Jechaliśmy na szczyt walczyć o pierwiastek. Przyjechaliśmy z Niceą, czyli systemem, który jest dla nas lepszy, ale będzie obowiązywał tylko do 2017 roku. Czy to faktycznie sukces?
Tak, i to duży. Naszego postulatu, systemu pierwiastkowego, nie popierał niemal nikt, poza warunkowym poparciem Czech. System nicejski jest dla Polski lepszy. Pierwiastek byłby korzystniejszy, gdyby miał obowiązywać po wsze czasy. Było to jednak całkowicie nierealne. Pamiętajmy, że w Unii żadne mechanizmy nie obowiązują na zawsze.

Czy negocjacje były bardzo nieprzyjemne na poziomie osobistym? Tak to wyglądało z zewnątrz.

Rozmowy były stanowcze, ale absolutnie nie wrogie. Duży, pozytywny wpływ na ich przebieg miała na pewno osobowość pani kanclerz Angeli Merkel, która w żadnych okolicznościach nie jest osobą rodzącą agresję, tylko wręcz odwrotnie. Wielką rolę odegrał też prezydent Sarkozy, choć to impulsywny człowiek. Z kolei Tony Blair, który również wywarł bardzo pozytywny wpływ na przebieg negocjacji, był w różnych fazach szczytu kimś w rodzaju mediatora. W końcowej fazie włączyli się też premier Hiszpanii Jose Zapatero i premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Struktura negocjacji była bardzo skomplikowana, ale rola prezydenta Francji była bardzo pozytywna, podobnie jak brytyjskiego premiera.

Czy jest prawdą, że w naszej ekipie były tarcia między minister Fotygą a negocjatorami?

Nie, nie jest to prawdą. Jeżeli w niektórych rozmowach towarzyszyła mi tylko jedna osoba, to była nią pani minister Ewa Ośniecka-Tamecka, która od wielu lat zajmuje się Unią Europejską i jest w tym bardzo biegła. Z Anną Fotygą byłem tylko na tych oficjalnych posiedzeniach, na których mieli być - wedle reguł - prezydent i szef MSZ. Na wielu z kolei spotkaniach byłem po prostu sam, bo taki był ich charakter. Choćby na spotkaniu w cztery oczy z panią Merkel, z premierem Blairem czy z prezydentem Sarkozym.

Donald Tusk w rozmowie z Faktem stwierdził, że to co osiągnięto mogliśmy dostać już przed negocjacjami bez budowania całego napięcia.

To nieprawda! PO w szczególny sposób pojmuje rolę opozycji, bez żadnego szacunku dla zewnętrznych interesów Polski. Platforma nie może zaakceptować faktu, że rezultat szczytu jest naszym sukcesem, bo w ten sposób upada kolejny dogmat, którym posługuje się partia Tuska. To dogmat głoszący, że politykę zagraniczną potrafią realizować tylko ludzie dawnej Unii Wolności.

Przed negocjacjami Platforma udzieliła jednak poparcia rządowi. Nie wpisała się w linię Gazety Wyborczej, profesora Geremka czy Aleksandra Kwaśniewskiego...
Ale jednocześnie bardzo ostro zaatakowała PiS i rząd w słynnym już spocie reklamowym. Jego emisja przypadła akurat na moment, gdy prowadziliśmy ciężkie negocjacje w Brukseli.

Pan łączy te dwie sprawy?

Jak można tego nie łączyć, jeżeli spot ukazuje się tego samego dnia, gdy w najgorętszą fazę wchodzi protest pielęgniarek, a my zwieramy szyki w Brukseli? Jak uwierzyć, że partia, która była zawsze skrajnie antyzwiązkowa, nagle popiera protest pielęgniarek tylko z merytorycznych powodów?

Oskarżenie opozycji o torpedowanie stanowiska własnego rządu w ważnych rokowaniach międzynarodowych jest bardzo poważnym zarzutem.

To jest poważny zarzut, ale można go spokojnie postawić. Szczególnie jeżeli ktoś wygłasza twierdzenie, że Polska przegrała. Mówić, że nie odnieśliśmy sukcesu, to jakby mieć pretensje do kogoś, kto zdobył złoty medal na olimpiadzie, że przy okazji nie pobił rekordu świata, który i tak do niego należy.

Stosunki polsko-niemieckie są najgorsze od wielu lat...

