W ubiegłym tygodniu brałem udział w uroczystości wręczenia przez prezydenta nominacji nowo powołanym lub awansowanym sędziom. Wydarzenie było sympatyczne, dobrze zorganizowane, sprawnie przebiegało według dopracowanej w szczegółach formuły. Nastrój był podniosły, udzielił się nie tylko zainteresowanym, dla których ta chwila jest uzasadnioną satysfakcją po latach ciężkiej, bez dwóch zdań, pracy. Każda z powołanych osób, także te, które po raz pierwszy założą łańcuch sędziowski, przeszła niełatwą drogę zawodowego awansu, ale trudno było mi mimo wszystko oddalić od siebie pewną powracającą refleksję.
W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł o niekonstytucyjności pozycji asesora sądowego. Orzeczenie zapadło jednomyślnie, bo ustawa zasadnicza jest w tej materii jednoznaczna: sędzia ma być niezawisły, nie może więc orzekać o losach ludzkich ktoś, kto wydaje wyroki z upoważnienia ministra sprawiedliwości. Wotum asesorskie z pewnością nie tworzyło zdefiniowanej konstytucyjnie gwarancji niezawisłości, nie mówiąc już o tym, że asesor sądowy znajdował się w pozycji ustrojowej sprzecznej z zasadą odrębności władzy sądowniczej.
Wydawało mi się cztery lata temu, że orzeczenie to otworzy drogę do nowej, naprawdę reformatorskiej regulacji, której celem będzie stworzenie warunków do tego, aby nominacja sędziowska oznaczała koronę zawodów prawniczych. Tak się nie stało. Dziś z sarkazmem mówi się, że zawód sędziego to ukoronowanie... zawodu asystenta i referendarza sądowego. Ustawodawca poszedł tu po linii najmniejszego oporu, bardzo formalistycznie i bez zrozumienia, o co naprawdę powinno chodzić we współczesnym demokratycznym państwie w konstruowaniu tak istotnego komponentu władzy publicznej, jakim jest stanowisko sędziego.
Celem było doprowadzenie do tego, aby sędziami zostawali prawnicy najwyższego lotu, świetnie przygotowani do mierzenia się z najtrudniejszymi sprawami i – ze względu zarówno na ich materię, jak i pozycję osób, których dotyczą – przygotowani nie tylko teoretycznie, lecz także znający z praktyki zawodowej zawiłości życia gospodarczego i publicznego. Nie wspomnę już o potrzebnym w tym przypadku doświadczeniu życiowym, sile charakteru, koniecznej odporności na pokusy tego świata, a także tej specyficznej gotowości poświęcenia życia prywatnego na rzecz obowiązków związanych z wykonywaniem tej niezwykle ważnej społecznie funkcji.
Przypominam sobie czas, kiedy z aplikanta sądowego z dnia na dzień stałem się asesorem na początku lat 70. Pamiętam stres, który paraliżował mnie przez kilka lat przed każdą decyzją. Zamęczałem wszystkich wokół niekończącymi się wątpliwościami, a każda rada wypowiedziana przez indagowanych urastała niemal do rangi niewzruszonego drogowskazu. Z czasem ten dyskomfort – będący wynikiem niedoświadczenia – zanikał, ale musiało upłynąć co najmniej pięć – sześć lat samodzielnego orzekania, zanim w końcu na tyle wzmocniłem się psychicznie, że odważałem się nawet na jakieś śmielsze konstrukcje wyroków. Niektóre z nich pamiętam do dziś, ale też pamiętam, w jakich bólach się rodziły.
Po latach uważam, że koronę sędziowską powinno się nakładać dopiero po sprawdzeniu kandydata w innych zawodach prawniczych. Najpierw powinno się oceniać efekty kunsztu prawniczego w sferze doradzania, ale nie decydowania. Powinno się przez wiele lat obserwować innych sędziów w akcji, mieć do czynienia z sądami różnych instancji, nie ukrywam, że także przejść szkołę pokory w kontakcie i ze stronami, i z sędziami, a dopiero na końcu, po zebraniu potrzebnych doświadczeń i nabyciu niezbędnych umiejętności, myśleć o sięgnięciu po togę sędziowską. Lepiej byłoby nawet, gdyby to ktoś inny o tym pomyślał, a nie sam kandydat na sędziego.
