We wrześniu 1865 roku "The Times" opublikował krótki artykuł o niedawnych niepokojach w Irlandii. Zdaniem gazety, "feniańska działalność wywrotowa" była zaledwie "nieudolną próbą narobienia szkód".

Uznawano, że mimo przeszłych krzywd Irlandczycy nie mają obecnie najmniejszych podstaw do niezadowolenia. Tydzień później rosyjska gazeta - "Journal de Saint-Pétersbourg Politique et Littéraire", czyli "Sankt-Pietierburgskij Żurnał" - przedrukowała artykuł z "Timesa", dodając własny komentarz przeprowadzający paralele między pozycją Irlandii w ramach Zjednoczonego Królestwa a pozycją Polski w obrębie carskiego imperium.

Reklama

"Analogia jest tak uderzająca - napisał autor - a sytuacja tak całkowicie identyczna [...], że sądzimy, iż rosyjskim czytelnikom trzeba przypomnieć, że mowa o Irlandii w roku 1865, a nie o Polsce w roku 1863". Sprowokowało to wydrukowaną 10 października ostrą ripostę ze strony "Timesa".

W połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku w Irlandii oraz w Polsce rzeczywiście doszło do wydarzeń, które zasługiwały na porównanie. Tajne Irlandzkie Bractwo Republikańskie fenian cieszyło się olbrzymim poparciem. We wrześniu 1865 roku brytyjskie władze zesłały grupę fenian na ciężkie roboty do Australii.

Reklama

Zamknięto też "The Irish People", najważniejsze feniańskie pismo w Dublinie, które otwarcie nawoływało do zbrojnej rebelii pod przywództwem służących w armii USA amerykańskich żołnierzy irlandzkiego pochodzenia. W Polsce carskie władze wyłapywały ostatnich uczestników zakończonego klęską powstania styczniowego i zsyłały dziesiątki tysięcy polskich więźniów na katorgę na Syberii. Spiskowcy jednak nie ustawali. Rok póniej, w 1866 roku, doszło do nieudanego ataku fenian na kanadyjski Fort Erie oraz do polskiego powstania nad syberyjskim Bajkałem.

Niemniej redaktorzy "Timesa" byli oburzeni porównaniem Irlandii z Polską. Zadufanych poddanych Wiktorii bulwersowała sugestia, że brytyjskie rządy w Irlandii można porównać z rządami caratu w Polsce:

"Jak wiele [...] dziesiątków tysięcy [Polaków] wyciągnięto siłą z domów od 1830 roku i pognano na Syberię lub wrzucono do lochów w kraju! Gdzie tutaj są irlandzkie paralele? Obecnie nie istnieje coś takiego jak irlandzki więzień polityczny. W Irlandii nie ma dyskryminacji religijnej [...], Irlandia jest tak samo wolna jak Anglia, a jej wchłonięcie przez potężniejszy kraj wynika z przyczyn naturalnych, nie jest zaś w żadnej mierze skutkiem użycia siły czy tyrańskich praw."

Reklama

Innymi słowy, choć Irlandia była rządzona doskonale, los szczęśliwych Irlandczyków miał być dokładnie taki sam jak nieszczęsnych Polaków - i słusznie!

"Irlandia a Polska" to pierwszy przykład tego, co nazywam "uprawnionymi porównaniami" w nowożytnej historii Europy. Jest to porównanie, którego dokonywali zarówno współcześni, jak i historycy. Można je odnieść nie tylko do ruchów narodowych XIX wieku.

Nie jest to też wyłącznie kwestia "wspólnego upodobania do ziemniaków, księży, bimbru oraz spisków", jak sugerował mój starszy kolega, nieżyjący już Hugh Seton-Watson. Temperament Irlandczyków jest bezdyskusyjnie podobny do polskiego. Irlandczycy są wyraźnie polskowaci, a Polacy wyraźnie irlandyzujący.

***

Współczesnym badaczom - niczym XIX-wiecznym redaktorom "Timesa" - do dziś nie mieści się często w głowach porównywanie doświadczeń narodów Wschodu i Zachodu. Twierdzi się powszechnie, że tendencja zachodnich naukowców do roztrząsania natury oraz powodów wrodzonego zacofania Europy Wschodniej osiągnęła szczyt podczas konferencji zorganizowanej w Bellaggio nad pięknymi brzegami jeziora Como w 1985 roku.

