"Przyznam, że decyzja Bartosza Arłukowicza bardzo mnie zaskoczyła. W moim przekonaniu znacznie większa jest strata SLD niż zysk Platformy Obywatelskiej. Oczywiście ze strony PO było to dobre posunięcie, bo pokazało otwieranie się tej partii na lewicowy elektorat. Jednak przede wszystkim powinniśmy spojrzeć na błąd Grzegorza Napieralskiego, który do tego dopuścił. Gdyby Arłukowicz czuł się w Sojuszu potrzebny, to nie byłoby stawki, którą Platforma mogłaby przebić.

Reklama

Tymczasem Arłukowicz całkiem zniknął z medialnego wizerunku Sojuszu. O tarciach czy konfliktach mówiło się od dawna, ale rolą dobrego lidera jest zapewnienie właściwej pozycji wyróżniającym się, aktywnym działaczom. Odejście Arłukowicza, podobnie jak wcześniejsze głośne problemy Ryszarda Kalisza i innych starszych działaczy, pokazuje jak zawęża się nurt obowiązujący w Sojuszu. Kto jest zgodny z liderem partii, ten ma zapewnione miejsca na listach wyborczych. Każde inne, swobodniejsze myślenie jest niedopuszczalne.

Trudno przewidzieć, czy ta sprawa wpłynie na sondaże wyborcze obu partii. Odejście jednego działacza wiosny nie czyni. Jednak dla elektoratu Sojuszu może być pewnym sygnałem. Niewykluczone, że pójdą za tym jakieś inne roszady, choć pewnie już z nie tak znanymi nazwiskami. Gdyby takie ruchy miały nastąpić, to bardzo szybko, bo zbliża się czas zamykania list wyborczych. I to z pewnością wpłynęłoby na poszerzenie liberalno-lewicowego elektoratu Platformy.

Moim zdaniem obecny spór między PO i SLD - wywołany odejściem Arłukowicza - nie wpłynie na możliwość ewentualnej współpracy parlamentarnej tych ugrupowań po wyborach. Chęć rządzenia czy współrządzenia będzie silniejsza niż jakieś roszady personalne".