Gdzie tu racjonalność, którą urzędy pracy tłumaczą taki sposób postępowania? Pewnie w jakiejś mgle, która przysłania możliwość jej dostrzeżenia. Co z efektywnością walki z bezrobociem? Na próżno jej szukać, bo ważniejsze jest, żeby pomoc państwa trafiła do wielu osób bez pracy niż żeby ktokolwiek z tej grupy wyszedł z niej na stałe.
To ja się zastanawiam, po co ministrowi pracy kolejne pół miliarda złotych, o które wystąpił do szefa resortu finansów. W teorii na aktywizację 80 tys. bezrobotnych. W praktyce na staże i szkolenia, po których radź sobie człowieku sam. A jak nie umiesz, to cóż, nadal będziesz zasilał ponad 12-proc. armię obywateli niemających żadnego zajęcia i środków do życia; może pomoc społeczna da jakieś wsparcie, choć nie licz na wiele. Jak chcesz sobie stworzyć własne miejsce pracy, to pieniądze na rozkręcenie biznesu zdobądź u kogokolwiek, ale do urzędu pracy nie idź. I tak nie dostaniesz pomocy finansowej, bo swoją dolę już dostałeś, jak się szkoliłeś. Prawdziwy majstersztyk!
Gdybym była ministrem Rostowskim, trzy razy przemyślałabym uruchomienie pieniędzy dla resortu pracy, o które wystąpił. Skoro efekty są tylko na papierze: w statystykach działań urzędników i certyfikatach ukończonych kursów i staży dla klientów urzędów pracy, a budżet państwa na tym nic nie zyskuje, bo nie będzie miał ani wpływów podatkowych, ani składkowych od nieutworzonej firmy, a i statystyki bezrobocia pozostaną na tym samym poziomie, to po co wydawać pieniądze? Kompletnie pusty przebieg. Za samozadowolenie administracji nie warto tyle płacić.