Konferencję poświęcono "źródłom zacofania w Europie Wschodniej". Najważniejszym wydarzeniem był ponoć artykuł komunistycznego luminarza z Hampstead Erica Hobsbawma, który przeciwstawiał sobie rozwój Szwajcarii i Albanii. Najwyraźniej król Zog przegapił swoją szansę, gdyż nie wynalazł zegara z kukułką ani numerowanych kont bankowych!

Dla historyka zajmującego się tą dziedziną podstawowe pytanie musi brzmieć: jak wykształciło się tak tendencyjne nastawienie? Jakie są korzenie i mechanizmy sposobu myślenia, który wydaje się tak powszechnie zniekształcać współczesny ogląd świata? Wyróżniłem tutaj dziewięć lub dziesięć punktów - najlepiej będzie je omówić w porządku chronologicznym.

1. Koncepcja przepaści dzielącej cywilizowany zachód Europy od barbarzyńskiego wschodu sięga co najmniej czasów Greków i Rzymian. Jak przekonująco wykazała doktor Edith Hall, wykształcenie się greckiej tożsamości podczas wojen perskich w V wieku p.n.e. zbiegło się z "wynalezieniem barbarzyńcy" jako pochodzącego z zewnątrz obcego. Obcy barbarzyńca nie musiał być dzikim scytyjskim koczownikiem ze stepów, mógł być wyrafinowanym, wytwornym Persem czy Hindusem.

2. Gdy cesarstwo rzymskie przyjęło religię chrześcijańską, stary podział na cywilizację i świat barbarzyńców został zastąpiony nowym - na świat chrześcijański i pogański. Trwający od V do XV wieku tysiącletni proces chrystianizacji pogańskiej Europy musiał pozostawić wyraźne ślady.



Chrześcijaństwo przyszło z południa i z zachodu; bastiony pogaństwa najdłużej przetrwały w północnej Skandynawii oraz na wschodzie. Ostatnia twierdza pogan w należącej do Krzyżaków części Litwy padła dopiero w 1418 roku. Ciekawym aspektem tej historii jest to, że współcześni potomkowie pogańskich, barbarzyńskich najeźdźców, takich jak Anglicy czy Madziarowie, którzy zniszczyli chrześcijańską cywilizację najechanych przez siebie krajów, dokonali zręcznej sztuczki, przywłaszczając sobie tradycję rzymską i chrześcijańską.

3. Chrześcijaństwo europejskie nie było jednak nigdy jednością. Różnice w obrzędach Kościoła łacińskiego i greckiego utrwaliły się w 1054 roku w postaci trwałej schizmy. Temu "skandalowi w łonie chrześcijaństwa" nie zaradzono do dziś. Ponawiane od soboru florenckiego wysiłki na rzecz zakończenia rozłamu spełzły na niczym. Z jednej strony mamy wojownicze nastawienie kontrreformacyjnego katolicyzmu w stosunku do Wschodu, z drugiej zaś ksenofobię rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, która została stworzona pod koniec XVI wieku przez Iwana Groźnego jako osobny patriarchat będący narzędziem ekspansji Moskwy.

Najsmutniejszy w tej historii jest los greckokatolickich unitów, którzy połączyli niepochodzącą z Rosji tradycję prawosławną z wiernością wobec papieża. Padali oni ofiarą brutalnych represji na każdym etapie rosyjskiej ekspansji - od momentu, kiedy Moskale zdobyli w 1662 roku Kijów, odbierając go Polsce, do zajęcia Ukrainy Zachodniej przez Stalina pod koniec II wojny światowej. Obecną nadal w Europie gorycz po dawnym rozłamie religijnym najdobitniej ilustruje niedawna wojna w Bośni.

4. Osiemnastowieczna epoka oświecenia była przepojona zachodnim poczuciem wyższości nad Wschodem. W swojej doskonałej pracy amerykański uczony Larry Wolff twierdzi wręcz, że to właśnie oświeceniowi philosophes odpowiadają za stworzenie syntetycznego konstruktu intelektualnego pod nazwą "Europa Wschodnia". W związku z tym rozpowszechniane we Francji czy w Wielkiej Brytanii opowieści podróżników były mieszanką obrzydzenia i fascynacji egzotyką. Powszechnie skarżono się na "roje Żydów", wypominano nory, w których gnieździli się chłopi, a także brud, wilki oraz wszy. Było w tym jednak wiele uprzedzeń.

