Warszawa zadeklarowała, że w 2012 roku deficyt sektora finansów publicznych zmaleje do 3 proc. PKB. Najważniejsze jednak jest to, jaką logikę konstruowania planu wydatków i dochodów kasy państwa obierze rząd. Czy będzie to dociskanie fiskalnej śruby z zamiataniem pod dywan zobowiązań państwa, czy próba szukania oszczędności bez sięgania do kieszeni podatników.
Pokusa pójścia na skróty jest wielka. Łatwe pieniądze są w zasięgu ręki. Dalsze cięcie składek OFE, wykorzystanie do dna Funduszu Rezerwy Demograficznej czy maksymalne ograniczenie wydatków Funduszu Pracy. To rezerwuary gotówki, którą łatwo można przejąć, ratując, przynajmniej na papierze, kondycję kasy państwa. Tyle że obniżenie składek do II filaru odbije się w przyszłości na gorszej kondycji ZUS, a już teraz na giełdzie, podobnie jak zabór pieniędzy z FRD. Z kolei cięcie FP pogorszy sytuację na rynku pracy. Rząd może też podnosić podatki albo ukryć wydatki – tak jak zrobił w 2009 roku z obligacjami Krajowego Funduszu Drogowego. Z kolei wyższy VAT dobija wzrost gospodarczy, obniżając konsumpcję.
Trudniej będzie podjąć trud zmierzenia się z wydatkami państwa. Czy nauczyciele muszą koniecznie dostać kolejną podwyżkę, mimo że nie ma reformy Karty nauczyciela, czy waloryzacja emerytur i rent musi uwzględniać wzrost płac, czy urzędy nie powinny zmniejszyć zatrudnienia, czy świadczenia socjalne – jak becikowe czy dodatki i zasiłki pielęgnacyjne – powinny trafiać do rodzin bez względu na to, jaki mają dochód, czy ZUS powinien wypłacać deputaty i ryczałty energetyczne, czy powinniśmy wciąż przyznawać zasiłki i świadczenia przedemerytalne? Litania takich pytań jest ogromna.
Wybór drogi da odpowiedź na pytanie o filozofię sprawowania władzy. Czy zostawiamy pieniądze ludziom, wierząc, że wydają je z korzyścią dla gospodarki, i likwidujemy zbędne wydatki, czy podnosimy podatki, bo władza wie lepiej, czego potrzeba ludziom.
Reklama