To kolejny mit, który się tworzy, aby podważyć brukselski sukces.

Jaka jest pańska ich ocena, zwłaszcza po szczycie, gwałtownych starciach w Brukseli?

Pożegnanie z panią kanclerz Merkel było bardzo miłe. Pani kanclerz również odniosła sukces, podobnie jak cała niemiecka prezydencja. Ambicje rządu niemieckiego, jeżeli chodzi o pozycję tego państwa w Unii Europejskiej, są teraz łatwiejsze do zaakceptowania niż przed szczytem. Angela Merkel pokazała, że potrafi być elastyczna, rozumie potrzeby swojego kraju, ale potrafi też zrozumieć innych. Ja odebrałem ten szczyt jako znakomity pokaz europejskiej lojalności i solidarności. Twardo broniliśmy swoich racji, ale robiliśmy to w tonie, który określiłbym jako przyjazny.

Oficjalny odbiór jest inny.

Rozmowy skończyły się o piątej rano, kiedy większość Polski spała, więc niemal nikt nie śledził konferencji prasowej. Ci, którzy ją widzieli, nie mogli mieć wątpliwości, że rozstanie było serdeczne. Bardzo dziękowałem i pani kanclerz, prezydentowi Sarkozy'emu i premierowi Blairowi, a także premierom Zapatero i Junckerowi. Oni zrobili dla nas i dla porozumienia bardzo dużo. Traktuję to jako akt solidarności.

Czy podgrzewanie atmosfery z obydwu stron, którego byliśmy świadkami przed szczytem, nie stanowi zagrożenia - choćby dlatego, że może przenieść animozje polityczne na poziom społeczeństw?

W prasie niemieckiej wyraźny jest niebyt przychylny Polsce ton, który rzeczywiście nie ułatwia polsko-niemieckiego pojednania. Ale proszę też zwrócić uwagę, że niemieckie media w takich sytuacjach murem stoją za swoim rządem. U nas jest niestety odwrotnie. To wpisuje się zresztą w pewien proces historyczny. W naszej historii są bowiem obecne dwie tradycje, obie do dziś bardzo żywe. Do jednej przyznają się ci, którzy zawsze twardo walczyli o nasze interesy. Do drugiej, która ujawniła się wyraźnie po raz pierwszy w XVIII wieku, ci, którzy dla mizernych korzyści gotowi są położyć na szali interesy kraju.

Kto reprezentuje tę drugą tradycję?

Nie będę rzucał oskarżeń personalnych. Ale dziwi mnie, że jeden z polskich polityków mówi, że Polska dostała nauczkę. Polska żadnej nauczki nie dostała. Wręcz przeciwnie. A gdyby nawet tak było, to polski polityk nie powinien mówić o tym z satysfakcją. Albo inny przykład: pewne polskie środki masowego przekazu wzywały nas do przyjęcia od razu warunków wstępnych, jakie nam proponowano. Jak to rozumieć?

16 lipca spotka się pan z prezydentem Bushem w Waszyngtonie. Czy zostanie wtedy podpisane porozumienie w sprawie tarczy?

Nie przewidujemy tego. Nie śpieszmy się aż tak, sprawa jest zbyt poważna.

Zapyta pan w Waszyngtonie o wizy dla Polaków?

Tak, choć podkreślam, że Biały Dom nie jest tutaj właściwym adresem. Administracja zajmuje się tarczą antyrakietową, za politykę wizową odpowiada Kongres. Mam zaplanowane spotkanie z kongresmenami i senatorami, i wtedy z całą pewnością kwestia wiz zostanie omówiona.

Są szanse na ich zniesienie?

Będziemy musieli domagać się wyjątkowego podejścia i wszystko zależy od tego, czy Kongres na takie podejście się zgodzi. W tej chwili bowiem zasada jest taka, że kraj może zostać włączony do programu bezwizowego tylko jeżeli mniej niż dwa procent obywateli, którzy otrzymali wizy, przedłuża pobyt w USA. Dodatkowym kryterium jest odsetek odrzucanych wniosków o wizy - mniej niż trzy procent. Polska niestety nie spełnia tych wymagań.

Wizy to także kwestia symboliczna i prestiżowa.

Całkowicie się zgadzam. Dlatego będziemy o tym rozmawiać.
































Reklama