Gdy markiz de Ségur wyrzekał w 1789 roku na stan toalety w warszawskim hotelu, w którym się zatrzymał, brzmiało to tak, jak gdyby Wersal był wyposażony w spłuczki. Podobnie osławiony libertyn Giovanni Casanova, który w 1764 roku kupił sobie dla przyjemności w Sankt Petersburgu niewolnicę za sto rubli, narzekał na brutalność rosyjskiej chłosty knutem; tymczasem opublikowane w tym samym roku zasady prawa karnego markiza Beccarii nie stały się jeszcze normą w jego ojczyźnie. Każdy, kto czytał budzący odrazę opis torturowania i ćwiartowania Roberta Damiensa w Paryżu w 1757 roku autorstwa Michela Foucaulta, wie, że Wschód nie miał monopolu na barbarzyńskie okrucieństwo.

Ostatnie słowo należy do amerykańskiego podróżnika Johna Ledyarda, który w 1788 roku uznał, że porównanie Polski z Rosją wypada na korzyść tej pierwszej, lecz zaraz później bezlitośnie skontrastował ją z "aniołami cywilizacji w boskich krainach Zachodu". Wiele z tych prymitywnych zachodnich uprzedzeń przetrwało. "Wschód" był bezbronnym outsiderem, na którego tle oświecenie definiowało swoje osiągnięcia. Wpływ tej epoki nie ustał do dzisiaj.

5. Oświeceniowe uprzedzenia znacznie zyskały na sile w XIX wieku w wyniku działania dwóch powiązanych ze sobą procesów - uprzemysłowienia oraz imperializmu. Nie da się zaprzeczyć, że modernizacja społeczna oraz gospodarcza w niektórych regionach Europy Północno-Zachodniej postępowała szybciej i zaszła dalej niż gdziekolwiek na wschodzie. Zatem ludziom, dla których podstawowe kryterium cywilizacji stanowi ekonomia, z łatwością przychodzi określenie krajów Europy Wschodniej mianem beznadziejnie zacofanych. Nie da się również zaprzeczyć, że wszystkie wielkie imperia kolonialne XIX wieku prócz Rosji miały siedzibę w Europie Zachodniej.

Przyczyniło się to do rozpowszechnienia teorii o narodach historycznych i niehistorycznych; niektóre narody, przede wszystkim zachodnie, miały być stworzone do rządzenia, a przeznaczeniem innych, głównie wschodnich - podobnie jak Irlandczyków - było zostać wchłoniętymi. Imperia Europy odeszły, lecz wiele głęboko zakorzenionych przesądów ery imperialnej nadal żyje. Im większe imperium, tym dłuższy jego cień.

6. Wielki wpływ na sposób myślenia Europejczyków o sobie i innych w całej nowoczesnej Europie wywarły mylne koncepcje rasowe. Chociaż stare, pseudonaukowe teorie rasowe zostały na zawsze zdyskredytowane przez zbrodnie faszystowskiego rasizmu podczas II wojny światowej oraz nowoczesną genetykę powstałą po odkryciu DNA w 1953 roku, podejrzewam, że powszechne przekonania nie nadążają za postępem naukowym i szczątkowe uprzedzenia rasowe czy etniczne przetrwały. Nie ustrzegł się ich nawet wielki Gibbon. Jego opis Słowian, którzy żyją "jak bobry" na podmokłych pustkowiach Wschodu, ciekawie współbrzmi z fałszywym stwierdzeniem, które można nadal znaleźć w The Times Atlas of World History, jakoby Słowianie pochodzili z bagien Prypeci, oraz z angielskim przekonaniem, że Irlandczycy są mieszkańcami mokradeł.

Wystarczy tutaj przytoczyć dwa cytaty, które dzieli niemal 200 lat. W pierwszym z nich zwolniony z polskiej armii w 1780 roku Francuz opisuje Polaków jako "orangutany Europy": "Polak - stwierdził - [jest] najgorszym, najbardziej godnym pogardy, najpodlejszym, najbardziej nienawistnym i niegodziwym, najgłupszym, najbrudniejszym, najbardziej fałszywym i najtchórzliwszym stworzeniem wśród małp".

Druga opinia, wygłoszona przez wodza Niemiec, pochodzi z października 1939 roku: "Opinia Führera o Polakach" - relacjonował Goebbels - "jest miażdżąca". Są podobniejsi do zwierząt niż ludzi, do cna prymitywni i bezkształtni. Ich klasa rządząca jest żałosnym wynikiem pomieszania gatunków niższych z aryjską rasą panów. Są niewyobrażalnie brudni. Są też absolutnie niezdolni do inteligentnego osądu". Najlepszą ripostę stanowi słynne polskie powiedzenie o aryjskiej rasie panów: "Wysocy jak Goebbels, szczupli jak Göring i blondyni jak Hitler".