Z pewnością trudno jest zrozumieć powyższy sposób rozumowania sędziom, którzy nic innego zawodowo niż sądzenie w życiu nie robili – a to oni właśnie mają decydujący wpływ na obsadę wolnych etatów w sądownictwie. Na koniec jeszcze jedna obserwacja z tej uroczystości: wśród ponad trzydziestki nowo powołanych sędziów rejonowych był tylko jeden mężczyzna. Nie sufluję myśli o parytetach. Ale coś musi być oczywiście niewłaściwego w samej procedurze wyłaniania kandydatów na sędziów, jeśli efekt końcowy jest taki właśnie.
Sędzią powinno się zostawać po sprawdzeniu się w innych zawodach prawniczych. Tylko w ten sposób można zyskać odpowiednie doświadczenie
Komentarze (11)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszesmarkacze 30 letni,niezrównowazeni,frustraci,pogoń za kasą i stołkami,jak uczy ich doswiadczenie życiowe...
a wyroki-system SAWA! to cyrk i byłoby smiesznie jakby nie to ze jest tragicznie!
niestety min.Gowin rozczarował,choć niewątpliwie jest najlepszym Min.Sprawiedliwości,ma ksztynę przyzwoitości,szkoda że tylko tyle...
e
Chodziło o formalne załatwienie spadku po rodzicach.
Przed salą rozpraw siedziały, już osoby czekające na rozprawy wyznaczone przed nami.
Przed godz. 10 - tą udzielono mi informacji w sekretariacie, ze pani sędzina
utkwiła w korku.
Królewna raczyła zaszczycić nas widokiem swojego oblicza przed godz. 11-
. To był wtorek, założę się o każde pieniądze, że w środę też był korek.
pokazuje choć by sprawa Amber Gold.
Głównym elementem tego systemu jest sędzia, należało by się
zastanowić, czy obecnie bycie sędzią nobilituje, mam co do tego
ogromne wątpliwości.
Kiedyś sędzia był jednym z najbardziej szanowanych zawodów, obecnie
nie jest, ogromny prestiż tego zawodu poległ w nowym systemie, zjadła
go korupcja w wymiarze sprawiedliwości.
Nie nobilituje także sytuacja finansowa sędziów, taka dysproporcja w
zarobkach po prostu boli.
Obecne pensje sędziów nie mają nawet porównania z pensjami adwokatów,
czy sędzia nie biorący łapówek może zarobić 200.000zl miesięcznie,
nie, ale adwokat może.
Kiedy strony dzielą wielomilionowy majątek, albo klient siedzi w
areszcie płacą bez zmrużenia oka.
Także sam system udzielania nominacji sędziowskich jest błędny,
nominacja winna być tak jak pisze autor zakończeniem kariery a nie jej
początkiem.
Brak prestiżu zawodu oraz dysproporcja w zarobkach powoduje, że
mężczyźni nie garną się do tego zawodu.
Fakt nominacji sędziowskich w 97% dla kobiet jest ukazaniem zbaczania
polskiego wymiaru sprawiedliwości w stronę matryjarchatu, nic dobrego
to na przyszłość nie wróży.
Najprościej było by zapytać w której to religii kobiety zasiadały za
stołem sędziowskim a kiedy okaże się, że w żadnej to należało by
zastanowić się, dlaczego.
Może to jest tak jak z chirurgami, tam potrzeba silnych i sprawnych
rąk a tu silnej i sprawnej głowy.
Proszę usiąść na ławie lub na krześle w korytarzach sądowych i
spojrzeć jak sędziny wychodzą z rozpraw, jak wyglądają.
Są wewnętrznie rozbite, bo natura je tak stworzyła, że podejmują
decyzję inaczej niż mężczyźni a na jej podjęcie potrzebują więcej
czasu, kobiety rozważają za dużo wariantów a to powoduje w
konsekwencji zbyt późne lub błędne decyzje.
Tę tendencję trzeba zatrzymać , polski wymiar sprawiedliwości
potrzebuje męskiej ręki.