zahartowało. Wiedział, że aby nadrobić stracone w sanatorium tygodnie, musi być lepszy niż inni. To wtedy stał się niezwkle pilny i ambitny. Gdy został ministrem, był wszędzie. Dziś Moskwa, jutro Paryż, pojutrze Waszyngton. I tak przez 20 lat. Krążył nawet taki żart: Leci Genscher do Waszyngtonu, patrzy przez okno, a tam w samolocie w kierunku przeciwnym siedzi... Hans-Dietrich Genscher" - śmieje się Hans Leyendecker.

Zawsze liberał
Mimo słabowitego zdrowia Genscher zdołał po wojnie zrobić studia prawnicze. Mieszkał wtedy w Lipsku. Ta część Niemiec znalazła się pod rosyjską okupacją. "Na jakiejś rodzinnej imprezie spotkałem swojego wuja: kiedy ci Rosjanie wreszcie stąd wyjdą? Spojrzał na mnie z politowaniem i mówi: synku, 50 lat, nie mniej. Wtedy zdecydowałem, że trzeba wyjechać na zachód" - wspominał niedano Genscher w wywiadzie udzielonym stacji radiowej "BR". 20 sierpnia 1952 roku 25-letni Genscher przekroczył granicę Berlina Zachodniego (muru jeszcze wtedy nie było) i stamtąd uciekł do Niemiec Zachodnich.

W tym czasie dzięki wsparciu aliantów Niemcy Zachodnie zaczęły stawać na nogi. W Republice Bońskiej wszystko formowało się na nowo. Nowe partie, nowe gazety. Genscher zapisał się do liberalnego FDP, pełniącego podówczas funkcję trzeciej siły w Bundestagu, swoistego języczka u wagi.

Początkowo liberałowie trzymali z chadecją. Ale zmiany wisiały w powietrzu. Coraz więcej młodych polityków czuło, że wiekowy kanclerz Adenauer się skończył. Takie nazwiska jak Willy Brandt, Helmut Schmidt czy Genscher tchnęły świeżością spojrzenia. Chadecja upierała się przy tym, żeby zrywać stosunki dyplomatyczne z każdym państwem, które uznaje NRD, a więc z całym blokiem wschodnim. "A młodzi politycy uważali, że w Moskwie czy Warszawie też siedzą zdrowi na umyśle politycy, a nie żadne czerwone potwory. Trzeba z nimi rozmawiać. Dla własnego dobra" - tłumaczy Christian Hacke. "Tak zrodził się pomysł na nową politykę wschodnią: zmiana i ewentualne zjednoczenie Niemiec miało nastąpić nie przez konfrontację z komunistami, ale w wyniku zbliżenia. Brandt pojechał do Gomułki i Breżniewa. Uznał, że nie warto żyć przeszłością i trzeba pogodzić się z utratą na rzecz Polski terenów jako sprawiedliwą karą za II wojnę światową. Pomysł był socjaldemokratyczny, ale bez liberałów z Genscherem - kluczową wśród nich figurą - nie mogliby stworzyć większości" - uważa publicysta lewicowego "taz" Christian Semmler. Po wyborach w 1969 FDP i SPD zawiązały koalicję, a chadecja została za burtą. Genscher objął stanowisko szefa MSW.

Niedoszły zakładnik
Cały świat usłyszał o nim w 1972 roku, gdy podczas igrzysk olimpijskich w Monachium palestyńska bojówka uprowadziła grupę izraelskich sportowców. Porwanie obciążało konto Genschera, wtedy zwierzchnika niemieckiej policji. I wtedy minister zadziwił świat, gdy zaproponował terrorystom, żeby wzięli na zakładnika jego, a wypuścili sportowców.