7. Trzeba niestety przyznać, że wielu mieszkańców Europy Wschodniej, a szczególnie inteligencja, przejęło zachodnie uprzedzenia. Wśród Polaków, Czechów, Węgrów i Rumunów od dawna modne jest szukanie wzorców w Paryżu, Londynie, Berlinie czy Nowym Jorku, podczas gdy wschodnimi sąsiadami gardzi się lub ich ignoruje. "Zachodni" ponownie automatycznie utożsamiono tutaj z "najlepszym".

8. Te nawyki myślowe silnie się zakorzeniły wskutek wielkich fal migracji z Europy Wschodniej w XIX i XX wieku. Migranci, którzy osiągnęli sukces, z entuzjazmem pielęgnowali kulturę, język oraz wartości przybranych ojczyzn, podczas gdy pamięć o krajach pochodzenia pozostawała w sferze mitologii. Pewne fascynujące studium dotyczące imigrantów w Ameryce Północnej wyjaśnia na przykład, jak mieszkańcy Europy Wschodniej stali się stereotypem "obcego innego" dla społeczności imigranckiej w Ameryce. To odkrycie dokładnie zgadza się z moimi spostrzeżeniami dotyczącymi mnóstwa amerykańskich książek i kursów akademickich na temat tak zwanej cywilizacji zachodniej, w których niemal nie wspomina się o Europie Wschodniej.



Chociaż umierający z głodu chłopi irlandzcy czy sycylijscy napływający do Ameryki w połowie XIX wieku niewiele różnili się od późniejszej fali głodujących Polaków i Ukraińców, Wielkiej Brytanii ani Włoch nie skreślono z amerykańskiego programu nauczania ani nie uznano, że współcześni studenci mogą się obyć bez wiedzy o nich. Inne studium, tym razem dotyczące żydowskich imigrantów w cesarskich Niemczech, traktuje nie tylko o tym, że środkowoeuropejscy Żydzi skwapliwie stawali się częścią niemieckiego obszaru językowego i kulturowego, lecz również o tym, że zasymilowani Żydzi niemieccy z niesmakiem odwracali się od tradycyjnych, głęboko religijnych Ostjuden z Polski, Rosji oraz Ukrainy.

9. Zwycięstwo aliantów w 1945 roku w oczywisty sposób wpłynęło na stosunek do Europy Wschodniej. Z jednej strony potwierdziło wrażenie sprzed wojny, że mniejsze kraje Wschodu są zbyt słabe i krnąbrne, by ustać na własnych nogach. Niewielu ludzi na Zachodzie wyciągnęło nasuwający się przecież wniosek, że to mocarstwa zachodnie okazały się zbyt słabe, by obronić wschodnioeuropejskich partnerów i klientów.

Równocześnie upojone wiktorią mocarstwa Zachodu nie były zainteresowane nagłaśnianiem ważnych faktów dotyczących wojny w Europie: po pierwsze tego, że zdecydowaną większość wysiłku wojennego wzięła na swoje barki Armia Czerwona, która zadała Wehrmachtowi 75 procent poniesionych przezeń strat, a po drugie, że wielki Stalin, sprzymierzeniec, któremu w dużej mierze zawdzięczaliśmy zwycięstwo, popełniał zbrodnie na skalę nie mniejszą niż pokonany wróg. Dylematy wojskowe i moralne powodowane przez postępowanie Sowietów były tak wielkie, że w 1945 roku Zachód poszedł po linii najmniejszego oporu, spisując Europę Wschodnią na straty.

10. Nic jednak tak nie wzmocniło negatywnego wizerunku Europy Wschodniej jak zimna wojna. Przez cztery długie dekady, pod amerykańską hegemonią i w warunkach bezpośredniej konfrontacji z blokiem sowieckim, po drugiej stronie żelaznej kurtyny wykształcił się nowy "świat zachodni". Dwa pełne pokolenia mieszkańców Zachodu wzrastały właściwie bez bezpośredniej styczności ze wschodnią połową Europy, zupełnie jej nie rozumiejąc.

