Tradycją są ciągłe roszady personalne w Locie. Teraz mamy niby osobistą rezygnację prezesa Sebastiana Mikosza, ale nie dajmy się oszukać. Jest to rezygnacja wymuszona przez niejasne zachowanie właściciela – ministra Skarbu Państwa – który dopiero co namieszał w zarządzie, odwołując prawą rękę prezesa, oraz przekazywał sygnały, że nie jest zadowolony z tempa restrukturyzacji.
Równocześnie minister pozytywnie ocenił byłego prezesa i nie sprecyzował, z czego konkretnie jest niezadowolony. Mikosz miał uratować LOT przed utratą płynności i przed upadkiem. Dzisiaj, choć wydarzeń, które mogą negatywnie wstrząsnąć branżą lotniczą, nie sposób czasami przewidzieć, takiego ryzyka w Locie już nie ma. Też chciałbym, żeby w Locie działo się więcej i szybciej, ale z zewnątrz łatwo tego żądać.
U poprzedników Mikosza restrukturyzacja kończyła się na prezentacji slajdów. Trudne decyzje były odsuwane, gdyż naruszając układziki polityczno-biznesowo-towarzyskie, narażały szefostwo firmy na kopanie z każdej strony. Zwolnienia zostały już częściowo przeprowadzone, część załogi LOT-u trafiła do odrębnych spółek, które mogą zostać sprzedane.
Na plus zaliczyć też można rozwój połączeń, większą atrakcyjność cenową, a w ślad za tym większe wypełnienie samolotów, twarde negocjacje z Boeingiem w zamian za opóźnienie dostawy dreamlinerów, przystąpienie do wymiany pozostałej części floty, co miało być związane z uruchomieniem nowych połączeń wewnątrz Polski i rozszerzeniem operacji LOT-u z portów regionalnych.
Reklama
To ostatnie jest kluczowe w tajemniczej dymisji. Może prezes obiecał za dużo. Może władze portów regionalnych i samorządów usłyszały więcej, niż chciały. Niezaprzeczalne jest niezadowolenie z powodu opóźnień uruchomienia połączeń wewnętrznych oraz likwidacji przynoszących straty i niedających szans na poprawę. Zbliżają się wybory samorządowe i LOT mógłby nie sprostać obietnicom politycznym.
Reklama
Odejście Mikosza może zaszkodzić prywatyzacji LOT-u. Inwestorzy zachęceni poprawą sytuacji przewoźnika mogą obawiać się, czy w całej sprawie nie ma drugiego dna. Mikosz robił swoje. Ruch należy do ministra, który powinien zaprosić do składania ofert na zakup LOT-u. W końcu wiedzielibyśmy, kto, za jaką cenę i na jakich warunkach jest gotów przewoźnika kupić. Komentowanie plotek o tym, kto raz chce, a raz nie, kupić przewoźnika, jest już nudne.
Jeśli minister myśli, że znajdzie frajera, który za marne pieniądze dokona cudu zbudowania z LOT-u drugiej Lufthansy, powinien przestać bujać w obłokach i zejść na ziemię.