Małgorzata Werner: Założył pan organizację, która ostro występuje przeciwko politycznej poprawności. Co się panu w niej nie podoba?
John Midgley
: Poprawność polityczna to próba zmuszenia ludzi do myślenia i mówienia w określony sposób. To atak na wolność słowa i naszą tradycję. W imię poprawności politycznej uchwala się dziesiątki idiotycznych przepisów, które szkodzą, utrudniają nam życie, a często przeczą również zdrowemu rozsądkowi. Proszę sobie wyobrazić, że w Southampton nie pozwolono starszej pani zrobić zdjęć własnym wnukom bawiącym się w parku.

Reklama

Fotografowanie dzieci jest bowiem zakazane, bo - jak argumentują władze - maluchy mogliby uwieczniać także pedofile. W niektórych szkołach z kolei zabroniono nauczycielom smarować buzie uczniów kremem z filtrem, znów z obawy przed potencjalnymi pedofilami wśród wychowawców. Skutkiem są oczywiście poparzenia słoneczne. Jednocześnie w tych samych szkołach wysyła się dziewczęta w ciąży na konsultacje w sprawie aborcji, nie pytając nawet o zdanie ich rodziców. To wszystko zostało postawione na głowie!

Te przykłady są rzeczywiście kuriozalne, ale przecież cel jest słuszny: ochrona najsłabszych, którzy sami nie mogą o siebie zadbać.

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwia się uregulowaniom dotyczącym bezpieczeństwa, zwłaszcza w dziedzinach takich, jak budownictwo, przemysł chemiczny czy energetyka atomowa. Ale chodzi nam o to, by takie przepisy były zdroworozsądkowe. Tymczasem w Wielkiej Brytanii reguluje się, z jakiej odległości dzieci mogą rzucać w siebie śnieżkami. Albo inny przykład: rada mediów nakazała usunięcie z kreskówki o Tomie i Jerrym sceny, w której upozowany na bogatego kapitalistę Tom pali cygaro. Uzasadnienie: ta scena gloryfikuje palenie i przez to demoralizuje dzieci.

Czy nie jest to jednak pojedynczy przykład wynaturzenia z gruntu słusznej idei?
Nie. Poprawność polityczna sprowadza się do mówienia nam, jak i co wolno myśleć i mówić. A to - jak Polacy bardzo dobrze wiedzą - jest cechą reżimu totalitarnego. Uważam, że Wielka Brytania znajduje się na równi pochyłej. Obok przykładów śmiesznych, takich jak problem, czy kawę bez mleka można nazywać czarną, są również bardzo poważne.




Wystarczy spojrzeć na zakłady pracy - różne szczeble władz stworzyły listę słów i fraz, których nie można używać w pracy. Zakazano między innymi stosowania niektórych regionalnych określeń na płeć piękną używanych zwłaszcza w północnej Anglii, bo jacyś urzędnicy wymyślili sobie, że deprecjonują one kobiety, choć w istocie nie ma w nich nic seksistowskiego.

Można się z tego śmiać, ale trzeba pamiętać, że jeśli ktoś ma nadgorliwego szefa, nieświadome, nawykowe użycie takich słów i fraz może skutkować naganą, pomijaniem przy awansie, podwyżkach, a nawet, w ekstremalnych przypadkach, zwolnieniem z pracy. Oczywiście decydenci bronią się, że do tego nie dojdzie. Ale skoro tak, to po co marnują czas i pieniądze podatników na wymyślanie podobnych bzdur?

Zwolennicy poprawności politycznej uważają jednak, że pomaga ona grupom dyskryminowanym i tym znajdującym się na dole hierarchii społecznej.
Wcale nie. Przeciwnie, poprawność polityczna tworzy dwa odrębne zestawy praw i dzieli społeczeństwo na dwie kategorie. Mówi się, że poprawność polityczna ma przekształcić nasze społeczeństwo w lepszą, bardziej sprawiedliwą i solidarną wspólnotę. Jak do tej pory przyczyniła się raczej do wzrostu nietolerancji. Im więcej poprawności politycznej w naszym społeczeństwie, tym więcej ludzi głosuje na partie nacjonalistyczne i populistyczne, takie jak British National Party.