Kultury Europy Wschodniej zostały zepchnięte na margines zachodniej świadomości. Powstała wielka liczba prestiżowych i zamożnych "szkół studiów europejskich" zainteresowanych jedynie najważniejszymi językami i kulturami Europy Zachodniej. Wyprodukowano mnóstwo absolwentów historii, którzy gruntownie zapoznali się z programem kursów tak zwanej historii Europy, lecz nie mają pojęcia o dziejach państw bałtyckich, Polski, Czech, Węgier czy Bałkanów.

Tam, gdzie prowadzono jakiekolwiek badania nad Europą Wschodnią, toczyły się one w małych, nadmiernie wyspecjalizowanych, a przede wszystkim wydzielonych instytucjach, które działały za własną intelektualną żelazną kurtyną. Każdy kraj zachodni miał swoje "wydziały słowiańskie", "katedry slawistyczne" oraz "Instituts de Langues-O", gdzie Europę Wschodnią traktowano na równi z Orientem, specjaliści pracowali w oderwaniu od reszty studiów europejskich, a całej dziedzinie nieustannie groziło zdominowanie przez badania nad Rosją. Istnieje wiele tak zwanych wydziałów słowiańskich (szczególnie w USA), gdzie uczy się tylko i wyłącznie rosyjskiego. Jedynie na najbardziej oświeconych uczelniach, takich jak Oksford, tytuł "profesora historii europejskiej" może zostać przyznany wybitnemu badaczowi historii Węgier oraz państwa Habsburgów, który poczynił również znaczne postępy w nauce języka walijskiego.


***

Nie dziwi zatem, że jedynie intelektualiści wywodzący się z na wpół zapomnianych kultur bloku sowieckiego upierali się, że "Europa" ma szersze i głębsze znaczenie, niż wydaje się to Zachodowi. Do odrodzenia pojęcia "Europy Środkowej" przyczynił się w połowie lat osiemdziesiątych czeski pisarz Milan Kundera - miało ono być antidotum na etos bloku sowieckiego. Najskuteczniej nagłośnił tę myśl angielski pisarz przebywający obecnie w Oksfordzie Timothy Garton Ash.

Chciałbym tutaj wtrącić krótką osobistą anegdotę ilustrującą przepaść, która wyrosła między zachodnimi socjologami a rzeczywistością Europy Wschodniej. W 1986 roku byłem przewodnikiem sporej grupy studentów z Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii podczas ich miesięcznego pobytu w Krakowie. Wszyscy studenci przeszli kurs o "systemie komunistycznym" zorganizowany przez Wydział Politologii, mieli również po powrocie napisać prace na tematy z nim związane.

Pewna gorliwa studentka zdecydowała się oprzeć pracę na wywiadach z członkami rządzącej partii komunistycznej, dotyczących ich poglądów. Po tygodniu przyszła mi się poskarżyć, że nie może w Krakowie znaleźć nikogo, kto by się przyznał, że jest komunistą. Powiedziałem jej, żeby szukała dalej. Pod koniec miesiąca udało jej się przyprzeć do muru członka Biura Politycznego, a zarazem ministra. Zadała mu bezpośrednie pytanie: "Czy jest pan komunistą, czy nie?". Po chwili śmiertelnej ciszy odpowiedział: "Proszę pani, ja jestem pragmatykiem".

W każdym razie wskutek doświadczeń zimnej wojny postrzegaliśmy Wschód jako rodzaj czarnej dziury, o której mieliśmy zaledwie powierzchowne pojęcie, i zbyt często po prostu jej unikaliśmy. Od złowrogiego wizerunku Europy Wschodniej jeszcze gorszy był silnie zakorzeniony zwyczaj kompletnego jej ignorowania. Porównałem kiedyś tę konwencję do podręcznika ludzkiej anatomii, który nie wspomina o prawej nodze.

Wielka liczba podręczników i kursów "historii Europy" całkowicie pomijała połowę omawianego przedmiotu. Nie widzę usprawiedliwienia dla tej polityki. Nie wiem, czy powinno się ją nazywać jednonożną, jednostronną czy jednooką.

***

Omawiając zagadnienia Wschodu i Zachodu w nowożytnej historii Europy, zaprezentowałem tutaj niczym sroka złodziejka wiele konkretnych, lśniących przykładów. Należałoby jednak spróbować wyciągnąć ogólniejsze wnioski.
Po pierwsze, badając przedmiot, który w oświeceniu nazywano "geografią filozoficzną", trzeba odłożyć na bok mapę fizyczną Europy lub przynajmniej traktować ją bardzo elastycznie.

