Rosja znów wierzy dziś w swoją potęgę. Nabrała przekonania, że dzięki zasobności w surowce - gaz i ropę może kontrolować świat. To nieprawda, że Rosjanie dążą do kontroli tylko nad terytorium b. ZSRR. Kreml chce odnowić panowanie nad całym byłym blokiem wschodnim, nie tylko nad dawnymi republikami sowieckimi.

Rosjanie nie zamierzają przyjąć do wiadomości nieodwracalności przemian, które zaszły pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. Nadal nie życzą sobie, by ktoś inny próbował mieszać się w sprawy „ich” regionu. Nie mogą pogodzić się z faktem, że Estonia stała się członkiem UE.

Dlatego zaostrzają bezsensowny kryzys w stosunkach z maleńkim sąsiadem. Z tego samego powodu protestują też zresztą przeciwko budowie elementów tarczy rakietowej w Polsce. Doskonale wiedzą, że tarcza w najmniejszym stopniu nie zagraża ich bezpieczeństwu, ale są wściekli, że Amerykanie nie skonsultowali z nimi planów, które - zdaniem Rosjan - dotyczą ich własnego podwórka.

Największy problem dla Estonii – a także Polski – polega na tym, że choć Unia Europejska powinna brać kraje członkowskie w obronę, przynajmniej rozpoczynając ofensywę dyplomatyczną, to nie sądzę, by Bruksela kiwnęła palcem w tej sprawie. Dla krajów starej Unii najważniejsze jest utrzymanie dobrych stosunków z Rosją. To dogmat, niezależny już nawet od bieżących interesów i handlu surowcami energetycznymi.

Niestety obawiam się, że w sporze pomiędzy Rosją i nowymi państwami Unii, Bruksela weźmie raczej stronę Putina niż swoich własnych członków. Nie zrobi tego otwarcie, będzie prowadzić swoje gierki z Rosją i nie zaprotestuje głośno przeciw działaniom Kremla. Nawet gdyby Moskwa wstrzymała dostawy gazu czy ropy, nie oczekiwałbym jakiś ostrej reakcji ze strony Unii. Taka jest niechlubna tradycja UE.

Estonia, a także Polska, skoro już zdecydowały się wstąpić do Unii, muszą starać się tę tradycję zmienić. I bardzo aktywnie wpływać na politykę wschodnią UE, by zaczęła wreszcie wywierać faktyczną presję na Rosję. Na razie tego nie ma.