Prawdopodobnie należałoby postawić Jarosławowi Kaczyńskiemu pomnik za to, że doprowadził do zniszczenia formacji politycznej, z którą kojarzyło się najgorsze - od rabacji galicyjskiej i Jakuba Szeli do organizacji w stylu nacjonal-komunistycznego czyli Grunwaldu, złożonej w dużej części z partią trzeciego garnituru aparatu pokomunistycznego.

Reklama

Politykę Kaczyńskiego można być może porównać do manewru Francois Mitteranda. Został on prezydentem Francji w 1981 roku i ku zaskoczeniu i oburzeniu wszystkich wciągnął do rządu komunistów. Zakończyło się to klęską komunistów, którzy po tym manewrze przestali właściwie istnieć. To samo osiąga teraz Kaczyński. Lepper po objęciu posad rządowych przestaje po roku urzędowania politycznie istnieć. Nie sądzę, żeby bez niego Samoobrona mogła odegrać jeszcze jakąś rolę na scenie politycznej.

Mogą oczywiście powstać przeróżne formacje, które będą miały w nazwie słowo "samoobrona", czy nawet "samobójstwo", ale nie będzie to miało większego znaczenia. Samoobrona to od początku do końca Andrzej Lepper. To typ formacji opartej na jednoosobowym przywództwie. Jeżeli nie ma przywódcy, nie ma spoiwa. Dlatego sądzę, że obecność Leppera w szpitalu w tych dniach urasta do rangi symbolu.

Nawet jeśli Andrzej Lepper obroni się przed oskarżeniami o udział w aferze gruntowej, już jest głęboko zraniony i poniżony. Siła Samoobrony opierała się na niezadowoleniu społecznym. Reprezentowała konkretne grupy. Skutecznie odwoływała się do ludzi prostych, żyjących w zawieszeniu między PRL a demokratyczną Polską. Rolników, którzy nie umieli się dostosować do nowoczesności i realiów III RP, do dość zamożnych drobnych i średnich prowincjonalnych przedsiębiorców (w rodzaju np. restauratora Witaszka). Czuli się pokrzywdzeni w III RP, a jednocześnie byli bardzo sprytni i cwani, np. potrafili korzystać z różnego rodzaju ulg.

Reklama

Siła i jednocześnie słabość PiS polega na tym, że przyjął znaczną część tego tradycyjnego elektoratu Samoobrony. Zrobił to przejmując w pewnej mierze język Samoobrony. Język polityków PiS ma dosyć mocny populistyczny akcent, pełno w nim fraz, które atrakcyjnie brzmią, ale nie bardzo wiadomo, co oznaczają. Przykład - osławiona Polska solidarna.

Przypuszczam jednak, że PiS przejmując część wyborców Samoobrony tracił równolegle część swojego elektoratu z roku 2005. Dlatego głównym problemem PiS pozostaje teraz dotarcie do wielkich miast, nowoczesnego elektoratu. Trudno tego dokonać odwołując się jednocześnie do elektoratu koalicjantów spod znaku moherowych beretów. Dodatkowo, choć tradycyjny elektorat Samoobrony będzie jeszcze jakiś czas istniał, ale też będzie wzrastała rola młodych, lepiej wykształconych rolników, przedsiębiorców, urzędników, robotników. O zdobycie głosów tej grupy partia Kaczyńskiego będzie konkurowała dodatkowo z partią Tuska. Zwycięstwo polityczne nad Samoobroną i LPR nie oznacza więc wcale, że zwiększy się potencjał PiS.

Czytamy, że LiS nadal istnieje i chce żyć dalej. Dowiadujemy się w niedzielę, że Samoobrona czuje się opuszczona przez koalicjanta, ale sama koalicja trochę jeszcze żyje. Lepper wypowiada zdania bardzo ostre, ale nie uczynił niczego, co by miało oznaczać, że zerwał umowę z premierem. Jeszcze nie bardzo wie, co ma zrobić. Wyrok na niego zapadł. Pewnie straszą go wspólną celą z Łyżwińskim. Nie stać Leppera póki co na ucieczkę do przodu. Woli wróbla w garści (ileś foteli parlamentarnych) niż niepewną w swoich rezultatach kampanię wyborczą. Boi się, mimo korzystnych jak dotąd dla siebie głosowań, że rozpadnie mu się klub sejmowy. Mimo całego zgiełku więcej w nim asekuranctwa niż siły i dawnej zaczepności.

Reklama

Niezależnie od tego, jak długo przetrwa ten parlament, niezależnie od losu Giertycha i Leppera, scena polityczna w Polsce jest wbrew pozorom bardzo stabilna. Stabilność jest zapewniana przez dwie wielkie partie, PO i PiS, i system finansowania partii z budżetu państwa. Dzięki pieniądzom podatników lepszą pozycję startową mają partie już raz wybrane. Podatnicy chcąc nie chcąc będą utrzymywać politykę i polityków. Dlatego obecny system partyjny może przetrwać jeszcze parę długich lat.

Z tego właśnie powodu PO i PiS, choćby nie wiem, jak się odżegnywały, nie uciekną od przeznaczenia. Prędzej, czy później będą razem rządzić Polską. Uważam, że nawet przed wyborami możliwe byłyby sygnały z obu stron, że są świadomi tego zadania. PO nie ma bowiem szans na rządzenie z Lewicą i Demokratami. PiS z kolei nie ma perspektyw na poszerzenie swojej bazy politycznej i społecznej i może po wyborach odegrać rolę twardej opozycji albo wybrać trudny wariant współrządzenia państwem.