Na mapach umysłowych, które ludzie noszą w swoich głowach, pojęcia "Europy Zachodniej" i "Europy Wschodniej" nie są bowiem po prostu zdeterminowane stronami świata. Są one punktami odniesienia w zmiennym i obfitującym w paradoksy krajobrazie intelektualnym, gdzie wszystkie kierunki są względne. Słyszałem kiedyś Polaka usiłującego wyjaśnić, dlaczego "Polska jest krajem zachodnim, który przez przypadek znalazł się w Europie Wschodniej".

W ostatecznym rozrachunku bardzo wiele zależy od przyjętej definicji "zacofania". Jeżeli przyjmiemy pogląd materialistyczny, zgodnie z którym cywilizację mierzy się produktem narodowym brutto, poziomem techniki lub standardem życia, wówczas większość regionów Europy na wschód od Łaby niewątpliwie pozostaje z tyłu za wieloma (choć nie wszystkimi) regionami Europy Zachodniej.

Nie widzę jednak powodu, dla którego kryteria gospodarcze czy materialistyczne powinny być głównym, a tym bardziej jedynym wyznacznikiem sukcesu. Cywilizację, oświecenie oraz dobrobyt trzeba niewątpliwie mierzyć w odniesieniu do znacznie szerszego zestawu wartości.

Po drugie, porównania i kontrasty są zasadniczą częścią rzemiosła historycznego. Nasze sądy nabierają ostrości właśnie dzięki ocenie różnic i podobieństw. Mówiłem już przy innej okazji o nadmiernej specjalizacji jako deformation professionnelle współczesnych historyków; geograficzna zaściankowość jest jednym z przejawów tej przywary.

Nie jest to wyłącznie grzech specjalistów zachodnioeuropejskich. Nie ma niczego bardziej zaściankowego od perspektywy wielkiego bractwa sowietologów czy specjalistów od Rosji, którzy rzadko znają inne języki poza rosyjskim, nie są zainteresowani bogactwem kultur samej Rosji, a jedynym, co dostrzegają, są złocone kopuły Kremla.

W tej kwestii znaczną przewagę mają historycy pochodzący z tak zwanych małych narodów czy pomniejszych kultur. Nie mają oni wyboru - muszą badać dzieje wielkich mocarstw, które dominują nad narodami ościennymi. Jednak historycy wielkich mocarstw - podobnie jak ich mężowie stanu - nie zawsze odwzajemniają się tym samym, interesując się problemami płotek.

Po trzecie, upierając się przy istnieniu wschodniego składnika historii Europy, niekoniecznie trzeba formułować sądy aksjologiczne. Jednym z bardziej nieprzyjemnych skutków niedostatecznej wiedzy o Europie Wschodniej jest to, że bezkarnie uchodzi powielanie wielu pogardliwych stereotypów zbiorowych, nawet w dziełach akademickich.

Podobnie jak jeszcze niedawno wszyscy Walijczycy byli złodziejami, a wszyscy Żydzi oszustami, dziś nadal słychać niespotykające się ze sprzeciwem obelgi na temat całych zbiorowości: mieszkańcy Europy Wschodniej to "wieśniacy" lub "antysemici", Polacy są leniwi, Rumuni to włóczędzy, a Ukraińcy kolaborowali podczas wojny z okupantem.

W rzeczywistości zadziwiające jest, jak niewielu z ponad 40 milionów Ukraińców aktywnie współpracowało z hitlerowcami w porównaniu z dla przykładu Duńczykami, Holendrami czy Belgami. Dobrym punktem wyjścia do dyskusji jest tutaj pełna lista żołnierzy dywizji Waffen-SS złożonych z ochotników.

***

Konstrukt intelektualny "Europy Wschodniej" nieodłącznie towarzyszy czasom nowożytnym. Wymyślony przez starożytnych i rozwinięty przez oświecenie, największą świetność przeżywał podczas zamkniętej już bez żalu epoki zimnej wojny.

Warto tutaj jeszcze raz przypomnieć przemówienie Churchilla w Fulton: "Na mapach umysłów pojawiła się ciemna linia żelaznej kurtyny". "Mroczne ziemie zacofania, a wręcz barbarzyństwa" miały jak w technice chiaroscuro uwypuklić jasność "boskich krain Zachodu". Żelazna kurtyna jednak runęła, a cienie stają się coraz krótsze. Można wreszcie mieć nadzieję, że podziały umysłowe Europy znikną, a zgubna przepaść między Wschodem a Zachodem trafi wkrótce do lamusa historii.