Rynek odbiera je raczej na odwrót – jako sygnał, że rozwiązanie opracowane dla Grecji będzie wzorcem postępowania dla pozostałych zagrożonych krajów. Chodzi przede wszystkim o Portugalię i Irlandię, których sytuacja nie jest aż tak beznadziejna, ale perspektywy spłaty zadłużenia – marne. Prawdopodobnie więc kiedy panika rynkowa dotknie silniej te kraje, przywódcy europejscy zechcą wykorzystać sprawdzony mechanizm.
Im szybciej to się wydarzy, tym lepiej. Im bowiem dłużej trwa niepewność, im dłużej widać nieumiejętność polityków europejskich do podjęcia trudnych decyzji, tym bardziej rynki finansowe mają prawo obawiać się najgorszego. Że sytuacja wymknie się spod kontroli i dojdzie do niekontrolowanej restrukturyzacji długów zagrożonych państw z ryzykiem zarażenia na kraje będące w średniej, ale nie beznadziejnej kondycji finansowej.
Po czwartkowym szczycie taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Przede wszystkim dlatego że przywódcy europejscy w końcu zaakceptowali rozwiązanie, które angażuje w cały proces sektor prywatny i obciąża go stratami na poziomie około 20 procent wartości posiadanych papierów. W praktyce oznacza to kwotę ok. 16 miliardów euro. Ani procentowa, ani nominalna wysokość strat nie robi wielkiego wrażenia, jednak po raz pierwszy została udrożniona droga do kontrolowanej restrukturyzacji długu.
O ile jeszcze kilka dni temu poważni przywódcy europejscy, włącznie z prezesem Europejskiego Banku Centralnego, ostro sprzeciwiali się restrukturyzacji, o tyle teraz proces taki jest akceptowany i w najbliższych tygodniach zostanie przeprowadzony. Mało kto na rynku wierzy, że przyjęty poziom strat wystarczy, aby Grecja, nawet za dekadę, wróciła na rynek finansowy. Ale już samo zaliczenie greckiego długu jako przejściowo niespłacalnego doprowadzi do zapisania 16 miliardów euro jako rezerw, co w praktyce oznacza straty dla posiadaczy tych papierów jeszcze w tym roku.
Reklama
Gdyby skala redukcji była dwukrotnie wyższa, proporcjonalnie wyższe musiałyby być też tworzone w tym celu rezerwy. Za jakiś czas nastąpi prawdopodobnie kolejna korekta na greckim długu, dzięki czemu jego redukcja będzie rozłożona w czasie i będzie mniej bolesna dla sektora bankowego. Rozkładanie operacji na raty ma też swoje wady, szczególnie w sytuacji kiedy kolejne kroki nie zostały zapowiedziane, pozostawia to bowiem duże pole do spekulacji. Ważne, aby cały proces przebiegł szybko i sprawnie, tak żeby na tych trzech krajach zakończyć całą operację. Bo i tak rynki będą się domagać tego samego w stosunku do Portugalii i Irlandii.
Oprócz redukcji długu pozostaje ważniejsze wyzwanie, jakim jest wejście Grecji na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Wszelkie nowe plany Marshalla brzmią solidarnie i atrakcyjnie, ale część zadania polegająca na odzyskaniu konkurencyjności zależy od samych Greków. Sami muszą przeprowadzić liberalizację rynku pracy, głęboką prywatyzację sektora publicznego, zwiększyć ściągalność podatków, zgodzić się na stopniowy spadek realnych wynagrodzeń. Ta część zadania jest wyjątkowo trudna, szczególnie w społeczeństwie, które nie czuje się winne kryzysowi, jaki je spotkał.
Bez wątpienia hasła typu plan Marshalla mają szanse złagodzić gniew ulicy wobec bogatych krajów Północy, ale to nie wystarczy. Grecji trzeba pomagać i równolegle wymuszać na niej reformy. Inaczej będzie to kraj, który przez kolejne dekady będzie na garnuszku Unii Europejskiej. To może doprowadzić w dłuższym okresie do kryzysu politycznego strefy euro i nawet całego projektu europejskiego. Bo to nie jest tak, że w Niemczech żyją wyłącznie bogaci, a w Grecji biedni. Biedniejsza część niemieckiego społeczeństwa będzie coraz silniej sprzeciwiać się finansowaniu krajów Południa. Im szybciej problem europejskich peryferiów będzie rozwiązany, tym mniejsze ryzyko rozpadu strefy euro czy nawet UE.