Reklama

Poprawność polityczna działa przeciwko solidarnemu i sprawiedliwemu społeczeństwu. Jeśli się wydziela ze społeczeństwa jakąś grupę w oparciu o kolor skóry czy płeć, to stwarza się sytuację, w której na przykład wielu ciężko pracujących Polaków będzie w Wielkiej Brytanii poddanych dyskryminacji, bo na ich miejsce zatrudniony zostanie ktoś o ciemnym kolorze skóry.

Tak jest na przykład w policji - w Wielkiej Brytanii wyznaczono kwoty zatrudniania policjantów z poszczególnych grup etnicznych. Tymczasem prawie wszyscy - i biali, i czarni, i żółci - wolą, by policjant był skuteczny i łapał przestępców, a nie miał określony kolor skóry. Powinno się zatrudniać najlepszych kandydatów, a nie takich, którzy mają odpowiedni kolor skóry. To nie jest pozytywna dyskryminacja, tylko po prostu dyskryminacja.

Twierdzi pan, że to dyskryminacja większości?
Jeśli wierzy się w wolność i merytokrację, to chce się, by poszczególne zawody wykonywały osoby najlepsze. Nie ma żadnego powodu, by Afrykanin, jeśli jest dobry, nie został komendantem wojewódzkim policji. To samo dotyczy kobiet. Zresztą kilka pań sprawuje już tę funkcję. Mieliśmy także kobietę premiera, panią Margaret Thatcher, która jakoś obyła się bez preferencyjnego traktowania. Ale co gorsza, poprawność polityczna odbiera zasłużone uznanie ludziom z różnych mniejszości, którzy dzięki kwalifikacjom, a nie kwotom zdobyli posadę, gdyż sprawia, że inni, a może nawet oni sami zastanawiają się, co było decydującym kryterium: pochodzenie czy umiejętności?

Ale może przestrzeganie poprawności politycznej sprawia, że jesteśmy wobec siebie bardziej kulturalni?
Absolutnie nie, poprawność polityczna nie ma z tym nic wspólnego. Współpracujemy nawet z organizacją, która nazywa się Kampania na rzecz Uprzejmości. Dobrych manier i szacunku dla innych nie uczymy się przez kontrolowanie tego, jak ludzie myślą, ale w domu czy ewentualnie w szkole. Poprawność polityczna wcale nie przyczyniła się do poprawy zachowania ludzi, przeciwnie, mamy coraz więcej chuliganizmu i chamskiego, pełnego przekleństw języka zarówno w mediach, jak i na ulicach.

Ale jak bez nakazu poprawności politycznej zapobiec obrażaniu uczuć mniejszości religijnych i etnicznych np. w prasie? Myślę o publikacji karykatur Mahometa, które rozjuszyły muzułmanów, czy kreskówce o papieżu wywołującej protesty katolików.

Głęboko wierzę w wolność słowa. Oczywiście media powinny korzystać z niej odpowiedzialnie i nie wykorzystywać jej do zniesławiania ani obrażania kogokolwiek. To jednak nie rząd powinien rozstrzygać, co prasie wolno publikować, a czego nie. Przecież Polacy jak mało kto wiedzą, do czego prowadzi nadzór aparatu państwowego nad mediami. Dlatego celem naszej organizacji jest inspirowanie zwykłych ludzi, by protestowali przeciwko poprawności politycznej na każdym kroku.

Ale przecież ludzie mimo wszystko ją popierają?
Absolutnie nie. Badania opinii publicznej pokazują, że 80 proc. ankietowanych ma serdecznie dosyć poprawności politycznej i nawet jeśli uwzględni się płeć, poziom dochodów czy rasę, większość obywateli Wielkiej Brytanii po prostu jej nie chce. Mamy w języku angielskim sformułowanie milcząca większość. Otóż większość Brytyjczyków dość późno zorientowała się, co jest grane, i zaczęła reagować na te niekorzystne zmiany.











John Midgley wraz z żoną założył w Wielkiej Brytanii organizację "Campaign Against Political Correctness"