"Porywacze odrzucili tę propozycję, ale Genschera, odważnego grubaska, zapamiętał cały świat" - wspomina Leyendecker. Wkrótce został szefem swojej partii i objął tekę ministra spraw zagranicznych i wicekanclerza Niemiec. Osiem lat później uznał, że czas mariażu z lewicą się skończył i wraz ze swoją partią poparł konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Helmuta Schmidta. Kanclerzem został chadek Helmut Kohl, a Genscher utrzymał stery niemieckiej dyplomacji. Jako zastępca Kohla wytrwał aż dekadę, łącznie 17 lat na stanowisku drugiego człowieka w państwie.

"Kiedy zaczynał, trauma wojenna wciąż kładła się cieniem na polityce zagranicznej Niemiec. Genscher to zmienił. Przekonał Niemców i świat, że interes Niemiec i integracja europejska to dwie strony tego samego medalu .To wtedy Niemcy stały się motorem integracji europejskiej" - mówi DZIENNIKOWI Christian Semmler.

"Kto wie, czy nie był najważniejszym elementem polityki odprężenia między USA i ZSRR. Uważał, że sens ma tylko dyplomacja aktywna" - mówi DZIENNIKOWI berliński historyk i publicysta Michael Sturmer.
"Bez tych dwóch elementów - zakorzenienie RFN w integracji europejskiej i odprężenie - nie byłby możliwy największy sukces Genschera, który dał mu miejsce w historii świata - zjednoczenie Niemiec, a co za tym idzie pokojowy rozpad ZSRR" - uważa Christian Hacke.

Kohl czy Genscher: o to, kto był ojcem niemieckiego zjednoczenia, berlińscy historycy kłócą się do dzisiaj. Kohl kojarzy się z obaleniem muru berlińskiego. "Szczyt politycznej kariery Genschera przypada za to na 30 sierpnia 1989. Stał wówczas na balkonie Ambasady RFN w Pradze. W dole 10 tysięcy Niemców ze Wschodu. Przyjechali tu swoimi trabantami, nieraz z dobytkiem całego życia. Szturmowali ambasadę, która nie nadążała z wydawaniem wiz. - Drodzy rodacy. Chcemy wam powiedzieć, że rząd Republiki Federalnej Niemiec nie będzie wam utrudniał... Ostatnie słowa zagłuszył nieopisany szał radości. "Dzię-ku-je-my, skandował tłum" - wspomina Christian Semmler.

Pocieszny dziadunio
"Już po roku 1989 Genscher nadal miał spore wątpliwości co do natowskich aspiracji Polski. Bał się, że zbliżenia Sojuszu Północnoatlantyckiego do granic Rosji może osłabić reformatorski obóz Gorbaczowa, a potem Jelcyna" - wspomina Sturmer. Ale z Polską chciał rozmawiać. Zainicjował budowę Trójkąta Weimarskiego, choć trudne sprawy negocjacji z UE i finalizację rozszerzenia NATO zostawił już następcom.

Z dzisiejszej perspektywy Genscher jest przybyszem z innej epoki. Wygląda jak pocieszny dziadunio. Ale wciąż umie zaskakiwać. Ostatnio zachwycił Niemców wyznaniem, że na imprezie z okazji swoich 80. urodzin najchętniej widziałby zespół "Tokio Hotel". Starszym przypomnijmy, że to superpopularny zespół, na którego koncertach na scenie lądują tuziny damskich stringów rzucanych przez rozentuzjazmowane nastolatki. "O, widzę, że Hans-Dietrich wciąż w formie. Zawsze wiedział, co komu powiedzieć. On po prostu nie umie być niepopularny" - śmieje się Schutz.

Jutro gościem specjalnym debaty DZIENNIKA IDEI będzie Hans-Dietrich Genscher - długoletni szef zachodnioniemieckiej dyplomacji. Niedawno obchodził 80. urodziny. Był gigantem dyplomacji na miarę Metternicha, Talleyranda czy Kissingera. To on pierwszy dostrzegł, że z Michaiłem Gorbaczowem można się porozumieć i otwarcie zapewniał Polaków, że mimo zjednoczenia Niemiec nie muszą martwić się o granicę na Odrze i Nysie. To m.in. dzięki jego polityce Europa Środkowa przestała się obawiać Niemiec.








































Reklama